– Pan tego nie wie? – Kierowca parsknął śmiechem. – Każdy wie, co to jest napęd na cztery koła.
Potężny mężczyzna spojrzał na niego z wściekłością, a on potarł sobie wierzchem dłoni zarośnięty policzek i dodał:
– To był pewnie taki żart, co?
– Nieźle sobie radzisz – warknął pasażer, pochylając swoją okrągłą twarz do jego twarzy. – Ale jeżeli ktoś był daleko, w jakimś innym kraju, i to przez długi czas, to chyba może tego nie wiedzieć?
– No tak, to możliwe.
– A co, jeżeli ktoś z roku 1865 pojawiłby się nagle w naszych czasach? Czy uważa pan, że ktoś taki by wiedział, co to jest napęd na cztery koła?
– No raczej nie – powiedział przerażony kierowca. – Wie pan, co ja myślę? Myślę, że powinniśmy jednak pojechać do szpitala. Tam by panu obejrzeli rękę.
Potężny mężczyzna otarł sobie twarz dłonią o krótkich palcach wieśniaka, tak samo żółtych jak jego zęby, a potem wyjął z kieszeni niebiesko-czarny pistolet. Podniósł go do twarzy, powąchał go i polizał lufę.
– O Boże – szepnął kierowca i zaczął się modlić.
– Zawieź mnie do Atchesonów – ryknął mężczyzna. – Zawieź mnie tam natychmiast!
Przejechawszy kilka mil, kierowca zatrzymał dżipa. Ręce mu drżały, a pęcherz prawie odmawiał posłuszeństwa. Nigdy sobie nie wybaczę, że zrobiłem to Atchesonom, pomyślał, ale tak musiało być.
– To tutaj – powiedział. – Tam jest podjazd.
– Nie widzę tabliczki z nazwiskiem.
– Jest tam. Tam! Na skrzynce na listy. Zasłania ją róża. Widzi pan nazwisko? Chce pan mnie zabić?
– Wysiadaj z samochodu. Chcę, żeby był zepsuty. Tak żeby nie można nim było jeździć.
– Chce pan, żeby mój dżip był zepsuty?
– Tak.
– Dobrze. Ja mogę go unieruchomić. Wysiądźmy obaj. Proszę pana tylko, niech mi pan nie robi krzywdy.
– Miałeś kiedyś ochotę pojechać do Waszyngtonu?
– Do Waszyngtonu – stolicy kraju?
– Oczywiście! Kogo obchodzi stan Waszyngton?
– Nie, nie. Nigdy. Przysięgam.
– To dobrze. A teraz pokaż mi, jak unieruchomić samochód.
– Trzeba zdjąć głowicę rozdzielacza zapłonu i wyrzucić ją. Samochód nie ruszy.
– Zrób to.
Kierowca otworzył maskę i usunął głowicę. A potem głowica poleciała w las. Kierowca wyglądał na niepocieszonego. Włosy miał mokre, po pomarszczonej twarzy spływała mu woda. Potężny mężczyzna zwrócił się do niego:
– Myślisz pewnie, że jestem głupi. Mówisz, że nie chcesz jechać do Waszyngtonu, mając nadzieję, że ja ci każę tam pojechać, tak?
– Tak, proszę pana – powiedział kierowca zdławionym głosem.
– No dobra. Chcę, żebyś pobiegł. Żebyś pobiegł do Waszyngtonu – stolicy kraju i powiedział im, że nadszedł czas zemsty.
– Czy pan chce mi strzelić w plecy?
– Masz im to powiedzieć.
– Czy pan…
– RUSZAJ! BIEGIEM!
Kierowca pobiegł, nie oglądając się za siebie i mając pewność, że straci życie, nim oddali się na odległość dziesięciu stóp. A potem dwudziestu. A potem pięćdziesięciu. Biegł tak w strugach deszczu, czekając na śmierć. Nie obejrzał się ani razu i dlatego nie widział, że potężny mężczyzna, trzymając podniesiony pistolet (jak dziewiętnastowieczny agent Pinkertona) posuwa się powoli, idąc po pokrytym błotem żwirowanym podjeździe.
Lis patrzyła na twarz Portii. Nawet w ciemności widziała wyraźnie błyski inteligencji w jej oczach. Mimo to miała ochotę zapalić wszystkie światła w kuchni – ryzykując, że przywabi tym stu Michaelów Hrubeków – i zobaczyć, jaki wyraz twarzy ma w tej chwili jej siostra – przekonać się, czy mówi ona prawdę, czy kłamie.
– Powiedz mi szczerze, Portio. Wiedziałaś o nas, o Robercie i o mnie? Zanim… zanim zaczęłaś się z nim kochać?
