Strażnik rozejrzał się, a potem przysunął do łóżka krzesło i usiadł. Jennie nie patrzyła na niego, lecz czuła na sobie jego badawczy wzrok, jak gdyby chciał zajrzeć w rozcięcie koszuli w kropki i zobaczyć jej piersi. Posłała mu piorunujące spojrzenie, ale zdążył odwrócić wzrok.
Do sali wszedł doktor Williston, krągły, łysiejący mężczyzna pod sześćdziesiątkę.
– Witaj, Jennie, jak się czujesz tego ranka?
– W porządku – odparła niepewnie.
Lekarz zauważył strażnika i uniósł pytająco brwi.
– Detektyw Bishop prosił mnie, żebym został z jego żoną w sali – wyjaśnił pospiesznie młodzieniec.
Doktor Williston zlustrował go i spytał: – Pracuje pan w ochronie szpitala?
– Tak jest.
– Czasem miewamy kłopoty z powodu spraw, nad którymi pracuje Frank – powiedziała Jennie. – Woli być ostrożny.
Lekarz skinął głową i uśmiechnął się pokrzepiająco.
– No dobrze, Jennie. Badania nie potrwają długo, ale najpierw chcę ci powiedzieć, co zamierzamy zrobić i czego będziemy szukać. – Pokazał opatrunek na ramieniu, w miejscu, gdzie zrobiono jej zastrzyk. – Widzę, że krew już pobrali, tak więc…
– Nie. To po szprycy.
– Po czym?
– No, po zastrzyku.
– Jak to? – spytał, marszcząc brwi.
– Dwadzieścia minut temu. Podobno na pana polecenie.
– Nie ordynowałem żadnego zastrzyku.
– Ale… – Poczuła przeszywający dreszcz strachu, lodowaty jak lek płynący w jej żyłach. – Pielęgniarka miała wydruk komputerowy… wynikało z niego, że to pan kazał zrobić zastrzyk.
– Co to za środek? Powiedziała ci? Tracąc w panice oddech, wyszeptała: – Nie wiem. Doktorze, dziecko…
– Nie martw się – rzekł. – Wszystkiego się dowiem. Która to pielęgniarka?
– Nie zauważyłam nazwiska. Niska, krępa, ciemnowłosa. Latynoska. Miała wózek. – Jennie zaczęła płakać.
Strażnik się nachylił.
– Coś się stało? Mogę coś dla pani zrobić?
Oboje nie zwrócili na niego uwagi. Mina lekarza śmiertelnie ją przeraziła, on też wpadł w panikę. Nachylił się nad nią, wyciągając latarkę. Zaświecił jej w oczy i zmierzył puls. Potem zerknął na monitor.
– Puls i ciśnienie trochę podwyższone. Ale na razie nie ma powodów do obaw. Pójdę sprawdzić, co się stało.
Wybiegł z sali.
Na razie nie ma powodów do obaw…
Strażnik wstał i zamknął za nim drzwi.
– Nie – zaprotestowała. – Niech zostaną otwarte.
– Przykro mi – odparł. – Ale tak kazał mąż.
Usiadł z powrotem, przysuwając krzesło bliżej łóżka.
– Trochę tu cicho. Może dam głośniej telewizor? Jennie nie odpowiedziała.
Na razie nie ma powodów do obaw…
Strażnik wziął pilota i zrobił głośniej. Przełączył telewizor na inny serial i wygodnie usiadł na krześle.
Jennie znów poczuła na sobie jego wzrok, ale prawie nie zwracała uwagi na strażnika. Myślała tylko o dwóch rzeczach: o okropnym lodowatym zastrzyku i o dziecku. Zamknęła oczy, modląc się, żeby wszystko dobrze się skończyło, i tuląc wypukłość brzucha, gdzie spoczywało dwumiesięczne maleństwo – może spało, może unosiło się bez ruchu, słuchając oszalałego bicia serca matki, które na pewno wypełniało teraz jego cały ciemny świat.
Rozdział 0010000l/trzydziesty trzeci
Zesztywniały i zirytowany agent Departamentu Obrony Arthur Backle przysunął sobie bliżej krzesło, by mieć lepszy widok na komputer Wyatta Gillette’a.
Na dźwięk skrzypnięcia krzesła na linoleum haker zerknął przelotnie w stronę agenta, ale zaraz wrócił wzrokiem na ekran, nie przerywając stukania. Jego palce zdawały się fruwać na klawiaturze.
