– Posłuchaj, wiem, że już cię kiedyś poznałem. Jak się nazywasz?
– Taylor Lockwood – odparła, wyciągając rękę.
– Thom Sebastian.
– Wszystko się zgadza – mruknęła, a on, słysząc tę uwagę, w końcu skojarzył jej osobę z miejscem i czasem poprzedniego spotkania.
– Pracujesz w firmie Hubbard, White and Wilhs?
– Tak, jestem aplikantką w dziale korporacji. Chyba nie zamierzasz się bratać z przedstawicielką świata pracy?
– Owszem, pod warunkiem że zmienimy lokal. Chodźmy, tutaj nic się nie dzieje.
Wysoki transwestyta w złotej sukni zaczął na estradzie swój striptiz. Tina Turner i Calvin Klein stali o trzy metry od nich, obserwując jego występ.
– Naprawdę uważasz, że nic się tu nie dzieje? – spytała Taylor.
Sebastian uśmiechnął się, a potem wziął ją za rękę i pociągnął za sobą przez tłum.
Czyściciel zasłon był tej nocy bardzo zajęty.
Popychał przed sobą wózek pełen rekwizytów – poplamionych zasłon, które nigdy nie miały zostać wyczyszczone. Tworzyły stos, a ta, która znajdowała się na wierzchu, była starannie udrapowana i kryła jego broń – ostry szpikulec.
Człowiek ten przebywał w różnych biurach o najróżniejszych porach dnia i nocy. Znał towarzystwa ubezpieczeniowe – rzędy upiornych, szarych biurek, zalanych zielonkawym światłem lamp jarzeniowych. Gabinety dyrektorów naczelnych, przypominające najbardziej luksusowe apartamenty w kasynach Las Vegas. Hotele i galerie sztuki. Nawet biurowce rządowe. Ale siedziba firmy Hubbard, White and Willis była czymś wyjątkowym.
Początkowo zachwyciła go panująca tu elegancja. Ale teraz, gdy pchał wózek po pustych korytarzach, czuł się poniżony. Chłonął płynącą ze ścian pogardę dla takich ludzi jak on. Tu był nikim. Mijając pochodzący z dziewiętnastego wieku ciemny portret jakiegoś starego mężczyzny, poczuł swędzenie karku. Miał ochotę wyciągnąć broń i przeciąć płótno.
Jego twarz była mapą blizn, nabytych podczas bójek, toczonych w ciemnych zaułkach i w różnych więzieniach, w których odsiadywał wyroki. Jego muskulatura sprawiała, że wydawał się silny jak byk. Był oczywiście zawodowcem, ale część jego natury żywiła nadzieję, że któryś z tych wymoczkowatych prawników, siedzących nad stertami papierów w swoich gabinetach i niezwracających na niego najmniejszej uwagi… że któryś z nich zaczepi go i zażąda okazania przepustki, a on będzie miał okazję przebić mu płuca.
Ale wszyscy okazywali mu pogardliwą obojętność. Był ich sługą. Niegodnym zauważenia podwładnym.
Rozejrzał się wokół i wszedł do pomieszczenia kuchennego, a potem sięgnął w głąb półki po zakurzony pojemnik ze sproszkowanym mlekiem. W ciągu trzydziestu sekund wysunął z niego magnetofon, wyjął kasetę, założył nową i ponownie umieścił aparaturę w puszce. Wiedział, że jest to bezpieczny schowek, bo zauważył, że dbający, o zdrowie prawnicy wolą prawdziwe, odtłuszczone mleko i nie przyszłoby im do głowy, żeby pić lub podawać swoim klientom kawę ze sztuczną namiastką. Puszka ze sproszkowanym mlekiem leżała tu nietknięta od miesięcy.
Upewnił się ponownie, że korytarz jest pusty i przeszedł do gabinetu Mitchella Reece’a. Nasłuchując uważnie zbliżających się kroków, obejrzał słuchawkę telefonu.
W minioną sobotę, kiedy ukradł zobowiązanie do spłaty kredytu, umieścił w niej miniaturowy mikrofon wraz z przekaźnikiem. Całe urządzenie miało rozmiary małej monety. Było używane przez tych prywatnych detektywów i szpiegów przemysłowych, którzy mogli sobie pozwolić na wydanie ośmiu tysięcy dolarów. Przekazywało bez najmniejszych zakłóceń wszystkie rozmowy, przeprowadzane z tego aparatu lub toczone w tym gabinecie, do magnetofonu ukrytego w pojemniku ze sproszkowanym mlekiem. Przekaźnik wyposażony był w urządzenie, które czyniło go niewidzialnym dla większości wykrywaczy urządzeń podsłuchowych. Sprawdził baterię i stwierdził, że nie jest jeszcze wyczerpana.
