– Cześć! – zawołał pucołowaty młody człowiek, przekrzykując muzykę płynącą z klubowych głośników, których natężenie przekraczało chyba milion decybeli. – Wybacz, że się spóźniłem. Czy będziesz się do mnie odzywać?
– Co? – wrzasnęła blondynka, do której podszedł.
– Sam nie mogę uwierzyć, że kazałem ci na siebie czekać.
Spojrzała na niego badawczo i zauważyła jego gładką cerę, idealną fryzurę, szary garnitur, wytworne buty, zegarek marki Cartier. On z kolei dostrzegł jej czerwoną suknię, wzorzyste czarne pończochy, czarny kapelusz z woalką. Miała nieduże piersi, ale za to spory dekolt.
– Co? – krzyknęła ponownie, choć dosłyszała jego słowa, a on dobrze o tym wiedział.
– Coś mnie zatrzymało – wyjaśnił, składając dłonie jak do błagalnej modlitwy. – Nie chcę wchodzić w szczegóły. To okropna historia.
Bywając w tego rodzaju klubach, często zaczepiał kobiety w taki właśnie sposób. Gdy tylko zdały sobie sprawę, że nigdy dotąd go nie widziały i że po prostu bezczelnie je podrywa, unosiły zwykle wzrok i mówiły: Spadaj.
Ale czasem, tylko czasem, postępowały inaczej. Ta dziewczyna nic jeszcze nie powiedziała. Grała na zwłokę. Obserwowała go uważnie, stukając dłonią o bar, jakby chciała wysłać jakąś wiadomość alfabetem Morse’a.
Stuk, stuk, stuk.
– Byłem pewien, że już wyszłaś. Zasłużyłem na to, każąc czekać tak pięknej kobiecie – kontynuował młody mężczyzna. Zauważyła, że ma zaczątki podwójnego podbródka i wydatny brzuch, ściśnięty kosztownym paskiem ze skóry aligatora.
Podrywanie kobiet w takim miejscu przypominało proces negocjacji. Każdy grał określoną rolę, udawał kogoś innego.
Stuk, stuk, stuk.
Klub mieścił się w starym magazynie, usytuowanym w dzielnicy handlowej na dolnym Manhattanie. Na zewnątrz było pusto, jeśli nie liczyć grupki potencjalnych gości, zebranych wokół potężnie zbudowanego bramkarza, wskazującego niedbałym ruchem palca Tych Którzy Mogą Wejść.
Thom Sebastian był tu zawsze wpuszczany.
Stuk, stuk, stuk.
Większość kobiet istotnie unosiła wzrok i kazała mu spadać. Czasem jednak postępowały tak, jak zaczepiona przez niego przed chwilą blondynka, która wpatrywała się przez moment w jego dłoń, a potem powiedziała:
– Cześć, jestem Veronica.
Zareagował na jej imię jak rekin wyczuwający w wodzie krew. Szybko usiadł obok i wylewnie uścisnął wyciągniętą dłoń.
– Thom – powiedział.
Głośniki klubu, równie wysokie jak niemal dwumetrowy transwestyta w niebieskiej sukni, tańczący przed nimi na estradzie, zarzuciły ich powodzią basowych dźwięków. W powietrzu unosiła się mieszanina dymu z papierosów i sztuczna mgła o ostrym zapachu.
Stuk, stuk, stuk.
Zareagował chłopięcym uśmiechem na jej paplaninę o problemach zawodowych – sprzedawała coś w jakimś sklepie, ale chciała się zająć czymś innym. Kiwnął głową i wymamrotał jakieś zdawkowe słowo zachęty. W myślach snuł już plany wieczoru: wypalą skręta, ukryją się w loży i przyjmą dawkę kokainy. Na tym etapie nie przewidywał żadnych podchodów o podtekście erotycznym. Potem opuszczą ten lokal i pojadą do „Meg”, gdzie bywał stałym gościem. Później zjedzą jakąś włoską kolację. Kiedy zbliży się trzecia nad ranem, spyta dziewczynę z udawanym lękiem, czy kiedykolwiek znalazła się na północ od Czternastej Ulicy.
Taksówka do jego mieszkania.
