Reece odwrócił się gwałtownie w jego stronę.
– Panie doktorze, czy kiedykolwiek zwrócił się pan do władz w Mexico City lub do władz amerykańskich, aby je poinformować, że jest pan szantażowany?
– Nie! – krzyknął Morse. – Zapłaciłem im ten wymuszony okup, a oni pozwolili mi opuścić Meksyk. Obiecali, że zniszczą akta. Ja…
– Chce pan powiedzieć, że zapłacił pan grzywnę za swoje wykroczenie – poprawił go Reece. – Jak każdy przestępca. Nie mam więcej pytań.
Taylor była zafascynowana. Wiedziała już, na czym polegała znakomita taktyka Reece’a. Najpierw zwrócił na siebie uwagę przysięgłych. Spodziewali się oni drobiazgowych sporów, toteż kiedy Reece zaczął traktować świadka przyjaźnie, zaczęli uważnie go słuchać. Potem sprowokował Morse’a do sformułowania magicznego terminu „błąd w sztuce”, którego żaden prawnik reprezentujący Szpital Świętej Agnieszki nie dopuściłby nigdy w życiu do protokołu przesłuchania.
A potem, za pomocą mistrzowskiego chwytu, powiązał ten termin z osobą świadka i całkowicie zdruzgotał jego wiarygodność.
Taylor dostrzegła w jego oczach triumfalny błysk. Miał zaróżowione z podniecenia policzki i zaciśnięte pięści. Rozejrzał się po sali i odnalazł siedzącego w głębi Burdicka. Żaden z nich się nie uśmiechnął, ale Burdick dotknął dłonią czoła, wyrażając tym gestem swe uznanie.
Taylor spojrzała na Randy’ego Simmsa. On nie potrafił ukryć swych emocji. Miał zaciśnięte usta i wpatrywał się z nienawiścią w tył głowy siedzącego przed nim Burdicka. Po chwili wstał i wyszedł z sali, w której panowała nadal kompletna cisza.
Zakłócał ją jedynie głośny szloch świadka.
Taylor zatrzymała Reece’a na korytarzu sądu. Na jej widok uśmiechnął się radośnie.
– Jak wypadłem?
– A jak myślisz? Powiedziałabym, że wdeptałeś go w podłogę.
– Zobaczymy – mruknął Reece. – Większość prawników nie zdaje sobie sprawy z tego, że przesłuchanie świadków nie polega na sztuce oratorskiej. Najważniejsze są informacje. Zadzwoniłem do San Diego i porozumiałem się z prywatnym detektywem, który kiedyś dla mnie pracował, a on wykopał informacje obciążające tego doktora. To kosztowało mnie – a raczej Szpital Świętej Agnieszki – pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Ale oszczędziło im znacznie poważniejszych wydatków.
– Lubisz to, prawda?
– Przesłuchiwanie? Owszem. – Wahał się przez chwilę, a kiedy przemówił, Taylor nie była pewna, czy to właśnie zamierzał powiedzieć. – Kiedy roznoszę na strzępy zeznania takich ludzi jak ten świadek, czasem jest mi ich żal. Ale w tym wypadku zrobiłem to bez skrupułów. On jest gwałcicielem.
– Wierzysz w tę historię w Meksyku?
Reece zastanawiał się przez chwilę.
– Postanowiłem uwierzyć, że on zrobił coś złego. To sprawa wyboru. Trudno mi to wyjaśnić, ale moja odpowiedź brzmi: owszem, wierzę w to.
Taylor miała wrażenie, że sprawa jest bardziej skomplikowana. Nie ulegało wątpliwości, że ich klient, czyli szpital, również zrobił coś złego – zniszczył życie powoda. Nie była wcale pewna, czy gwałt popełniony przez Morse’a – jeśli istotnie do niego doszło – podważa jego wiarygodność w tej konkretnej sprawie.
Nie wyraziła jednak głośno swych wątpliwości i – prawdę mówiąc – zazdrościła Reece’owi jego zdecydowanych poglądów na temat dobra i zła. Dla niej sprawiedliwość nie była sprawą aż tak jasną i prostą. Była ruchomym celem, jak ptaki, na które polował każdej jesieni jej ojciec. Czasem trafiał, ale niekiedy chybiał, a ona nigdy nie była pewna, jakie są tego powody.
– Posłuchaj – powiedziała. – Mam pewne poszlaki. Czy możesz zjeść ze mną lunch?
– Niestety. Jestem umówiony z wiceprezesem New Amsterdam. Powinienem być w jego klubie Downtown Athletic już piętnaście minut temu. – Rozejrzał się po korytarzu. – Porozmawiamy później. Wiesz co, przyjdź do mnie na kolację.
