Po chwili Heck zrozumiał – szczęki pułapki zamknęły się, zanim Emil nastąpił na spust.
– O Boże.
Heck objął psa za szyję i przytulił go do siebie.
– Boże.
Pies cofnął się i potrząsnął głową.
Heck ukucnął i obejrzał pułapkę. Była taka sama jak te w sklepie przy szosie numer 118. Oczywiste było, że zastawił ją Hrubek. Ale dlaczego szczęki były zatrzaśnięte? Istnieją dwa możliwe wyjaśnienia, pomyślał Heck. Albo jakieś małe zwierzę, którego głowa była niżej niż stalowe szczęki, walnęło w spust i uruchomiło go. Albo ktoś tędy przechodził, zauważył pułapkę i uderzając kijem lub kamieniem, spowodował zatrzaśnięcie szczęk. To drugie wyjaśnienie – doszedł do wniosku Heck – jest chyba bliższe prawdy Pomyślał tak, bo zobaczył w błocie, tuż przy pułapce, kilka śladów ciężkich butów. Niektóre zostawił Hrubek. Ale był tu też ktoś inny. Heck przyjrzał się dokładniej śladom i poczuł, że serce przygniata mu ogromny ciężar.
– Cholera! – szepnął rozwścieczony.
Rozpoznał bowiem podeszwę. Dziś wieczorem widział już te ślady – ślady drogich, ciężkich buciorów. Widział je o parę mil stąd, niedaleko nawisu, przy którym Emil odkrył ślady Hrubeka prowadzące na zachód.
Więc mam konkurencję.
Kto to jest? – zastanawiał się. Czy to policjant w cywilu czy zwykły glina? A może, co gorsza, jest to ktoś polujący na nagrodę – jak on sam? Heckowi przyszedł na myśl Adler. Czy Adler wysłał jakiegoś sanitariusza na poszukiwanie pacjenta? Czy prowadzi on tu jakąś grę?
W której stawką są pieniądze na nagrodę?
Heck wstał i, ściskając broń, przyjrzał się dokładnie śladom obu mężczyzn. Hrubek poszedł na południe drogą prywatną. Drugi mężczyzna przyszedł z południa i zmierzał w stronę szosy numer 236. Ten drugi był tu po Hrubeku – bo niektóre z jego śladów przykrywały ślady Hrubeka – i biegł, jak gdyby dowiedział się, dokąd Hrubek zmierza, i chciał go doścignąć. Heck poszedł po śladach tego drugiego aż do szosy i znalazł miejsce, w którym tamten zatrzymał się, żeby zbadać ślad pozostawiony ostatnio przez ciężki samochód. Następnie tropiący pobiegł na pobocze szosy numer 236, gdzie wsiadł do swojego pojazdu i odjechał szybko na zachód, ruszywszy gwałtownie. Ślady wskazywały na to, że ten człowiek prowadził samochód z napędem na cztery koła.
Heck wywnioskował z tego wszystkiego, że Michael Hrubek zdobył samochód i wyprzedzał goniącego zaledwie o parę minut.
Spojrzał na burzliwe nocne niebo i zobaczył odległą bezgłośną błyskawicę. Otarł sobie wodę z twarzy. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że nie ma wyboru. Nawet sam Emil nie potrafiłby tropić kogoś, kto znajduje się w jadącym samochodzie. Heck postanowił pojechać szybko szosą na zachód, licząc na to, że będzie miał szczęście i znajdzie coś, co mu wskaże, gdzie znajduje się jego ofiara.
– Nie zapnę ci pasa – powiedział do Emila, prowadząc go do samochodu. – Ale siedź spokojnie. Zmarnujemy tu trochę paliwa.
Kiedy samochód ruszył z rykiem motoru, pies opadł na wyciągniętą nogę Hecka, zamknął oczy i zapadł w drzemkę.
Siedem mil od Cloverton, przy szosie numer 236 Owen zauważył samochód zaparkowany w pobliżu jakichś iglastych drzew. Och, ty sukinsynu, taki z ciebie spryciarz!
Minął starego cadillaka, a potem zwolnił raptownie, zjechał z szosy i zaparkował swój samochód w pobliżu kilku jałowców i świerków kanadyjskich.
Podjął hazardową grę i wygrał.
Najwyższy czas, pomyślał. Najwyższy czas na to, żebym miał trochę szczęścia.
