Jego głos zdradzał napięcie spowodowane tym, że przewidywał, że ona będzie protestowała.
Lis domyśliła się, że kieruje nim przede wszystkim pragnienie zdobycia nagrody. Jednak wiedziała, że on ma rację. Wiedziała też, że odnalazłszy męża nie przekona go, żeby przestał szukać Hrubeka. Owen przecież nie posłuchał jej przedtem. Dlaczego więc miałby posłuchać teraz?
– No dobrze – zgodziła się.
– Myślę – powiedział Heck – że powinniśmy zrobić tak: ja pójdę w stronę bramy frontowej. On oczywiście może przeleźć przez płot, ale podejmę to ryzyko. Jedno jest pewne: on nie przepłynie jeziora. No więc ja pójdę w stronę bramy, a pan – zwrócił się do młodego policjanta – zostanie koło domu. W drugiej linii obrony. Gdzieś tutaj.
Młody policjant odniósł się do tego z entuzjazmem. Spełnił swój obowiązek i widział, że nie ma co dyskutować z tą upartą kobietą. A teraz zyskał sprzymierzeńca i zanosiło się na to, że w sprawie zaczyna się jakiś ruch i że on weźmie udział w akcji.
– Wprowadzę samochód między krzaki – rzekł podekscytowany. – Dobra? Stamtąd będę widział cały teren, a on mnie nie zauważy.
Heck powiedział mu, że to dobry pomysł, a potem zwrócił się do Lis:
– Wiem, że mąż jest myśliwym. Może pani przyniosłaby sobie jakąś broń? Wiem, że może się pani czuć z nią nieswojo, ale…
Lis nie posiadała się z uciechy, wyjmując pistolet z kieszeni. Trzymała go wylotem lufy do dołu – dokładnie tak, jak nauczył ją Owen. Portia była przerażona. Młody policjant ryknął śmiechem. A Trenton Heck kiwnął tylko głową usatysfakcjonowany, jak ktoś, kto może postawić kolejnego ptaszka na liście czynności do wykonania.
– Zostawię tu z wami Emila. Nawet on nie może tropić podczas takiej burzy. Proszę go trzymać przy sobie. On nie jest psem obronnym, ale w razie gdyby ktoś niepożądany chciał się do pani zbliżyć, narobi mnóstwo hałasu.
– Nie mam niczego ciemniejszego – powiedziała Lis, wskazując ruchem głowy płaszcz od deszczu.
– To nic. Ja się deszczem nie przejmuję. Wezmę tylko torebkę nylonową, żeby ochronić pistolet. To stary niemiecki walther. On łatwo rdzewieje.
Wsunął pistolet do torebki, zabezpieczył go, a potem włożył do kowbojskiego olstra. Popatrzył przez okno i rozprostował na chwilę nogę, krzywiąc się przy tym. Lis pomyślała, że ten deszcz na pewno nie pomoże mu na ból w udzie, bez względu na to, czym ten ból był spowodowany.
Młody policjant chwycił za swoją broń automatyczną jak zły aktor w marnym westernie i wyszedł do samochodu. Potem Lis usłyszała, że samochód rusza. Młody policjant wprowadził go w krzaki rosnące w połowie drogi między garażem a domem. Stojąc tam, gdzie teraz stał, mógł reflektorami oświetlić teren za domem.
– Założę się, że pani wie, jak posługiwać się swoją bronią – rzekł cicho Trenton, zwracając się do Lis. – Sądzę jednak, że nie posługiwała się nią pani dotychczas, w każdym razie nie w takiej sytuacji jak ta. – Nie czekając na potwierdzenie, mówił dalej: – Chciałbym, żeby pani zgasiła wszystkie światła w domu. I proszę się trzymać z daleka od okien. Ja będę uważał na dom. Jeżeli będą mnie panie potrzebowały, to proszę zapalić światło na chwilę i zaraz zgasić. Przybiegnę natychmiast.
To powiedziawszy, wyszedł i zniknął w strugach deszczu. Lis zamknęła za nim drzwi.
– Boże, Lis – szepnęła Portia.
Było jednak tyle rzeczy, które mogły ją szokować, że Lis nie miała pojęcia, o co jej chodzi.
Doktor Ronald Adler już dawno przestał myśleć o żonie. O tym, jak ona smakuje, o wypukłościach jej ud, o jej skórze, o zapachu jej włosów – nie myślał już o żadnej z rzeczy, które tak zaprzątały jego pamięć jakiś czas temu.
Zwłaszcza od kiedy zadzwonił do niego kapitan Haversham i przekazał mu najświeższe wiadomości.
