Natomiast Patricii Nolan nie spieszyło się z powrotem do hotelu. Siedziała obok Gillette’a i razem z nim przeglądała pliki ISLE-netu, starając się lepiej poznać Trapdoora. Nie znaleźli jednak żadnych śladów demona, więc Gillette doszedł do wniosku, że bot zapewne dokonał samozniszczenia.
W pewnym momencie Gillette odchylił się na krześle, przeciągnął i rozprostował z chrzęstem palce. Bishop zauważył, że haker dostrzegł plik różowych karteczek z notatkami o wiadomościach telefonicznych. Twarz mu pojaśniała i złapał je niecierpliwie. Jednak spotkał go zawód, bo żadna wiadomość nie była dla niego – była żona nie zadzwoniła, mimo że prosił ją o to poprzedniego wieczoru.
Frank Bishop dobrze wiedział, że uczucia do najbliższych wcale nie dotyczą wyłącznie praworządnych obywateli. W swojej karierze zatrzymał już kilkudziesięciu najgorszych morderców, którzy kiedy odprowadzano ich w kajdankach, uderzali w płacz – nie na myśl o czekających ich ciężkich latach więzienia, ale o rozstaniu z żonami i dziećmi.
Bishop spostrzegł, że palce hakera znów zaczynają pisać – stukać – w powietrzu. Czyżby pisał coś do żony? A może wpatrzony w sufit prosił ojca – inżyniera przebywającego wśród piasków Bliskiego Wschodu – o radę albo pomoc, może informował brata, że korzystając z tymczasowego zwolnienia, chciałby z nim spędzić trochę czasu.
– Nic – mruknęła Nolan. – Szukamy i ciągle nic.
Na chwilę Bishopa ogarnęło takie samo zniechęcenie, jakie ujrzał na jej twarzy. Ale zaraz pomyślał – chwileczkę… rozpraszam się. Zdał sobie sprawę, że wciągnął go hipnotyczny, nieodparty urok Błękitnej Pustki, który spaczył mu myśli. Detektyw podszedł do tablicy i popatrzył na spisane dowody, wydruki i zdjęcia. Należały do świata, który znał.
Wykombinuj coś z tego…
Bishop spojrzał na wydruk okropnego zdjęcia Lary Gibson.
Wykombinuj coś…
Podszedł bliżej fotografii i przyjrzał się uważnie. – Popatrz – powiedział do Sheltona. Pękaty gliniarz stanął obok niego z ponurą miną.
– Niby na co?
– Co widzisz?
Shelton wzruszył ramionami.
– Nie wiem. A ty?
– Wskazówki – odparł Bishop. – Szczegóły widoczne na zdjęciu – to, co jest na podłodze, na ścianach… mogą powiedzieć nam coś o miejscu, w którym Phate ją zabił.
Gillette zerwał się z miejsca, podszedł do nich i też popatrzył na makabryczną fotografię.
Na pierwszym planie widać było nieszczęsną dziewczynę. Bishop wskazał inne elementy: podłoga była wyłożona zielonkawymi płytkami. Z jakiegoś aparatu – klimatyzatora albo pieca – biegł kanciasty ocynkowany przewód. Ścianą była tylna strona płyty gipsowej przybitej do drewnianych słupków. Prawdopodobnie pomieszczenie z piecem w niewykończonej piwnicy. Widać też było fragment pomalowanych na biało drzwi i jakiś kosz pełen po brzegi śmieci.
– Wyślemy zdjęcie do FBI – powiedział Bishop. – Niech obejrzą je ich technicy.
Shelton pokręcił głową.
– Sam nie wiem, Frank. Chyba nie jest taki głupi, żeby sikać tam, gdzie je. To by było za łatwe. – Wskazał fotografię. – Zabił ją gdzie indziej. Na pewno nie tam, gdzie mieszka.
– Nie zgadzam się – odezwała się Nolan. – Masz rację, że nie jest głupi, ale nie widzi pewnych rzeczy tak jak my.- Co masz na myśli? Gillette chyba zrozumiał w lot.
– Phate nie myśli o Realu. Stara się zacierać za sobą każdy ślad komputerowy, ale moim zdaniem może przeoczyć jakiś fizyczny trop.
Bishop wskazał zdjęcie.
– Piwnica wygląda na dość nową, piec też. Albo klimatyzator czy co tam jest. Może FBI będzie mogło się dowiedzieć, czy jakiś konkretny wykonawca buduje domy mieszkalne z materiałów takiej marki. Moglibyśmy zawęzić pole poszukiwań budynku.
Shelton wzruszył ramionami.
