Najbardziej przytulnym pokojem była jedyna sypialnia, ozdobiona tiulowymi koronkami, secesyjnymi lampami i starymi meblami, które były nieco poobijane, ale miały swoją osobowość. Znajdowało się tu około stu książek – pamiątek z podróży do Europy, które odbyła w młodości z rodzicami.
Na ścianie wisiał duży plakat – utrzymana w kolorze sepii reprodukcja jednej z ilustracji Arthura Rackhama do „Alicji w kramie czarów” Lewisa Carrolla.
Obraz ten nie przypominał animowanego filmu Disneya ani oryginalnych rysunków sir Johna Tenniela. Był wybitnym dziełem utalentowanego artysty. Przerażona Alicja unosiła ręce, by ochronić się przed latającymi w powietrzu żołnierzami Czerwonej Królowej.
Podpis brzmiał:
„Na te słowa cała talia uniosła się w powietrze i pofrunęła w jej kierunku”.
Oprawiony plakat był prezentem, który otrzymała od swych koleżanek z Dartmouth w dniu rozdania dyplomów. Uwielbiała książki Carrolla, chętnie więc przyjmowała z okazji urodzin i Bożego Narodzenia różne pamiątki kojarzące się z Alicją. W całym mieszkaniu było sporo tego rodzaju rekwizytów, nawiązujących do „Alicji w krainie czarów” i „Po drugiej stronie lustra”.
Przesunęła językiem po spuchniętych ustach i poczuła ból. Dowlokła się do łazienki, wypiła dwie szklanki wody i dwukrotnie umyła zęby. Zerknęła na zegar. Sebastian odwiózł ją do domu koło czwartej. Miała więc za sobą trzy i pół godziny snu.
Jeszcze bardziej martwiła ją świadomość, że w gruncie rzeczy straciła mnóstwo czasu. Thom Sebastian twierdził, że nie było go w siedzibie firmy ani w sobotę, ani w niedzielę. Nie ujawnił też przed nią charakteru swych interesów z Boskiem, choć z goryczą wspominał wielokrotnie o tym, że firma pominęła go w awansie. Nie zareagował, kiedy zdawkowo wspomniała o spółce Hanover and Stiver Inc.
Dotknęła lekko obrzmiałego brzucha, przypominając sobie, że każdy koktajl zawiera sto pięćdziesiąt kilokalorii… Potem oburącz ścisnęła skronie. Obraz świata stał się niewyraźny i zamglony.
Rytmiczne pulsowanie w głowie dostroiło się do rytmu czerwonego światełka migoczącego w drugim końcu pokoju. Była to automatyczna sekretarka, informująca o nowej wiadomości, nagranej ubiegłego wieczora. Przypomniała sobie, że Mitchell Reece pytał, czy może dzwonić do jej mieszkania, i nacisnęła guzik odtwarzacza.
Piskliwy sygnał dźwiękowy.
Witam panią mecenas.
Zdała sobie sprawę, że to głos jej ojca i poczuła ucisk w żołądku.
Chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteś mi winna lunch. Kiedy zapadał wyrok w tej sprawie, przewodniczącym Sądu Najwyższego był Earl Warren. Zadzwoń, kiedy będziesz mogła. Całuję.
Trzask odkładanej słuchawki.
– Cholera! – zaklęła w duchu. – Nie powinnam była się z nim zakładać.
Nie złościło jej to, że z nim przegrała; połowa waszyngtońskich prawników przegrała na tym czy innym etapie swojej kariery spór prawniczy lub postępowanie procesowe z Samuelem Lockwoodem. Dziennik „Washington Post” nazwał go „Niepokonanym Orłem Prawniczym”. (Artykuł został oprawiony i powieszony na widocznym miejscu w salonie domu jej rodziców). Miała sobie raczej za złe to, że dała się namówić na bezsensowny zakład, choć wyraźnie widziała, że ojciec po prostu sprawdza jej wiadomości.
Ale Samuelowi Lockwoodowi było bardzo trudno odmówić.
Telefonował do niej dwa lub trzy razy w tygodniu, ale jeśli nie miał jakiejś konkretnej sprawy, wybierał zwykle „bezpieczne” pory – w ciągu dnia dzwonił do domu, wieczorem zaś do firmy, i zostawiał wiadomości. W ten sposób wypełniał swój rodzicielski obowiązek i dawał córce do zrozumienia, że jest obecny na jej terytorium, ale nie tracił czasu na rozmowy. Po chwili zastanowienia doszła do cynicznego wniosku, że ubiegłego wieczora chyba spodziewał się zastać ją w domu, gdyż jego telefon podyktowany był chęcią okazania swej wyższości.
