– Traktujesz mnie okropnie, Trenton. Naprawdę, wcale mi się takie traktowanie nie podoba.
– Ależ Jill, kochanie…
Z drugiej strony jednak Jill potrafiła rzucić mu się w ramiona, w chwili kiedy się tego wcale nie spodziewał, na przykład w sklepie – i pocałować go w ucho. Potrafiła też uśmiechać się serdecznie, kiedy wracał do domu, a potem przez cały wieczór paplać o jakichś głupstwach w taki sposób, że jemu tajało serce. Poza tym Trenton miał nigdy nie zapomnieć, jak ona, w środku nocy, kładła się na nim, wtulała mu nos w obojczyk i kochała się z nim tak, że on nie śmiał się ruszyć w obawie, że wszystko skończy się zbyt szybko.
Stopniowo jednak uśmiechów i kochania się było coraz mniej, a dąsów i złości coraz więcej. Kiedy Trentonowi odmówiono podwyżki, a raty kredytu za przyczepę zweryfikowano w górę, zaczęło brakować pieniędzy. A pieniądze były jak smar zmniejszający ich duchowe tarcia. Heck coraz mniej lubił koleżanki Jill i ich mężów. Nie podobało mu się, że tak dużo piją i że zachowują się zbyt głupio jak na ludzi po trzydziestce. Tak więc ich życie nie było sielanką. Jednak kiedy Trenton zrozumiał, że ona naprawdę twierdzi, że on się nad nią znęcał psychicznie i że ją porzucił – zwaliło go to z nóg.
Dokładnie dwadzieścia dwa miesiące temu, o dziewiątej czterdzieści osiem wieczorem, w sobotę, Jill po raz ostatni trzasnęła aluminiowymi drzwiami ich przyczepy i pojechała do Dillon, gdzie zamieszkała sama. Trentona dobiło to, że przeprowadziła się nie do domu czy mieszkania, a do innej przyczepy mieszkalnej.
– Dlaczego nie zostałaś ze mną? – zapytał ją. – Ja myślałem, że się wyprowadzasz, bo chcesz mieć dom.
– Ojej, Trent – jęknęła ■- ty nic nie rozumiesz. Nic a nic.
– No przecież teraz też mieszkasz w przyczepie!
– Trent!
– Co ja takiego powiedziałem?
Tak więc Jill zamieszkała w przyczepie nieco lepszej niż ta, którą mógł jej zaoferować Trenton Heck, i zaczęła, jak przypuszczał jej były mąż, przyjmować mężczyzn. Billy Mosler, kierowca ciężarówki i przyjaciel Trentona mieszkający w sąsiedztwie, zdawał się reagować uczuciem ulgi na to rozstanie.
– Trenton, to nie była kobieta dla ciebie. Nie będę o niej mówił źle, bo to nie w moim stylu…
Uważaj, gnojku, pomyślał Heck, spoglądając groźnie na przyjaciela.
– …ale ona była za bardzo narwana. Po prostu źle wybrałeś. Nie patrz na mnie tak. Możesz mieć kogoś lepszego.
– Ja ją kochałem – powiedział Heck, przypominając sobie, jak Jill pewnego jesiennego popołudnia zrobiła mu na lunch pyszną sałatkę. – Cholera. Ale jęczę, co?
– Ty jej nie kochałeś – powiedział Billy Mosler tonem mędrca. – Ty byłeś w niej zakochany. Albo raczej pożądałeś jej. Widzisz różnicę?
Uważaj, gnojku. Heck przyszedł do siebie na tyle, że znów mógł zacząć patrzeć groźnie.
Po paru miesiącach cierpienie przestało być tak dojmujące jak na początku, jednak Heck nadal nie mógł się pogodzić z tym, że Jill odeszła. Setki razy przejeżdżał koło jej restauracji i dzwonił do niej często, żeby porozmawiać o tych paru rzeczach, o których wciąż mogli rozmawiać. Oczywiście tematów takich nie było wiele. Często zdarzało się, że telefon odbierała automatyczna sekretarka. Po cholerę kelnerce automatyczna sekretarka? – zastanawiał się Heck. Chyba tylko w celu rejestrowania telefonów od mężczyzn. Był w rozpaczy, kiedy maszyna włączała się za drugim sygnałem, co oznaczało, że ktoś dzwonił przed nim. Heck widział swoją byłą żonę wszędzie. Widział ją w miasteczkach, na piknikach, widział ją jadącą samochodem, w restauracji, na parkingu przed sklepem monopolowym, kiedy podciągała spódnicę, chcąc poprawić halkę, którą nosiła podwiniętą w pasie, bo była taka niska.
Tak, widział ją wciąż i we wszystkich możliwych miejscach.
Teraz też z wielkimi oporami znikała z jego świadomości, gdy on zjeżdżał z szosy. Emil zaczął się kręcić radośnie, kiedy furgonetka zatrzymała się i znienawidzony pas został rozpięty. Jego pan wziął linkę w rękę i obaj ruszyli przed siebie.