– Nie liczyłbym na wiele. Ale sprawdzić nie zaszkodzi.
Bishop zadzwonił do znajomego w FBI. Opowiedział mu o zdjęciu i informacjach, jakich potrzebują. Po paru chwilach detektyw odłożył słuchawkę.
– Sam ściągnie z Sieci oryginał zdjęcia i wyśle do laboratorium – powiedział. Rzuciwszy okiem na biurko obok, zauważył dużą kopertę zaadresowaną do siebie. Nadruk głosił, że wysłano ją z wydziału przestępczości nieletnich policji stanowej Kalifornii i musiała nadejść w czasie, gdy byli w motelu Bay View. Detektyw otworzył ją i przejrzał zawartość. Były to akta Gillette’a z sądu dla nieletnich, o które prosił poprzedniego wieczoru po ucieczce hakera. Rzucił dokumenty na biurko i zerknął na zakurzony zegar ścienny. Było wpół do jedenastej.
– Chyba wszyscy potrzebujemy odpoczynku.
Shelton nie wspomniał o swojej żonie, ale Bishop miał wrażenie, że bardzo chciałby już wracać do domu. Korpulentny detektyw wyszedł, skinąwszy na pożegnanie partnerowi.
– Do zobaczenia rano, Frank. – Uśmiechnął się do Patricii Nolan. Gillette’a nie zaszczycił słowem ani spojrzeniem.
– Nie mam ochoty spędzać tu kolejnej nocy – powiedział do hakera Bishop. – Jadę do domu. Jedziesz ze mną.
Słysząc to, Patricia Nolan spojrzała szybko na Gillette’a. Powiedziała od niechcenia:
– Mam mnóstwo miejsca w hotelu. Firma zafundowała mi apartament. Możesz tam przenocować, jeśli chcesz. Mam świetny barek.
Detektyw zachichotał i rzekł:
– Zdaje się, że grozi mi bezrobocie. Chyba jednak lepiej, żeby pojechał ze mną. W końcu jest więźniem pod naszym nadzorem.
Nolan spokojnie przyjęła porażkę, Bishop przypuszczał, że powoli porzucała nadzieje, jakie mogła wiązać z osobą Gillette’a jako obiektem romantycznych uczuć. Wzięła torebkę, plik dyskietek, laptop i wyszła.
Gdy szli do drzwi, haker spytał Bishopa:
– Moglibyśmy zatrzymać się gdzieś po drodze?
– Zatrzymać się?
– Muszę wstąpić po pewną rzecz. A przy okazji, mógłbyś pożyczyć parę dolarów?
Rozdział 00011100/dwudziesty ósmy
Jesteśmy na miejscu – oznajmił Bishop. Zatrzymali się przed wiejskim domem, niewielkim, ale stojącym na zielonej połaci ziemi wielkości pół akra – czyli ogromnej działce jak na warunki Doliny Krzemowej.
Gillette spytał, jakie to miasto. Detektyw odrzekł, że Mountain View, po czym dodał:
– Oczywiście, nie mam tu żadnego widoku na góry [16]. Z okien widzę tylko stojącego na klockach dodge’a mojego sąsiada, a w ładne dni ten hangar na Moffett Field. – Wskazał na północ, na drugą stronę autostrady 101, którą ciągnął nieskończony sznur świateł.
Ruszyli długim i krętym chodnikiem, mocno spękanym i powykrzywianym.
– Patrz pod nogi – powiedział Bishop. – Zamierzam go wyremontować. To zasługa uskoku San Andreas. Ciągnie się trzy mile stąd. Bądź tak dobry i wytrzyj buty przed wejściem.
Otworzył drzwi i wpuścił hakera do domu.
Żona Franka Bishopa, Jennie, była drobną kobietą pod czterdziestkę. Jej tryskająca zdrowiem twarz z zadartym nosem nie była piękna, ale na swój sposób pociągająca. Bishop ze swoją lakierowaną fryzurą, bokobrodami i białymi koszulami z krótkim rękawem wyglądał jak przybysz z lat pięćdziesiątych, natomiast jego żona była na wskroś współczesna. Długie włosy nosiła splecione w warkocz, była ubrana w dżinsy i markową koszulę. Szczupła i wysportowana, choć Gillette’owi wydawała się nieco blada na tle opalonych Kalifornijczyków, którzy otaczali go od czasu wyjścia z więzienia.
Nie była ani trochę stropiona – nawet nie zaskoczona – że mąż przywiózł do domu przestępcę na nocleg i Gillette przypuszczał, że została uprzedzona telefonicznie o jego wizycie.
Читать дальше