Stojąc w jakiejś budce telefonicznej, Hrubek przejrzał mokry spis telefonów i znalazł to, czego szukał. Odmówił modlitwę dziękczynną, a potem spojrzał na mapkę znajdującą się na początku książki i odnalazł na niej Cedar Swamp Road.
Wyszedł z budki na deszcz i ruszył szybko na północ. Minął ciemne sklepy – sklep monopolowy, sklep z zabawkami, a potem pizzerię i czytelnię organizacji Nauka Chrześcijańska. Zaraz, zaraz – pomyślał. Błogosław nam, naukowy Panie Jezu? Jezus Chrys-tus był fizykiem. Chrys-tus był chemikiem. Hrubek roześmiał się na tę myśl, a potem ruszył naprzód, patrząc na własne niesamowite odbicie w szybach wystawowych. Niektóre z tych szyb były czarne i miały z pewnością pełnić rolę zabezpieczającą. (Michael wiedział wszystko o szybach będących z jednej strony lustrami, które można było kupić za czterdzieści dziewięć dolarów i dziewięćdziesiąt pięć centów w pewnej firmie w Redding – transport wliczony.
– Dobranoc paniom – śpiewał, rozpryskując stopami wodę w rynsztokach. – Dobranoc paniom…
Doszedł do miejsca, w którym zbiegały się trzy ulice. Zatrzymał się i poczuł, że ogarnia go panika. Serce zaczęło mu bić bardzo mocno. Boże drogi, którędy teraz? Na prawo czy na lewo? Cedar Swamp Road tu się kończy. Gdzie teraz? W lewo czy w prawo?
– Którędy mam iść? – ryknął.
Zrozumiał, że jeżeli skręci w jedną stronę, to dojdzie do Cedar Swamp Road numer 43, a jeżeli skręci w drugą, to tam nie dojdzie. Spojrzał na drogowskaz i mrugnął. I podczas tego mrugnięcia, w jednym ułamku sekundy jego umysł zachował się jak przegrzana maszyna. Po prostu przestał pracować.
Ogarnął go taki lęk, że przed oczami pojawiły mu się czarne, żółte i pomarańczowe iskierki. Hrubek zaczął zawodzić. Szczęka mu się trzęsła. Opadł na kolana, atakowany przez głosy – głos starego Abe Lincolna, głosy umierających żołnierzy, głosy spiskowców…
– Doktor Anno – jęknął – dlaczego mnie opuściłaś? Doktor Anno! Tak się boję. Nie wiem, co robić! Co mam robić?
Michael tuli w ramionach drogowskaz, jakby to było jedyne źródło jego krwi i tlenu, i krzyczy ze strachu, szukając w kieszeniach pistoletu. Musi się zabić. Nie ma wyboru. Strach jest zbyt wielki. Przeszywa go swoimi strzałami. Jedna kula w głowę i będzie po wszystkim – tak jak u starego Abe. Michaela nie obchodzą już poszukiwania, nie obchodzi go zdrada, nie obchodzi go Ewa, ani Lis-bone, ani zemsta. Musi skończyć z tym okropnym strachem. O, jest pistolet, Michael czuje jego ciężar, ale ręka drży mu tak bardzo, że nie może sięgnąć do kieszeni.
W końcu rozdziera materiał, wsuwa pod niego rękę i czuje pod palcami zimne dotknięcie metalu.
– Ja… nie mogę… tego WYTRZYMAĆ! NIE MOGĘ! Odbezpiecza pistolet.
I nagle jego zamknięte oczy zalało ostre światło, a on zobaczył pod powiekami krwawy blask. Zaczął mówić do niego jakiś głos, wypowiadając słowa, których on nie mógł usłyszeć. Michael rozluźnił dłoń zaciśniętą na pistolecie, podniósł gwałtownie głowę i uświadomił sobie, że ktoś do niego mówi i że tym kimś nie jest ani doktor Anna, ani nieżyjący Prezydent Stanów Zjednoczonych, ani nikt ze spiskowców, ani poczciwy doktor Mudd.
Głos należał do mizernego człowieczka grubo po pięćdziesiątce, wystawiającego głowę z okna samochodu stojącego o jakieś trzy stopy od skulonego Michaela. Człowiek ten najwyraźniej nie zauważył pistoletu, który Michael wsunął teraz z powrotem do kieszeni.
– Hej, młody człowieku, dobrze się pan czuje?
– Ja…
– Jest pan ranny?
– Mój samochód – wybełkotał Michael. – Mój samochód…
Siwy, chudy człowieczek siedział w zdezelowanym starym dżipie z brezentowym dachem i winylowymi szybami.
– Miał pan wypadek? I nie mógł pan znaleźć dobrego telefonu? Oczywiście, oczywiście. Prawie wszystkie są zepsute. To przez tę burzę. Jest pan ciężko ranny?