Obaj mężczyźni zostali sami w biurze CCU. Kiedy Bishop dowiedział się, że jego żona może być następną ofiarą mordercy, natychmiast pognał do szpitala. Reszta ruszyła za nim z wyjątkiem Gillette’a, który został, aby rozszyfrować wiadomość od człowieka o dziwacznym pseudonimie Trzy-X. Haker zasugerował, że Backle może się okazać bardziej przydatny w szpitalu, lecz agent posłał mu tylko zagadkowy półuśmiech, który, jak dobrze wiedział, doprowadzał podejrzanych do szaleństwa, i przysunął sobie krzesło bliżej Gillette’a.
Backle nie potrafił nadążyć za szybkością, z jaką zgrubiałe opuszki palców hakera tańczyły po klawiszach.
Co ciekawe, agent potrafił docenić talent stukania w klawisze. Jego pracodawca, Departament Obrony, był agencją federalną mającą najdłuższe związki ze światem komputerów (a także – jak szybko przypomnieliby rzecznicy Departamentu – jednym z twórców Internetu). Poza tym Backle w ramach szkolenia brał udział w różnych kursach organizowanych przez CIA, Departament Sprawiedliwości i Departament Obrony, a dotyczących przestępstw komputerowych. Spędził wiele godzin, oglądając na taśmach hakerów przy pracy.
Obserwując teraz Gillette’a, przypomniał sobie niedawno ukończony kurs w Waszyngtonie.
Siedząc przy stołach z płyt pilśniowych w jednej z sal konferencyjnych w Pentagonie, agenci z wydziału dochodzeniowego spędzili wiele godzin z dwoma młodymi wykładowcami, którzy raczej nie przypominali typowych instruktorów wojskowych. Jeden miał włosy do ramion, nosił sznurkowe sandały, szorty i wymięty podkoszulek. Drugi ubierał się bardziej konserwatywnie, ale w różnych miejscach ciała nosił kolczyki, a krótko obcięte włosy miał ufarbowane na zielono. Obaj należeli do „zespołu tygrysów”, jak nazwano grupę byłych „złych” hakerów, którzy porzucili Ciemną Stronę na rzecz działalności legalnej (gdy zdali sobie sprawę, ile można zarobić, chroniąc firmy i agencje rządowe przed swoimi byłymi kolegami).
Mimo że Backle z początku sceptycznie odnosił się do tych punków, potem się zorientował, że świetnie potrafią uprościć niezrozumiałe dotąd zagadnienia szyfrowania i hakerki. Były to najlepiej i najprzystępniej prowadzone wykłady, w których agent uczestniczył w ciągu sześciu lat pracy w wydziale dochodzeniowym Departamentu Obrony.
Backle nie uważał się za eksperta, lecz dzięki tamtym zajęciom rozumiał mniej więcej, co robi teraz program Gillette’a, który najwyraźniej nie miał nic wspólnego z systemem szyfrowania Standard 12. Jednak pan Zielonowłosy tłumaczył im, jak można kamuflować programy. Można na przykład włożyć Standard 12 do powłoki, która sprawi, że będzie wyglądał jak zupełnie inny program – gra czy nawet edytor tekstów. Dlatego właśnie agent nachylał się teraz nad monitorem, głośno dając wyraz swojej irytacji.
Gillette znów znieruchomiał i przestał stukać w klawisze. Spojrzał na Backle’a.
– Naprawdę muszę się skoncentrować. Nie ułatwia mi pan, dysząc mi nad głową.
– Powiedz mi jeszcze raz, co to za program?
– Nie „jeszcze raz”, bo w ogóle nie mówiłem, co to jest.
Znów lekki uśmieszek.
– A więc powiedz mi, dobrze? Jestem ciekawy.
– Program szyfrująco/deszyfrujący, który ściągnąłem ze strony HackerMart i trochę zmodyfikowałem. Jest bezpłatny, więc chyba nie naruszyłem praw autorskich. Zresztą to chyba i tak nie należy do pańskich kompetencji. Co, mam podać algorytm, według którego działa?
Backle nie odpowiedział, tylko patrzył w ekran, pilnując, aby denerwujący uśmieszek nie znikał z jego twarzy.
– Słuchaj, Backle – rzekł Gillette. – Muszę to skończyć. Może pójdziesz do kuchenki na kawę i obwarzanka, czy co tam jeszcze mają, i pozwolisz mi pracować, dobra? Kiedy skończę, będziesz mógł sprawdzić i aresztować mnie pod jakimś nowym gównianym zarzutem – dorzucił wesoło.
Читать дальше