Owen pojechał po śladach opon. Na skrzyżowaniu drogi wiejskiej z szosą numer 236 znalazł miejsce, gdzie rowerzysta się zatrzymał, prawdopodobnie zastanawiając się, którędy jechać dalej.
Nie zdziwiło go to, że obok śladu opon znalazł odcisk buta Hrubeka.
Ani to, że rowerzysta zdecydował się skręcić na zachód.
Dorn był właściwie byle jak skleconą budą stojącą przy końcu nie brukowanej drogi wijącej się przez mizerny las. BMW zatrzymało się na małym błotnistym podwórku wśród wyrzuconych części samochodowych, kawałków blachy, pogryzionych przez termity kawałków drzewa opałowego i beczek po smarze pociętych palnikiem acetylenowym. Na widok tych beczek Kohler pomyślał, że to podwórko wygląda jak miejsce, w którym ktoś chciał zająć się produkcją rożnów do barbecue, ale zabrakło mu acetylenu albo ochoty i rzucił tę robotę.
Kohler wysiadł z samochodu i podszedł do domu. Trąc sobie głęboko osadzone zaczerwienione oczy chudymi palcami, zapukał w drzwi z siatki. Nie było odpowiedzi, chociaż z wnętrza dobiegał jazgot telewizora. Kohler zapukał jeszcze raz, głośniej.
Kiedy drzwi się otworzyły, poczuł zapach alkoholu, silniejszy niż bardzo silny zapach dymu unoszący się w powietrzu i świadczący o tym, że w tym domu palono drewnem.
– Cześć, Stuart.
Stuart odpowiedział dopiero po dłuższej chwili:
– Nie spodziewałem się pana. A chyba powinienem był się spodziewać. Zaczęło już padać? Podobno to ma być cholerna burza.
– Czy mogę wejść na parę minut?
– Moja dziewczyna… nie ma jej dzisiaj w domu. Stuart Lowe wciąż stał w drzwiach.
– To nie zajmie dużo czasu.
– No dobra.
Kohler wszedł do małej bawialni.
Łóżko, na którym leżały dwa koce, wyglądało jak łóżko chorego. Był to dziwny mebel – bambusowy, z poduszkami w powłoczkach drukowanych w pomarańczowe, brązowe i żółte ciapki. Wzbudził w Kohlerze bolesne wspomnienia: stanęła mu przed oczami wyspa Tahiti, na której spędzał swój miesiąc miodowy i na którą pojechał po rozwodzie, w trzydzieści trzy miesiące później. Te dwa tygodnie spędzone na wyspie to były jego jedyne wakacje w ciągu ostatnich siedmiu lat.
Kohler usiadł na krześle z wysokim oparciem. Sanitariusz ubrany był teraz nie w swój przepisowy niebieski kombinezon, ale w dżinsy i koszulkę trykotową oraz białe skarpetki. Nie miał na nogach butów. Jego ręce były obandażowane, a lewe oko podbite. Na czole i policzkach miał małe ranki pomalowane na brązowo betadyną. Usiadł na łóżku i spojrzał na koce, jakby się dziwił, że wystaje spod nich pościel.
W telewizji śpiewał przeraźliwym głosem Jackie Gleason. Lowe wyciszył go.
– Złapali go już? – zapytał, spoglądając na telefon, przez który dostałby na pewno wiadomość, gdyby tak było.
Kohler powiedział, że nie.
Lowe kiwnął głową i roześmiał się na widok Jackiego Gleasona potrząsającego pięścią.
– Chciałbym cię zapytać o parę rzeczy – powiedział Kohler tonem towarzyskiej rozmowy.
– Nie mam wiele do powiedzenia.
– Ale ja chcę cię zapytać.
– Skąd pan o tym wie? Adler chciał to utrzymać w tajemnicy.
– Mam swoich szpiegów – odparł Kohler, nie uśmiechając się. – No więc jak to było?
– No… Zobaczyliśmy go i pobiegliśmy za nim. Ale było dość ciemno. Było cholernie ciemno. Musiał nieźle znać teren. Przeskoczył przez rów, a my do tego rowu wpadliśmy.
Lowe zamilkł i spojrzał na ekran, na którym migała teraz jakaś reklama samochodów. – Niech pan patrzy na te napisy. Kto to przeczyta w trzy sekundy? To kretynizm.
Pokój był nie tyle brudny, co utrzymany w ponurych barwach. Ryciny na ścianach – wcale niezłe pejzaże morskie – były ciemne, a dywan szary, podobnie zresztą jak koce, pod którymi Lowe, pragnący sprawić wrażenie, że się wcale nie kładł, leżał pięć minut temu.