– Dziś wieczorem gram rolę Maty Hari. Może jutro, w piątek? Co ty na to?
– Umówmy się lepiej na sobotę. Przez cały jutrzejszy dzień będę pertraktował z bankierami i jestem pewien, że nasze rozmowy przeciągną się do kolacji. – Zamilkł na chwilę, bo mijał ich właśnie jakiś jasnowłosy mężczyzna w roboczym kombinezonie. Zerknął na nich przelotnie i poszedł dalej. Reece śledził go wzrokiem przez moment.
– To chyba obsesja – mruknął z uśmiechem, a potem uścisnął jej dłoń i wyszedł z sądu.
W drodze powrotnej do biura Taylor przekonała się, że ma słabą wolę. Uległa pokusie zjedzenia hamburgera i postanowiła wstąpić na lunch.
Dzięki temu odkryła, że Mitchell Reece ją okłamał.
Ruszyła w kierunku najbliższej restauracji Burger King i wychodząc zza rogu, dostrzegła, że Mitchell idzie przed nią. Oddalał się w ten sposób od klubu Downtown Athletic, w którym rzekomo miał jeść obiad. Taylor zwolniła kroku. Początkowo czuła się lekko dotknięta, ale potem doszła do wniosku, że musiał mieć na myśli inny klub: New York Athletic, położony w centrum miasta, przy Central Park South.
Ale skoro tak, to dlaczego zniknął na stacji metra przy Lexington Avenue? Pociąg jechał w górę miasta, ale nie zatrzymywał się w okolicach Central Park. I dlaczego w ogóle Reece jechał metrem? Zgodnie z obowiązującą na Wall Street zasadą wszyscy pracownicy firmy udający się na służbowe spotkania korzystali zawsze z taksówki lub limuzyny.
Taylor przeżyła kilka poważnych związków z mężczyznami i zawsze drażniło ją to, że chętnie mijali się oni z prawdą. Wymagała od swych partnerów przede wszystkim uczciwości i nie uważała wcale, że jej oczekiwania w tej dziedzinie są zbyt wygórowane.
Mitchell Reece byt oczywiście tylko jej szefem, ale ku swemu zdziwieniu poczuła się mocno dotknięta.
Być może zmienił plany – pomyślała. – Może zadzwonił do swej sekretarki i dowiedział się, że wiceprezes odwołał spotkanie, więc jedzie do sklepu Triplera kupić sobie kilka koszul?
Mimo to, pod wpływem nagłego impulsu, wyciągnęła z torebki żeton i zbiegła po schodach.
Dlaczego ja to robię? – spytała się w duchu.
Dlatego, że jestem Alicją. I wiem, że kiedy zejdzie się do króliczej nory, trzeba pozwolić na to, by naszymi posunięciami kierował los.
Los skierował ją na dworzec kolejowy Grand Central.
Omijając grupę koczujących tu bezdomnych, weszła w ślad za Reece’em po schodach. Widziała, jak kupuje bilet i rusza w kierunku wyjścia na perony. Zatrzymał się obok jednego z ustawionych w ogromnym holu kiosków. W tym momencie zasłonił go tłum innych pasażerów.
Taylor podeszła nieco bliżej, by lepiej go widzieć. Kiedy zobaczyła, co kupił, wybuchnęła głośnym śmiechem.
Oto udało jej się wyjaśnić jedną z tajemnic Mitchella Reece’a.
Szedł w kierunku podmiejskich pociągów, niosąc w ręku duży bukiet kwiatów.
Więc jednak ma jakąś dziewczynę – pomyślała.
Wyjęła z torebki następny żeton i zeszła na stację metra, by wrócić do firmy.
Thom Sebastian czuł się chwilami jak żongler.
Przypominał sobie program rozrywkowy, który oglądał przed kilku laty w jakimś podmiejskim teatrze.
Najlepiej zapamiętał żonglera. Ten człowiek nie używał piłek ani maczug. Żonglował siekierą, zapalonym palnikiem, kryształową wazą oraz pełną butelką wina i kieliszkami.
Sebastian wspominał od czasu do czasu uśmiech tego człowieka, który rzucał w powietrze coraz to nowe przedmioty. Wszyscy czekali na moment, w którym ostrze go zrani, płomień go poparzy, a szkło rozpryśnie się na kawałki. Ale nic takiego się nie działo, a beztroski uśmiech artysty zdawał się mówić: „Jak na razie nie idzie najgorzej”.
Читать дальше