Emil z łatwością wywąchał zapach Hrubeka i pobiegł kłusem szosą. Ponieważ znajdowali się na asfalcie, gdzie widoczność była dobra, Heck wydłużył linkę. Posuwali się szybko, mijając opuszczone szopy i farmy, a także pola, na których rosły dynie. Kiedy minęli dwa skrzyżowania, przekonując się, że szaleniec wciąż jechał na zachód szosą numer 236, Heck rozkazał Emilowi wracać do furgonetki. Ponieważ Hrubek jechał na rowerze przypuszczalnie z prędkością piętnastu albo dwudziestu mil na godzinę, Heck ruszył za nim furgonetką. Co kilkanaście mil zatrzymywał się i pozwalał Emilowi upewnić się, że nie stracili tropu. Tak pilny pies jak Emil potrafił tropić rowerzystę, zwłaszcza w wilgotną noc, ale tropiąc go bez samochodu, bardzo szybko by się zmęczył. A i Heck ze swoją chorą nogą także nie był w stanie biec za rowerzystą.
Jadąc szosą i patrząc uważnie przed siebie, w nadziei że zobaczy reflektor roweru albo plecy Hrubeka, Trenton Heck myślał o swoim spotkaniu z Richardem Kohlerem. Przypomniawszy sobie jak lekarz skrzywił się, kiedy on odrzucił jego ofertę, zaczął się obawiać, że pokpił sprawę, że postąpił odwrotnie, niż postąpiłby ktoś sprytny. Często miewał trudności z właściwym wyborem. Nie wybierał tego, co wybrałby każdy jako rzecz najlepszą dla siebie. Nie czynił wyborów, które pochwaliłaby Jill i które spowodowałyby, że ojciec powiedziałby mu: – Cholernie dobrze wybrałeś, chłopcze.
Tym razem też tak było. Heck uważał, że odrzucenie tych pieniędzy było w pewnym sensie szaleństwem. Ale z drugiej strony, kiedy wyobrażał sobie, że bierze ten czek, że go składa na pół i idzie do domu, to dochodzi do wniosku, że nie mógłby tego zrobić. Pomyślał, z żalem, że może Bóg nie stworzył go na podobieństwo Emila, nie obdarzył go wspaniałym, wyjątkowym instynktem. Z drugiej jednak strony czuł, że jego życiu sens nadaje nie co innego, tylko tropienie z psem, takie jak to dzisiejszej nocy. Pomyślał, że jeżeli nawet nie złapie Hrubeka, to i tak tropienie go będzie lepszym zajęciem niż siedzenie przed telewizorem z kwartą piwa.
Bardzo gnębiło go to, że odrzucił propozycję Kohlera. Ale jeszcze bardziej gnębiło go coś innego. Otóż miał przed sobą cel: złapać Hrubeka, zanim ten zrobi komuś coś złego. No dobrze, ale skoro tak, to dlaczego nie zadzwonił do Dona Havershama i nie powiedział mu, że Hrubek zmienił kierunek? Obecnie znajdował się w Gunderson, a wkrótce miał dojechać do Cloverton. W obu miastach były posterunki policji i prawdopodobnie, mimo mobilizacji w związku z nadciągającą burzą, znajdowało się w nich paru policjantów, którzy ewentualnie mogliby zablokować drogę. Dzwoniąc do Havershama, myślał Heck, postąpiłbym właściwie, przyczyniłbym się do zmniejszenia ryzyka.
No tak, ale gdyby miejscowa policja albo policja stanowa złapała Hrubeka, Adler na pewno chciałby wykręcić się od płacenia. Nie wypłaciłby Heckowi dziesięciu tysięcy dolarów nagrody.
Dręczony poczuciem winy, Heck nacisnął lewą stopą pedał gazu i podążył za swoją ofiarą. Pomyślał przy tym z ponurym uśmiechem, że posuwa się na zachód – w sekrecie i pod osłoną nocy – tak samo jak Michael Hrubek.
Znajdował się w odległości dwudziestu dwóch mil od Ridgeton, kiedy przyszło mu do głowy, że samochód byłby o wiele lepszy od roweru, o wiele modniejszy. Rower przestał już mu się podobać jako środek lokomocji. Chwiał się, kiedy uderzał o kamienie, a poza tym pod górę jechało się na nim bardzo powoli. Prędzej można by było iść pieszo. Hrubek, pedałując na wolnym biegu, z takim wysiłkiem wciągał powietrze, że aż rozbolały go zęby. Kiedy natrafiał na wyboje, ciężkie pułapki na zwierzęta podskakiwały w plecaku i uderzały go w nerki. Jednak powodowała nim nie tyle złość na rower, co pragnienie posiadania samochodu. Hrubek nabrał takiej pewności siebie, że uwierzył, że może prowadzić samochód. Wykiwał przecież sanitariuszy, poradził sobie z glinami i oszukał wszystkich cholernych spiskowców, którzy chcieli go złapać. Więc zapragnął mieć samochód.
Читать дальше