Michael kilka razy odetchnął głęboko. Jego strach zmniejszył się.
– Nie, nie. Ale mój samochód jest w złym stanie. Nie był za dobry. Nie był taki jak stary cadillac.
– No tak. Na pewno. Niech pan wsiada. Zawiozę pana do szpitala. Powinni pana obejrzeć lekarze.
– Nie, nie. Nic mi nie jest. Ja tylko się zgubiłem. Wie pan, gdzie jest Cedar Swamp Road?
– Oczywiście. Pan tam mieszka?
– Tam mieszka ktoś, z kim miałem się zobaczyć. Jestem już spóźniony. Oni będą się martwili.
– No to podwiozę pana.
– Zrobiłby pan to?
– Mnie się zdaje, że powinienem pana zawieźć do pogotowia. Ta ręka nie wygląda dobrze.
– Nie. Proszę mnie zawieźć do przyjaciół. Tam jest lekarz. Doktor Mudd. Pan go zna?
– Nie, chyba nie.
– To dobry lekarz.
– No to dobrze. Bo pan ma złamany nadgarstek.
– Proszę mnie podwieźć – Michael wstał powoli – a będzie pan miał we mnie dozgonnego przyjaciela.
Mężczyzna zawahał się przez chwilę, a potem powiedział:
– No dobra… Niech pan wsiada. Tylko uwaga na drzwi, żeby się pan nie uderzył w głowę.
Owen na pewno próbuje wrócić do domu – wyjaśniła Lis. – Jestem tego pewna. I przypuszczam, że Hrubek go ściga.
– A dlaczego nie miałby pójść prosto na policję? – zapytał młody policjant.
– Bo martwi się o nas – odrzekła Lis.
Nie wspomniała nic o prawdziwej przyczynie, dla której Owen nie poszedłby na policję.
– No wiesz, ja już sam nie wiem – powiedział młody policjant. – Stan mówił…
– Nie ma o czym gadać – oświadczyła Lis. – Idę go szukać.
– Ale, Lis… – protestował policjant głosem pełnym niepokoju.
– Słuchaj, Lis, przecież nie możesz nic zrobić – pospieszyła mu z pomocą Portia.
Heck zdjął swoją żałosną czapeczkę baseballową i podrapał się w głowę. Potem włożył czapeczkę tak, że nad prawym okiem wymykał mu się spod niej kosmyk włosów, i przyjrzał się Lis.
– Pani zeznawała na jego procesie? – spytał.
– Byłam głównym świadkiem oskarżenia – odpowiedziała Lis. Heck pokiwał powoli głową, a potem rzekł:
– Ja aresztowałem sporo ludzi i zeznawałem w wielu procesach. Ale nikt nigdy nie próbował na mnie napaść.
Lis popatrzyła mu prosto w oczy, a jego spojrzenie natychmiast uciekło gdzieś w bok. – No to miał pan szczęście.
– To prawda. Ale wie pani, rzadko się zdarza, żeby uciekinier próbował na kogoś napaść. Oni zwykle zwiewają jak najszybciej na teren innego stanu.
Wyglądało na to, że Heck oczekuje na jakąś konkretniejszą odpowiedź, ale ona zauważyła tylko:
– Widocznie Michael Hrubek nie jest typowym uciekinierem.
– No tak. Nie będę się z panią spierał. Heck nie poprowadził dalej swojego rozumowania. Zdejmując jaskrawy płaszcz od deszczu z wieszaka przy drzwiach, Lis
zwróciła się do siostry: – Ty tutaj zostań. Jeżeli Owen wróci przede mną, daj znak klaksonem. Portia kiwnęła głową.
– Ale proszę pani… Lis spojrzała na Hecka.
– W tym będzie się pani rzucała w oczy. Nie sądzi pani?
– Jak to?
– No w tym żółtym…
– Rzeczywiście. Nie pomyślałam o tym.
Heck wziął od niej płaszcz i odwiesił go na wieszak. Lis sięgnęła po ciemną kurtkę, ale Heck powstrzymał ją gestem dłoni.
– Powiem pani coś. Uważam, że nikt nie powinien się niepotrzebnie narażać. Rozumiem, co pani czuje. To przecież pani mąż. Ale proszę posłuchać faceta, który ma w takich sprawach praktykę. Mnie płacą za tropienie ludzi. Proszę pozwolić, żebym poszedł sam… Nie, nie, niech mi pani pozwoli skończyć. Wyjdę i poszukam pani męża. Jeżeli on jest gdzieś w pobliżu, to prawdopodobnie będę miał szansę go znaleźć. Znacznie większą szansę niż pani. A poza tym, kręcąc się w pobliżu, pani będzie mnie tylko rozpraszała.
Читать дальше