– Pac Bell skanuje. Na liniach jest duży ruch, więc to może potrwać dziesięć, może piętnaście minut.
– Za długo, za długo! – powiedział Gillette. – Powiedz im, żeby się pospieszyli.
Ale już od czasów, gdy sam włamywał się do Pac Bell, Gillette wiedział, że pracownicy firmy telefonicznej być może sprawdzają centrale w taki sposób, że biegają z jednej do drugiej – były to duże pomieszczenia z elektrycznymi przekaźnikami – śledząc połączenia, by odnaleźć źródło.
Renegat33M: Słyszałem o tym haku Phata, podobno totalnie odporny. Spotkałem go online i pytałem ale mnie olał. potem zaczęły sie dziać dziwne rzeczy, ten skrypt nazywa sie Trapdoor i teraz totalnie robie w gacie.
Po chwili przerwy zobaczył:
Trzy _X: No to o co mnie pytasz?
– Boi się – powiedział Gillette. – Czuję to.
Renegat33M: ten trapdoor naprawdę umie ci wejsc na kompa i przeszukać wszystko, WSZYSTKO, i nic nie będziesz wiedział? Trzy-X: Nie sadze, żeby naprawdę istniał. Może to tylko legenda. Renegat33M: nie wiem, ale chyba jest prawdziwy, widziałem jak mi się pliki OTWIERAŁY same, nic kurwa nie robiłem.
– Odbieramy sygnał – powiedział Miller. – Pinguje nas. Trzy-X, jak przewidywał Gillette, uruchomił własną wersję HyperTrace’a, żeby sprawdzić Renegata334. Jednak dzięki programowi maskującemu Stephena Millera maszyna hakera pomyśli, że Renegat naprawdę jest w Austin. Trzy-X chyba otrzymał komunikat zwrotny, ponieważ nie wylogował się.
Trzy-X: Czemu sie nim przejmujesz? Siedzisz przy publicznym terminalu. Nie może wejsc do twoich plików. Renegat33M: Jestem tu bo moi pieprzeni starzy zabrali mi na tydzień delia za stopnie. Jak w domu byłem online to sie klawiatura spierdolila a potem pliki same sie otwierały. Wymieklem. Totalnie.
Kolejna przerwa. Wreszcie haker odpowiedział:
Trzy-X: I powinieneś wymiekac. Znam Phate’a. Renegat33M: Skad?
Trzy-X: Zacząłem z nim gadać na czacie. Pomogl mi debugowac skrypt. Wymieniliśmy parę programów.
– Ten facet to skarb – szepnął Tony Mott.
– Może zna adres Phate’a – odezwała się Patricia Nolan. – Spytaj go.
– Nie – odrzekł Gillette. – Nie możemy go spłoszyć. Przez chwilę nie było żadnej nowej wiadomości, a potem:
Trzy-X: BRB
W pokojach rozmów obowiązywały skróty zastępujące całe wyrażenia – żeby oszczędzić czas i energię. BRB oznaczało Be right back – zaraz wracam.
– Poszedł sobie? – zapytała Linda Sanchez.
– Połączenie nie zostało zerwane – powiedział Gillette. – Może tylko poszedł do toalety czy coś w tym rodzaju. Niech Pac Bell dalej go namierza.
Odchylił się na krześle, które głośno skrzypnęło. Czas mijał. Ekran wciąż wyglądał tak samo. BRB.
Gillette zerknął na Patricię Nolan, która otworzyła torebkę, wyciągnęła swoją odżywkę do paznokci i machinalnie zaczęła ją nakładać.
Kursor nadal migał. Ekran wciąż był pusty.
Duchy wróciły i tym razem było ich dużo więcej.
Idąc korytarzami szkoły im. św. Franciszka, Jamie Turner wyraźnie je słyszał.
Pewnie to tylko Booty albo któryś z nauczycieli sprawdza, czy drzwi i okna są dobrze zamknięte. Albo uczniowie szukają ustronnego miejsca, żeby zapalić papierosa lub grać na swoich gameboyach.
Jednak nie mógł zapomnieć o duchach: dusze Indian zamęczonych na śmierć i ucznia zamordowanego kilka lat temu przez szaleńca, który włamał się do szkoły, a teraz dołączył do galerii duchów, bo, jak Jamie zdał sobie sprawę, policjanci zastrzelili go w starej jadalni.
Jamie Turner był oczywiście produktem Świata Maszyn – jako haker i umysł ścisły – wiedział więc, że duchy i mityczne stworzenia nie istnieją. Dlaczego więc tak strasznie się bał?