– Jak się czujesz?
– Niczego mi nie złamał. Boli mnie wszystko, ale nie jestem poszkodowany tak jak Frank. On gorzej oberwał.
– Co mówił Adler?
Lowe przypomniał sobie odpowiednie słowa i przekazał je Kohlerowi. Adler nie powiedział wiele. Chciał wiedzieć, jak Lowe się czuje i w którą stronę zmierza Hrubek.
– Nie był zadowolony, że Hrubek nam uciekł.
U dołu ekranu telewizora pojawił się napis informujący, że w Morri-stown tornado spowodowało śmierć dwóch osób. Państwowa Służba Meteorologiczna, informował przesuwający się napis, będzie nadawała dalsze komunikaty ostrzegające przed tornadem i powodzią do godziny trzeciej nad ranem. Obaj mężczyźni wpatrzyli się w te słowa i obaj zapomnieli o nich prawie natychmiast po zakończeniu komunikatu.
– Czy Michael coś mówił? Wtedy, kiedy go znaleźliście.
– Nie przypominam sobie dokładnie. Chyba coś powiedział o tym, że my mamy na sobie ubrania, a on nie. Może coś jeszcze. Nie wiem. Nigdy w życiu tak się nie bałem jak wtedy.
– Frank Jessup mówił mi o tych lekach – powiedział Kohler.
– To Frank o tym wie? Myślałem, że nie ma o tym pojęcia. Zaraz, a może to ja mu powiedziałem?
Lekarz wskazał głową ekran.
– To mój ulubiony program.
– Art Carney? Tak, jest naprawdę śmieszny. Ja lubię Alice. Baba wie, co robi.
– Frank nie był pewien, jak dawno Michael odstawił leki. Mówił, że on chował je za policzkiem przez dwa dni.
– Dwa? – Lowe pokręcił głową. – Skąd mu się to wzięło? Ja myślę, że z pięć.
– Szpital chyba chce to ukryć.
Lowe zaczął się odprężać, na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi.
– Tak powiedział mi Adler. Ale to nie moja sprawa. To znaczy… Nagle wyraz ulgi zniknął z jego twarzy. Dodał:
– O cholera. Właśnie się wygadałem, nie?
Wyraźnie był zdziwiony, że tak łatwo dało się z niego wyciągnąć tajemnicę.
– Ja musiałem to wiedzieć, Stu. Jestem jego lekarzem. Muszę wiedzieć. Na tym polega moja praca.
– A ja stracę przez to moją pracę. Dlaczego pan mnie tak wykiwał?
Kohlera nie interesował wcale los Lowe'a. Skóra mu ścierpła, bo pomyślał, że jego podejrzenie się potwierdziło. Podczas ostatniej sesji przed ucieczką, wczoraj, Michael Hrubek, patrząc mu w oczy, okłamał go. Powiedział, że bierze wszystkie leki i że czuje się dobrze. Trzy tysiące miligramów! Hrubek celowo przestał brać i okłamał go po pięciu dniach. Przy tym kłamał mistrzowsko. A przecież, w przeciwieństwie do psychopatów, schi-zofrenicy rzadko świadomie kręcą.
– Musisz mi powiedzieć więcej, Stu. Hrubek to bomba zegarowa. Adler chyba tego nie rozumie. Ajeżeli rozumie, to nie przejmuje się tym zbytnio. Ty znasz Hrubeka lepiej niż większość lekarzy z Marsden – dodał uspokajająco. – Musisz mi pomóc.
– Ja muszę tylko jedno: zachowywać się tak, żeby nie stracić pracy. Zarabiam dwadzieścia jeden tysięcy na rok, a wydaję dwadzieścia dwa. Adler urwie mi głowę za samo to, że powiedziałem to, co już powiedziałem.
– Ron Adler nie jest Bogiem.
– Nie powiem nic więcej.
– Dobra, Stuart. Powiesz mi, czy mam wykonać parę telefonów?
– Kurwa mać!
Puszka z piwem poleciała na szarą ścianę, piana wylała się z niej na brudny dywanik. Nagle okazało się, że ogień na kominku jest dla Stuarta Lowe czymś niezwykle ważnym. Stuart zerwał się i włożył do kominka trzy dodatkowe polana. Pomarańczowe iskry posypały się na palenisko wspaniałą kaskadą. Lowe wrócił na łóżko i przez chwilę nic nie mówił. Kohler przypuszczał, że oznacza to, że przyjął warunki umowy, która w rzeczywistości nie była żadną umową. Cichy trzask wyłącznika telewizora był znakiem, że Lowe się poddał.
Читать дальше