Lis była zirytowana, ale zgodziła się i odwiesiła słuchawkę. Potem weszła do sklepu, żeby kupić pamiątkę. Aw chwilę później już przyłączyła się do swoich towarzyszy przy wejściu do Parku i wtedy obejrzała się przez ramię. I znowu wydało jej się, że widzi jakiegoś mężczyznę, który przygląda się całej piątce. Przestraszyła się tak, że upuściła szalecik. Kiedy go podniosła i obejrzała się znowu, tego kogoś już nie było.
Kohler wypytywał ją o uczestników pikniku.
– Robert i Dorothy? Poznaliśmy ich w klubie jakiś rok temu. Usiedli przypadkiem przy sąsiadujących ze sobą stolikach. A potem
okazało się, że oprócz nich wszystkie inne małżeństwa po trzydziestce mają dzieci. To właśnie fakt, że byli bezdzietni, przyczynił się do ich zbliżenia. A później, stopniowo, poznawali się coraz lepiej.
Początkowo Owen i Lis nie dorównywali poziomem materialnym swoim przyjaciołom. Nie odziedziczyli jeszcze wtedy majątku LAubergetów i mieszkali w małym domku w Hanbury, które było ponurym przemysłowym miasteczkiem leżącym dziesięć mil na północ od Ridgeton. Prawdę mówiąc, to nie było ich stać na ten klub wiejski, jednak Owen uparł się przy tym, żeby się do niego zapisali, bo liczył na to, że spotka tu swoich potencjalnych klientów. W rezultacie z braku gotówki jadali często na kolację kanapki albo tylko zupę. Tymczasem Robert zarabiał bajońskie sumy na wyposażaniu hoteli w urządzenia służące łączności. Dlatego Owen, będący prawnikiem z małej firmy obsługującej niezamożnych klientów, robił dobrą minę do złej gry. Jednak Lis widziała, jak bardzo zazdrości Gille-spiem, widząc, jak ci zajeżdżają pod jego skromny dom zielonym jaguarem Roberta albo mercedesem Dorothy.
Różnili się też temperamentami. Robert mieszkał w przeszłości w Pacific Heights i na Michigan Avenue, spędził też kilka lat w Europie. (Nie, wcale nie żartuję! Mieszkaliśmy w Tourette sur Loup. Słyszeliście kiedyś tę nazwę? To takie średniowieczne miasteczko w górach, na północny zachód od Nicei. Naprawdę ciekawe. Niech Dot wam powie!)
Robert miał czterdzieści jeden lat, ale wyglądał o dziesięć lat młodziej i zarażał wszystkich swoim młodzieńczym entuzjazmem. Dla niego każdy był potencjalnym klientem, który z łatwością da się namówić na transakcję. Owen odznaczał się większą dojrzałością, ale był milczkiem, no i miewał humory. Nie podobało mu się to, że gra drugie skrzypce przy przystojnym, bogatym czarusiu, który przypomina prezydenta Kennedy'ego – zarówno wyglądem jak i charyzmą.
Ale później, po śmierci Ruth, w marcu zeszłego roku Atchesonowie także stali się bogaci. Nie miało to wielkiego wpływu na Lis, która wyrosła w zamożnej rodzinie, jednak w Owenie spowodowało wielką zmianę.
Lis, podobnie jak Owen, miała pewne zastrzeżenia do przyjaźni z Gil-lespiemi. Jednak nie z powodu charakteru Roberta, tylko z powodu Doro-thy.
Z powodu Dorothy mającej głos nastolatki zagrzewającej do boju szkolną drużynę sportową. I doskonałą figurę. I ubrania, które tę figurę podkreślały. Z powodu Dorothy o okrągłej twarzy kobiety ze Środkowego Wschodu i ciemnych, zawsze starannie umalowanych oczach.
Lis nie tyle zazdrościła Dorothy, co czuła do niej niechęć. Najbardziej irytowało ją to, że Dorothy tak się płaszczy przed Robertem. Że przerywa swoje zajęcia po to, żeby oddawać mu różne usługi, których potrzebował w rzeczywistości albo tylko w jej wyobraźni. Wydawało się, że dla Roberta wszystkie te hołdy są żenujące, tym bardziej że wyglądało na to, że oddawane są z wyrachowaniem. Lis uważała, że Robertowi potrzebna jest żo-na-partnerka, a nie taka mała gejsza, nawet jeżeli ta gejsza wyposażona jest w światowej klasy biust.