Wtedy przyszła mu do głowy dziwna myśl. Może dzięki komputerom życie cofnęło się do dawnych czasów, kiedy królowały duchy i czarownice. Przez komputery świat wyglądał trochę jak z dziewiętnastowiecznych książek Washingtona Irvinga i Nathaniela Hawthorne’a. „Legenda Sleepy Hollow” i „Dom o siedmiu szczytach”. Ludzie wierzyli wtedy w upiory, duchy i inne zjawiska, których nie mogli zobaczyć. Dzisiaj był Internet, kod, boty, elektrony i inne rzeczy, których też nie można zobaczyć – tak jak duchów. Krążyły wokół człowieka, pojawiały się znikąd i potrafiły wykonywać różne zadania.
Myślał o tym, umierając ze strachu, ale przemógł się i szedł dalej ciemnymi korytarzami szkoły, czując stęchły zapach sztukaterii, słysząc przytłumione odgłosy rozmów i muzyki dobiegające z pokoi uczniów. Opuścił skrzydło mieszkalne i prześliznął się obok sali gimnastycznej.
Duchy…
Nie, zapomnij o nich, nakazał sobie.
Myśl o Santanie, o bracie, o fantastycznym wieczorze, jaki dzisiaj spędzisz.
Myśl o przepustkach za kulisy.
Wreszcie dotarł do drzwi pożarowych, które prowadziły do ogrodu.
Rozejrzał się. Ani śladu Booty’ego, ani śladu innych nauczycieli, którzy od czasu do czasu krążyli po korytarzach jak strażnicy w filmie o jeńcach wojennych.
Klękając przed drzwiami, Jamie Turner przyjrzał się blokadzie alarmowej na drzwiach, tak jak zapaśnik ocenia przeciwnika.
UWAGA: PO OTWARCIU DRZWI WŁĄCZA SIĘ ALARM
Gdyby nie unieruchomił alarmu i włączyłby go przy próbie otwarcia drzwi, w całej szkole zapaliłyby się jasne światła, a po kilku minutach przyjechałaby policja i straż pożarna. Musiałby wrócić sprintem do pokoju i miałby cały wieczór schrzaniony. Rozłożył kartkę ze schematem instalacji alarmowej, który przesiał mu uczynny szef serwisu producenta drzwi.
Oświetlając arkusz małą latarką, jeszcze raz dokładnie obejrzał rysunek. Potem przesunął rękę po metalowej blokadzie, przyglądając się, jak działa urządzenie uruchamiające alarm, gdzie są śruby i jak ukryto zasilacz. Szybko skojarzył ze schematem to, co zobaczył.
Głęboko nabrał powietrza.
Pomyślał o bracie.
Jamie Turner nałożył grube okulary, by osłonić swoje cenne oczy, po czym sięgnął do kieszeni, wyciągnął plastikowe pudełko z narzędziami, z których wybrał śrubokręt Phillips. Mam mnóstwo czasu, mówił do siebie. Nie ma co się spieszyć.
Gotowy do rokendrola…
Rozdział 00010000/szesnasty
Frank Bishop zaparkował nieoznakowanego granatowego forda przed skromnym domem w stylu kolonialnym, który stał na wydzielonej dawno temu działce – na oko ledwie jedna ósma akra, jednak dzięki położeniu w samym sercu Doliny Krzemowej musiała być warta milion dolarów.
Na podjeździe stał jasny samochód – nowy lexus. Detektywi podeszli do drzwi i zapukali. Otworzyła im czterdziestokilkuletnia kobieta o zmęczonej twarzy, ubrana w dżinsy i wyblakłą bluzkę w kwiaty. Z domu wionął zapach gotowanego mięsa i cebuli. Była już osiemnasta – pora, o jakiej rodzina Bishopa zwykle siadała do kolacji – i detektyw poczuł nagle wilczy głód. Zdał sobie sprawę, że od rana nie miał nic w ustach.
– Słucham? – powiedziała kobieta.
– Pani Cargill?
– Zgadza się. Czym mogę służyć? – spytała ostrożniej. – Mąż w domu? – zapytał Bishop, pokazując odznakę. – Mhm, ale…
– O co chodzi, Katie? – W drzwiach ukazał się zwalisty mężczyzna w różowej koszuli z kołnierzykiem na guziki i spodniach z gabardyny. W dłoni trzymał koktajl. Gdy zauważył odznaki detektywów, odstawił drinka na stolik przy wejściu.
– Możemy z panem chwilę porozmawiać? – spytał Bishop. – W jakiej sprawie?
Читать дальше