Nie miała jednak prawa rzucać w niego kamieniem, bo sama postępowała w taki sam sposób; dzwoniła do domu, kiedy wiedziała, że ojciec jest w pracy. Mogła wtedy gawędzić z matką, nie czując w słuchawce jego obecności. Obecności, którą potrafiła zwietrzyć z odległości pięciuset kilometrów.
Poczuła nowy atak bólu głowy i skrzywiła się lekko. Potem zerknęła na zegar.
No dobrze, Alicjo, masz dwadzieścia minut na wzięcie się w garść – pomyślała. – Staraj się je wykorzystać.
Siedzieli w jasno oświetlonej sali jadalnej hotelu Vista. Przed Mitchellem Reece’em stał talerz z jajecznicą, kawałkiem boczku i bułką. Taylor miała przed sobą jedynie sok grejpfrutowy i wodę mineralną. Zjadła tylko jedną grzankę bez masła, co wzbudziło zdziwienie jej przełożonego.
– Czy dobrze się czujesz? – spytał Reece.
– Ubiegłej nocy tańczyłam do czwartej rano.
– Trzeba się czasem rozerwać, jak mówi przysłowie.
Taylor jęknęła cicho.
– Dobra wiadomość wygląda tak, że mam podejrzanego. – Sok rozcieńczał krążące w jej żyłach resztki rumu. Nie było to miłe przeżycie. – Jest nim Thom Sebastian.
Wyjaśniła mu szczegóły swego dochodzenia, w którym oparła się na wykazach przepracowanych godzin i adnotacjach dotyczących kart magnetycznych.
– Bardzo inteligentnie – mruknął, unosząc z uznaniem brwi.
Kiwnęła obojętnie głową i zażyła kolejne dwie pastylki od bólu głowy.
– Sebastian… – powtórzył z zadumą Reece. – Zatrudniony w wydziale korporacji, prawda? Kiedyś pracował na rzecz banku New Amsterdam. Mógł nawet opracowywać jakieś szczegóły kredytu dla Hanovera. Ale jaki miałby motyw? Pieniądze?
– Chęć zemsty. Został pominięty przy nominacjach nowych wspólników.
– Och… – Na twarzy Reece’a pojawił się wyraz współczucia. Był wyraźnie zmęczony, a Taylor zauważyła, że jego oczy są równie czerwone jak jej. Mimo to jego garnitur był nienagannie wyprasowany, a koszula tak gładka i biała, jak leżąca przed nim serwetka. Siedział wygodnie na krześle i z apetytem jadł śniadanie.
Zebrała się na odwagę i nadgryzła następny kawałek grzanki.
– Zachowywał się dosyć dziwnie. Pracuje nad pewnym, cytuję, „projektem” wspólnie z facetem, który ma ksywę Bosk. Młodym nowojorskim prawnikiem. Ale nie chciał o tym mówić. Powiedział mi, że spędził w tym klubie całą noc z soboty na niedzielę, ale barman temu zaprzecza. Twierdzi, że wyszedł koło pierwszej. Kiedy zaczęłam wypytywać Sebastiana o szczegóły, oznajmił, że jego kartę magnetyczną wziął Ralph Dudley.
– Stary Dudley? Miałby pracować w sobotę o pierwszej trzydzieści? Nie wchodzi w rachubę. On o tej porze już śpi. – Reece zastanawiał się przez chwilę w milczeniu. – Ale słyszałem, że Dudley ma kłopoty finansowe. Pożyczył sporo pieniędzy na hipotekę swoich udziałów w firmie.
– Jak się tego dowiedziałeś? – spytała Taylor. Sytuacja materialna wspólników firmy była ściśle strzeżoną tajemnicą.
– Trzeba zawsze odróżniać ludzi sukcesu od nieudaczników – wyrecytował Reece takim tonem, jakby cytował niewzruszone prawo fizyki.
– Sprawdzę dziś dane dotyczące Dudleya.
– Nie wyobrażam sobie, żeby mógł się o tej porze zajmować sprawami firmy. Nie przepracował ani jednego weekendu w życiu. Ale z drugiej strony nie widzę go jako złodzieja. Jest kompletnie nieudolny. Poza tym ma tę swoją wnuczkę, którą musi się opiekować. Nie sądzę, by ryzykował pobyt w więzieniu, bo nie chciałby jej zostawić samej. Ona nie ma poza nim żadnych krewnych.
– Czy to ta śliczna dziewczyna, którą przyprowadził w zeszłym roku na piknik? Ona ma chyba z szesnaście lat.
Читать дальше