Cokolwiek odpowie, ja będę stroną przegraną – pomyślała. Bo albo zdradził mnie kochanek, albo zdradzili mnie oboje – kochanek i siostra. Mimo to jednak czuła, że musi poznać prawdę.
– Ależ Lis, oczywiście, że nie. Nie zrobiłabym ci tego. Nie wiedziałaś
0tym?
– Nie! Skąd miałabym o tym wiedzieć? Jesteś moją siostrą, ale… Nie, nie wiedziałam. – Lis otarła łzy. – Myślałam, że może on ci o tym powiedział, a ty… no… postanowiłaś i tak go zdobyć.
– Nie, nie, tak nie było.
Serce Lis po raz ostatni biło tak mocno wtedy, gdy w jaskini w Indian Leap uciekała przed szaleńcem. – Nie wiedziałam o tym. Przez wszystkie te miesiące nie miałam pojęcia, jak było.
– Uwierz mi, Lis. Pomyśl tylko. Po co Robert miałby mi o tym mówić? Chciał mnie przelecieć. Nie miał zamiaru psuć sobie tej przyjemności, informując mnie, że jest kochankiem mojej siostry.
– Kiedy zobaczyłam was tam wtedy… razem… – Lis zamknęła oczy
1 pomasowała sobie skroń. – I dzisiaj, kiedy flirtowałaś z Owenem…
– Lis.
– A co, może nie?
Portia zacisnęła mocno wargi.
– Ja flirtuję, rzeczywiście – powiedziała w końcu. – Ale to nie znaczy, że chcę zdobyć tego, z kim flirtuję. Gdyby Robert powiedział mi o was, odmówiłabym mu. Ja przyciągam spojrzenia mężczyzn. Mam nad nimi taką władzę. Czasem myślę, że to jest wszystko, co mam.
– Ja byłam wtedy taka wściekła na Roberta. Nie na ciebie. Chciałam uderzyć jego. Chciałam zabić… – Głos jej się załamał. – Czułam się zdradzona. Claire zginęła przez niego. Kiedy was zobaczyła razem, była taka wstrząśnięta, że wbiegła do jaskim i zgubiła drogę.
– Połowa facetów, z którymi chodzę, jest taka jak Robert. Można ich rozpoznać z odległości mili. Lis, to nie był facet dla ciebie.
– Nie mów tak! Ty wcale tak nie myślisz. Tb nie był taki sobie krótki epizod. My byliśmy sobie równi, Robert i ja. Dorothy ciągnęła go w dół. Oni się nienawidzili. Bez przerwy się kłócili. A Owen? On nie kocha mnie w ten sam sposób. Ja to czułam. Po tym doświadczeniu z Robertem czułam jakiś taki brak miłości ze strony Owena. Wtedy, przed piknikiem, w sobotę wieczorem… Owen był w pracy w Hartford. I wpadł Robert.
– Lis…
– Daj mi skończyć. Owen zadzwonił i powiedział, że nie wróci przed drugą, a może nawet trzecią w nocy. Kochaliśmy się z Robertem w cieplarni. Siedzieliśmy tam godzinami. Robert zrywał płatki róż i dotykał mnie nimi… – Lis zamknęła oczy i jeszcze raz schyliła głowę aż do kolan. – A potem oświadczył się.
– Oświadczył się? – Portia parsknęła śmiechem. – Poprosił cię, żebyś za niego wyszła?
– On i Dorothy od dawna byli ze sobą nieszczęśliwi. Ona go od kilku lat oszukiwała. Robert chciał się ze mną ożenić.
– A ty odmówiłaś, tak?
– A ja – szepnęła Lis – odmówiłam. Portia pokręciła głową.
– Więc był na ciebie wściekły. I kiedy ja w samochodzie popatrzyłam na niego swoimi wielkimi orzechowymi oczami, on od razu połknął przynętę. O Jezu, więc ja niechcący zrobiłam ci świństwo.
– Ja nie chciałam zakończyć tej historii. Ja tylko nie mogłam opuścić Owena. Nie byłam jeszcze gotowa. Owen dla mnie zrezygnował z tamtej kobiety. Uważałam, że powinnam zrobić wszystko, żeby odbudować nasze stosunki.
– To błąd, Lis. Błąd. Powinnaś była pójść na całość. Boże, to mogła być dla ciebie jedyna okazja, żeby odczepić się od tego ostatniego członka rodziny.
Lis, zdezorientowana, pokręciła głową.
– To znaczy od ciebie?
– Nie, nie! Od Owena. Powinnaś to była zrobić kilka lat temu.
– Co masz na myśli, nazywając go „ostatnim członkiem rodziny"? Portia roześmiała się.
Читать дальше