Jednak kiedy stało się jasne, że oni i małżonkowie Gillespiech nie zostaną bliskimi przyjaciółmi, zastrzeżenia Lis prawie zniknęły. Lis stała się bardziej tolerancyjna w stosunku do Dorothy i nawet pytała ją nieraz o radę w sprawach makijażu i ubiorów (w zakresie których Dorothy była prawdziwym ekspertem). Obie kobiety nigdy nie żywiły do siebie siostrzanych uczuć, jednak Dorothy stała się kimś, komu Lis mogła wyznać swoje największe grzechy.
To właśnie Dorothy, przypomniała sobie teraz Lis, usłyszała, że pogoda w niedzielę będzie piękna, i zaproponowała, żeby pojechali na piknik.
– A kim była Claire?
Claire miała osiemnaście lat, a Lis uczyła ją angielskiego w drugiej klasie liceum. Claire była bardzo nieśmiała i miała bladą twarz w kształcie serca.
– Była dziewczyną, co do której miało się nadzieję, że nie stanie się w przyszłości zbyt piękna, bo czuło się, że nie zniosłaby zainteresowania, jakim darzyliby ją mężczyźni – wyjaśniła Lis.
Cokolwiek miała przynieść przyszłość, Claire była śliczna już jako nastolatka. Lis, zobaczywszy ją po raz pierwszy kilka lat temu, była pod wrażeniem jej eterycznej urody. Dziewczyna miała subtelną twarz, spokojne oczy i długie, delikatne palce. Nauczyciele natychmiast klasyfikują sobie uczniów i Lis od razu poczuła sympatię do Claire. Postarała się nie stracić z nią kontaktu. Rzadko wyróżniała w ten sposób swoich uczniów. Chyba tylko w dwóch czy trzech innych przypadkach utrzymywała z uczniami czy byłymi uczniami kontakty poza szkołą. Zwykle zachowywała dystans, świadoma władzy, jaką miała nad tymi młodymi ludźmi. Kiedy przychodziła do szkoły w bluzkach w jasnych kolorach, zauważała, jak oczy chłopców wędrują po jej piersiach, i miała pewność, że ich penisy stają się wtedy twarde. Nieśmiałe i nieatrakcyjne dziewczyny uwielbiały ją, a te, które tworzyły klasowe koterie, odnosiły się do niej pogardliwie albo z zazdrością – tylko dlatego, że ona była kobietą, a one same jeszcze niezupełnie. Lis radziła sobie ze wszystkimi tymi uczuciami z wielką godnością i ostrożnością i zwykle oddzielała od siebie dokładnie życie domowe i szkolne.
Jednak dla Claire zrobiła wyjątek. Matka dziewczyny piła, a przyjaciel matki siedział kiedyś w więzieniu za molestowanie seksualne przybranego dziecka z poprzedniego związku. Kiedy Lis dowiedziała się, jak wygląda egzystencja Claire, zaczęła dopuszczać ją stopniowo do swojego prywatnego życia. Czasami prosiła o pomoc w cieplarni, czasami zapraszała na niedzielny lunch. Wiedziała, że ta jej skłonność do dziewczyny jest dość zagadkowa i być może wręcz niebezpieczna. Bo na przykład pewnego razu, kiedy Claire została po lekcji, żeby omówić z nią recenzję jakiejś książki, Lis zauważyła, że ma ona splątane blond włosy, i zaczęła te włosy rozczesywać własną szczotką. Nagle uświadomiła sobie: kontakt na-uczycielka-uczennica za zamkniętymi drzwiami! Zerwała się z krzesła i odskoczyła od przestraszonej dziewczyny. I przyrzekła sobie, że będzie bardziej uważała.
Mimo to jednak w ciągu ostatnich dwóch lat widywały się często i kiedy Claire w piątek powiedziała smutno, że matki w niedzielę nie będzie w domu, Lis bez wahania zaprosiła ją na piknik.
Pierwszego maja rozłożyli się na Plaży Rocky Point. Portia natychmiast poszła biegać – chciała przebiec dziesięć kilometrów krętymi kanionami.
– Portia biega w maratonach – wyjaśniła Lis Kohlerowi.
– Ja też – odrzekł lekarz.
Lis roześmiała się, jak zawsze zdziwiona tym, że ludzie robią takie rzeczy dla przyjemności.
– A my, to znaczy Dorothy, Robert, Claire i ja, siedzieliśmy przez jakiś czas na plaży. I patrzyliśmy na żaglówki. No wie pan, po prostu rozmawialiśmy, piliśmy colę i piwo.
Tak upłynęło im jakieś pół godziny. Po czym doszło do sprzeczki między Dorothy a Robertem.
Читать дальше