Po wykonaniu tych czynności spędził jeszcze trzy lub cztery minuty na układaniu zasłon. Bądź co bądź, był to jego rzekomy zawód.
Zdjął rękawiczki i wyszedł na korytarz, który ponownie powitał go – prawdziwym lub wyimaginowanym – pogardliwym milczeniem.
– Jestem ofiarą kompleksu niższości, jaki wzbudzają we mnie piękne kobiety.
Taksówka pędziła przez zachodnią część Greenwich Village, położoną tuż nad rzeką. Taylor pochyliła się, by lepiej słyszeć słowa Thoma Sebastiana, który usiłował przekrzyczeć głośno gadające radio kierowcy.
– Polega to na tym, że atrakcyjna kobieta nie może moim zdaniem popełnić żadnego błędu. Myślę sobie, o rany, ona we właściwy sposób zapala papierosa, wybiera restauracje, udaje orgazm, wszystko robi dobrze, więc ja muszę popełniać jakiś błąd. Na przykład, jedziemy teraz do Meg. Znasz ten klub?
– Nigdy tam nie byłam.
– No właśnie. A ja myślę, o rany, ja popełniam jakiś błąd. Taylor jest wspaniałą kobietą, ale nie zna tego klubu. To znaczy, że ja coś spieprzyłem. Ja popełniam jakiś błąd.
– Czy to zwykle działa? – spytała ironicznie Taylor.
– Co? – spytał Sebastian, rozsiadając się wygodniej i zapalając papierosa.
– Ten monolog? Ten, który właśnie wygłosiłeś.
Sebastian zastanawiał się przez chwilę, ale najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie znajdzie celnej repliki na jej drwiące pytanie.
– Byłabyś zaskoczona, jak wiele tego rodzaju monologów przynosi skutek. – Zaśmiał się głośno. – Kobiety mają kompleks niższości wobec mężczyzn, którzy wiedzą, czego chcą. Choć oczywiście my nigdy nie wiemy, czego chcemy. – Obrzucił ją spojrzeniem, które mogło uchodzić za życzliwe. – Podobasz mi się.
Zatrzymali się przed jakimś niepozornym budynkiem. Wokół stały magazyny i drobne fabryczki. Nie było tu nawet ulicznych latarni. Po drugiej stronie Hudsonu, nad ruchliwą częścią stanu New Jersey, unosiła się zorza świateł.
– Witaj w moim najważniejszym klubie.
– Tutaj?
– Tak. Bywam tu sześć, siedem razy w tygodniu.
Otworzył jakieś nieoznakowane, niepilnowane drzwi i wprowadził ją do wnętrza, które przypominało wiktoriański burdel. Pokryte ciemnymi tkaninami ściany. Marmurowe i mosiężne stoły. Dębowe kolumny i kredensy, ozdobione kwiecistymi tkaninami. Kolorowe lampy w stylu Tiffany’ego. Mężczyźni mieli na sobie smokingi lub włoskie garnitury, kobiety – ciemne, obcisłe suknie z tak dużymi dekoltami, że musiały chyba ukrywać sutki siłą woli. W zatłoczonych salach klubu roiło się od znanych ludzi i polityków, regularnie prezentowanych w kronikach towarzyskich kolorowych czasopism.
– Trzy małe świnki – szepnął Sebastian, wskazując jej trójkę młodych, modnych pisarzy, których zbiorową wiwisekcję przedstawił niedawno krytyk „Timesa” w artykule zatytułowanym: „Egocentryzm jako sztuka – Jak pielęgnować swoje ego”. Otaczała ich gromadka bardzo szczupłych kobiet. Sebastian spojrzał na nie z niechęcią i mruknął: – Po co one tracą czas na tych gogusiów? Czy nie widniały tego artykułu?
– Na jakiej podstawie zakładasz, że potrafią czytać? – spytała z ironią Taylor. W tym momencie wpadła na Richarda Gere, który spojrzał na nią uprzejmie, mruknął „przepraszam” i poszedł dalej.
– Och, mój Boże! – wyjąkała, wpatrując się w jego szerokie plecy. – On jest tutaj!
– Owszem – mruknął znudzonym tonem Sebastian. – My też tu jesteśmy.
Muzyka nie była tak głośna ani tak szaleńcza jak w poprzednim klubie. Sebastian przywitał kilku znajomych machnięciem ręki.
Читать дальше