– Hrubek właśnie zamordował kobietę – warknął. – W Cloverton. Stało się, doktorku.
– O Boże.
Adler zamknął oczy. Przyszła mu do głowy wariacka myśl, że Hrubek popełnił tę zbrodnię wyłącznie po to, żeby dopiec właśnie jemu. Trzymał słuchawkę w drżących dłoniach i słuchał, jak policjant opowiada ze źle skrywaną wściekłością, w jaki sposób Hrubek zabił tę kobietę, jak wyciął jej na piersiach napis i jak potem ukradł motocykl i uciekł do Boyleston.
– Motocykl? Wyciął jej napis?
– Tak, na piersiach. Zginęli też dwaj policjanci z Gunderson. Patrolowali szosę numer 236 i raz połączyli się z nami, żeby złożyć meldunek na temat Hrubeka. I tyle ich słyszeliśmy. Jesteśmy pewni, że on ich zabił i wyrzucił gdzieś ich ciała. A pan twierdził, że on jest nieszkodliwy! Boże drogi, człowieku. Co pan sobie w ogóle myśli? Będę u pana za pół godziny.
W słuchawce zapadła cisza.
Teraz Adler idzie do swojego gabinetu z kafeterii szpitalnej, w której odebrał ten straszny telefon i w której później, oniemiały, siedział przez trzydzieści minut. Idzie, ale z trudem.
Jest sam w ciemnym korytarzu i zatrzymuje się na chwilę, myśląc o fizjologicznej reakcji łańcuchowej, która właśnie powoduje, że włosy na karku mu się jeżą, że oczy zachodzą mu łzami i że genitalia mu się kurczą. Myśli też o nerwie błędnym i o wzroście poziomu adrenaliny we krwi, ale przede wszystkim myśli o tym, że cholernie się boi.
Korytarz ma 130 stóp długości. Jest w nim dwadzieścioro drzwi i wszystkie z wyjątkiem ostatnich prowadzących do jego gabinetu są zamknięte i ciemne. Dla oszczędności usunięto z korytarza co drugą żarówkę, a te, które pozostały, są przeważnie przepalone. Od korytarza odgałęziają się trzy inne korytarze. We wszystkich trzech jest ciemno jak w grobie.
Adler patrzy w głąb korytarza i zastanawia się: dlaczego ja nie idę?
Wyszedł właśnie z wnęki, w której jest winda, i wie, że Haversham czeka na niego niecierpliwie w gabinecie. A mimo to stoi jak skamieniały. Na miękkich nogach. Stara się nie widzieć okropnej zjawy – ogromnej bladej zjawy, która wystawiła głowę z pobliskiego korytarza i która cofnęła się w ciemność.
Okropne zawodzenie pacjentki ustało, wyje natomiast wiatr. Jego wycie odbija się echem w piersi Adlera, kiedy ten myśli: już dobrze. W porządku, dosyć.
Adler robi pięć kroków. I znowu się zatrzymuje – pod pretekstem, że musi przejrzeć papiery, które ma przy sobie.
W tejże chwili uderza go nagła myśl – myśl, że Michael Hrubek wrócił, żeby go zabić.
Fakt, że ta myśl jest sprzeczna z wszelką logiką, nie powoduje wcale zmniejszenia się jego strachu. Adler wzdryga się niespokojnie, kiedy winda, wezwana z dołu, rusza z miejsca. Słyszy jakiegoś pacjenta, który wydaje gardłowy jęk, pełen bezbrzeżnego smutku. Kiedy ten dźwięk dociera do jego uszu, on stawia jedną stopę przed drugą i zaczyna iść.
Nie, nie – Michael Hrubek nie ma zamiaru go zabić. Michael Hrubek nawet go nie zna osobiście. Michael Hrubek na pewno nie mógłby tak szybko wrócić do szpitala, nawet gdyby rzeczywiście chciał wypruć trzewia jego dyrektorowi.
Doktor Ronald Adler – weteran służby zdrowia, który przepracował całe długie lata w stanowych szpitalach psychiatrycznych, doktor Ronald Adler – średnio zdolny absolwent jakiejś prowincjonalnej akademii medycznej, ten doktor Ronald Adler wierzy, że jest bezpieczny.
Ale człowiek, który nie tak dawno trzymał głowę między nogami żony, człowiek, który lepiej zażegnuje konflikty na zebraniach Zarządu niż leczy choroby psychiczne, człowiek, który teraz idzie tym ponurym korytarzem o kamiennych ścianach – ten człowiek jest sparaliżowany strachem, słysząc dźwięk własnych kroków.
Читать дальше