Obchodząc teren w pobliżu miejsca zbrodni w Cloverton, Owen zauważył, że w dwóch małych szopkach koło domu stały stare samochody. Wślizgnął się do jednej z nich i, zaglądając pod plandeki, odkrył tam pontiaka chief z pięćdziesiątego roku, hudsona i fioletowego studebakera. W drugiej szopie była pusta przegroda, a na ziemi leżała plandeka. Owen był skłonny wykluczyć możliwość, że Hrubek ukradł tak łatwo rzucający się w oczy samochód. Ale zaraz przypomniał sobie rower, poszedł za tym, co dyktował mu instynkt, i, przyjrzawszy się ziemi, znalazł świeże ślady opon ciężkiego samochodu prowadzące z szopy na podjazd i dalej na zachód szosą numer 236. Nie pisnąwszy o tym słowa policjantom z Cloverton, ruszył pospiesznie nie do Boyleston, lecz za tym samochodem.
Teraz wysiadł ze swojego auta i podszedł do cadillaka. Jego kroki zagłuszał ulewny deszcz i silny wiatr. Owen zatrzymał się i spojrzał zmrużonymi oczami w ciemność. O jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt stóp od niego stał ktoś potężnej budowy i oddawał mocz na jakiś krzak. Łysa głowa tego człowieka była odchylona do tyłu, a sam człowiek patrzył w górę, na padające strugi deszczu. I zdawał się cicho śpiewać czy nucić.
Owen przykucnął, wyciągając pistolet. Zastanawiał się, co robić dalej. Kiedy wyglądało na to, że Hrubek zmierza do ich domu w Ridgeton, Owen planował, że pojedzie za nim, wyprzedzi go i wślizgnie się do domu przed nim. Wtedy, jeżeli szaleniec włamie się do domu, będzie mógł go po prostu zastrzelić. A potem może włoży mu w dłoń nóż albo łom, żeby tym łatwiej przekonać prokuratora. Ale teraz Hrubek miał samochód i wyglądało na to, że może mimo wszystko wcale nie zmierza do Ridgeton. Może on rzeczywiście skręci na południe i uda się do Boyleston? Lub pojedzie szosą numer 236 aż do Nowego Jorku albo i dalej?
Tymczasem jednak był tutaj – bezbronny, niczego nie podejrzewający, sam. Była to okazja, która mogła się nie powtórzyć.
Owen podjął decyzję: trzeba go wziąć teraz.
No ale co z cadillakiem? Można było zostawić tutaj cherokee, wpakować ciało do bagażnika starego samochodu i zawieźć je do Ridgeton. A skoro wtaszczy je do domu…
Ale nie, oczywiście, że nie. No bo przecież będzie krew. Rana od kuli będzie krwawiła. No i w bagażniku zostaną ślady, które zauważą ci, co na polecenie sądu będą go na pewno oglądać.
Po chwili zastanowienia Owen postanowił, że po prostu zostawi samochód na miejscu. Hrubek był wariatem. Będzie wyglądało na to, że zaczął się bać prowadzić, porzucił samochód i poszedł dalej pieszo, zmierzając do Ridgeton. Owenowi przyszło też do głowy, że nie powinien zabijać Hrube-ka tutaj, bo w takim wypadku koroner będzie w stanie stwierdzić, że śmierć nie nastąpiła w tym czasie, który on podaje, tylko o jakąś godzinę wcześniej.
Postanowił, że teraz po prostu unieruchomi Hrubeka – że postrzeli go w ramię i w nogę. A potem wtaszczy go do swojego cherokee i zawiezie do Ridgeton.
I pacjent zostanie odnaleziony właśnie tam, w kuchni Atchesonów. Owen będzie siedział w salonie, wpatrując się w okno, porażony tą tragedią, po oddaniu dwóch strzałów dla powstrzymania szaleńca i w końcu – gdy szaleniec go nie posłucha – trzeciego, śmiertelnego.
No, a co z krwią w cherokee? No tak, to było ryzykowne. Ale Owen zaparkuje cherokee za garażem. Nie będzie żadnego powodu, dla którego śledczy mieliby go w ogóle oglądać, a zwłaszcza dokładnie przeszukiwać.
Owen przeanalizował swój plan szczegółowo, dochodząc do wniosku, że jest on ryzykowny, ale że ryzyko jest do przyjęcia.
Odwodząc kurek pistoletu, podszedł bliżej do majaczącej w ciemności sylwetki Hrubeka, który skończył robić to, co robił, i patrzył w górę na pokryte kłębiącymi się chmurami niebo, wsłuchując się w szum wiatru w wierzchołkach sosen i pozwalając, żeby deszcz padał mu na twarz.
Owen nie uszedł pięciu kroków, kiedy usłyszał wyraźne szczęknięcie broni i zobaczył policjanta celującego mu w pierś.
Читать дальше