Twoja prezerwatywa czy moja…
Potem, po zażyciu środków, neutralizujących działanie narkotyku, oboje zasną. Wstaną nazajutrz o ósmej trzydzieści, wspólnie wezmą prysznic, wysuszą włosy, pocałują się na pożegnanie. Ona pojedzie taksówką do domu. On łyknie speed i pogna do firmy Hubbard, White and Willis, by stać się znów ciężko pracującym prawnikiem…
Musiał przerwać swe rozważania, bo w lokalu pojawiła się nagle młoda kobieta, będąca wierną kopią Veroniki, i szybko ruszyła w ich kierunku. Były inaczej ubrane, ale obie miały wydatne kości policzkowe i jasną cerę. Obie nosiły koronkowe ozdoby i tandetną biżuterię. Wyglądały jak siostry – bliźniaczki albo jak klony. Otarły się o siebie policzkami. Za Veronicą II szli dwaj ubrani na czarno młodzi Japończycy. Ich wybrylantynowane włosy były nastroszone jak kolce jeżozwierza. Jeden z nich nosił na szyi jakiś medal ozdobiony kawałkami kryształu górskiego.
Sebastian poczuł nagle przypływ niechęci do obu mężczyzn. Nie dlatego że zamierzali uprowadzić jego nowo poznaną sympatię, lecz z jakiegoś innego powodu, którego nie potrafił jasno określić. Miał ochotę spytać młodego Japończyka, czy dostał ten medal za udział w walkach na Iwo Jimie. Veronica skinęła głową swej drugiej połowie, a potem uniosła brwi w kierunku Sebastiana, jakby chcąc wyrazić żal, któremu wyraźnie przeczył jej uśmiech, i zniknęła we mgle. Stuk, stuk, stuk.
– Quo vadis , Veronico? – wyszeptał cicho. Odwrócił się w stronę baru i zauważył, że miejsce dziewczyny zajęła jakaś inna kobieta, stanowiąca jej dokładne przeciwieństwo. Odznaczała się subtelną urodą, a jej czarny kostium był konserwatywny, lecz bardzo stylowy. Wydała mu się mgliście znajoma; miał wrażenie, że gdzieś już ją kiedyś widział. Zamówiła rum z coca-colą i zaśmiała się cicho sama do siebie.
Nie była właściwie w jego typie, ale słysząc jej śmiech, nie mógł się powstrzymać od pytającego uniesienia brwi, które ona natychmiast dostrzegła.
– Czy widzi pan tę kobietę, która tam siedzi? – spytała cicho. – Ona najwyraźniej uważa, że łączy ją ze mną duchowe pokrewieństwo. Nie wiem, czego ode mnie chce, ale wydaje mi się to niezdrowe.
Instynktownie zerknął we wskazanym przez nią kierunku i przyjrzał się uważnie sukni ze złotej lamy oraz wysokim obcasom.
– No cóż, mam dla pani dobrą wiadomość – oznajmił. – To nie jest kobieta.
– Co takiego?
– Mówię poważnie. Ale mam też złą wiadomość. On z pewnością ma jakieś perwersyjne plany.
– Więc może lepiej ucieknę do lasu.
– Proszę zostać. Ja panią ochronię. A pani może mnie pocieszyć. Porzuciła mnie właśnie moja wielka miłość.
– Wielka miłość, którą poznał pan przed kilkoma minutami? Więc to ma być wielka miłość?
– Ach, więc pani wszystko widziała?
– Mój partner po prostu się nie zjawił. Nie nazwałabym go wielką miłością. To była randka w ciemno.
Sebastian gorączkowo usiłował sobie przypomnieć okoliczności poprzedniego spotkania. Ona zaś przyglądała mu się tak badawczo, jakby również wydał jej się znajomy. Gdzie ją poznał? Tutaj? W Harvard Club? W jakimś innym barze?
Zastanawiał się, czy z nią spał, a jeśli tak, to czy był z tego zadowolony. Zaklął w myślach, nie mogąc sobie przypomnieć nawet tego, czy zadzwonił do niej następnego dnia.
– Nie mogłam w to uwierzyć – mówiła. – Ten bramkarz nie chciał mnie wpuścić. Musiałam sięgnąć po argumenty polityczne.
– Polityczne?
– Portret Alexandra Hamiltona. – Wyczuł w jej głosie odrobinę ironii, jakby była zdziwiona, że nie dość szybko zrozumiał jej żart.
– Rozumiem… – mruknął, czując się zepchnięty do defensywy.
– Ten drink jest okropny. Ma smak pleśni.
Teraz poczuł się w dodatku obrażony. Uznał jej uwagę za krytykę klubu, który był jednym z jego domów. Miał wrażenie, że traci kontrolę nad przebiegiem rozmowy. Zdawkowa konwersacja z Veronicą była łatwiejsza. Wypił łyk własnego drinka, zastanawiając się, jak przejąć inicjatywę.
Читать дальше