– To nieprawda – zacząłem, lecz jej już nie było, szła ścieżką, stukając ze złością obcasami, i wiedziałem, że nie ma sensu jej gonić. Ptaki w krzakach wzbiły się w powietrze z głośnym biciem skrzydeł, kiedy je przepłoszyła.
W głowie mi się kręciło. Dałem jej kilka minut na uspokojenie się, a następnie zadzwoniłem na komórkę, ale nie odebrała. Zostawiłem jej przepraszającą wiadomość w poczcie głosowej, a potem wyłączyłem telefon i z powrotem usiadłem na ławce.
– Cholera – powiedziałem głośno do pustych krzaków.
***
Myślę, że powinienem powtórzyć, iż niezależnie od tego, co twierdziłem w tamtym okresie, przez większość czasu trwania Operacji Westalka nie byłem w swoim normalnym stanie umysłowym. To nie wymówka, tylko fakt. Kiedy na przykład poszedłem do lasu, byłem niewyspany, zjadłem jeszcze mniej niż zazwyczaj, a w ciele nagromadziła mi się spora ilość napięcia, no i wódki, i niewykluczone, iż wypadki, które nastąpiły, były albo jakimś snem, albo dziwaczną halucynacją. Nie wiedziałem tego wtedy, a i teraz nie potrafię w żaden sensowny sposób wyjaśnić.
Od tamtej nocy przynajmniej zacząłem na nowo sypiać – naprawdę spać, z tak ogromnym zaangażowaniem, że aż zrobiłem się nerwowy. Co wieczór, zanim zdążyłem dotrzeć z pracy do domu, praktycznie lunatykowałem. Padałem na łóżko, jakby przyciągał mnie tam jakiś ogromny magnes, a rano, kiedy dwanaście czy trzynaście godzin później dzwonił budzik, byłem w tej samej pozycji i w ubraniu. Kiedyś zapomniałem nastawić budzik i obudziłem się o drugiej po południu na siódmy telefon od zadzierającej nosa Bernadette.
Wspomnienia i najdziwniejsze efekty uboczne także się skończyły, zgasły ostro i ostatecznie niczym przepalona żarówka. Można by pomyśleć, że odczuwałem ulgę, i rzeczywiście; jeśli o mnie chodzi, każda informacja dotycząca Knocknaree była najgorszą z możliwych, i o wiele lepiej czułem się bez nich. Powinienem to już wtedy rozgryźć i nie chce mi się wierzyć, że byłem tak głupi, by zignorować wszystko, co wiedziałem, i tanecznym krokiem pomaszerować do lasu. Nigdy w życiu nie byłem na siebie tak zły. Dopiero znacznie później, kiedy sprawa została już wyjaśniona, a na szczątkach osiadł kurz, kiedy mobilizowałem zakątki pamięci i nic sobie nie przypominałem, dopiero wtedy zacząłem myśleć, że mogło to wcale nie być wybawienie, lecz ogromna stracona szansa, nieodwołalna i druzgocąca strata.
W piątkowy poranek przyszliśmy z Samem pierwsi do pokoju operacyjnego. Przychodziłem jak najwcześniej, sprawdzałem telefony, chcąc znaleźć jakąś wymówkę, by spędzić dzień gdzieś indziej. Strasznie padało, Cassie najprawdopodobniej klęła i usiłowała zapalić vespę.
– Codzienny biuletyn – powiedział Sam i pomachał mi przed nosem kilkoma taśmami. – Wczoraj w nocy był w rozmownym nastroju, sześć telefonów, Boże, błagam…
Od tygodnia nagrywał telefony Andrewsa z tak mizernym skutkiem, że O’Kelly zaczynał już wydawać znaczące pomruki. W ciągu dnia Andrews sporo dzwonił z komórki, wieczorami zamawiał bardzo drogie potrawy dla „smakoszy" – „na wynos z fantazją", jak z dezaprobatą nazywał je Sam. Kiedyś zadzwonił pod jeden z sześciu sekstelefonów reklamowanych w telewizji, chciał dostawać klapsy, a powiedzenie „żeby mój tyłek był czerwony, Celestine" – natychmiast stało się sloganem wydziału.
Zdjąłem płaszcz i usiadłem.
– Zagraj to, Sam – powiedziałem. W ciągu ostatnich tygodni poczucie humoru, tak jak i inne rzeczy, stale się pogarszało. Sam popatrzył na mnie i wsunął jedną z taśm do małego magnetofonu.
O 20.17 według wydruku z komputera Andrews zamówił lasagne z wędzonym węgorzem, pesto i sos z suszonych pomidorów.
– Jezus Maria – powiedziałem przerażony.
Sam roześmiał się.
– Dla naszego chłopca wszystko co najlepsze.
O 20.23 zadzwonił do szwagra i umówił się na golfa w niedzielę po południu, dorzucając po drodze kilka męskich żartów. O 20.41 znów zadzwonił do restauracji, żeby powrzeszczeć na przyjmującego zamówienia, ponieważ jedzenie jeszcze nie dotarło. Zaczynał być powoli wstawiony. Następnie długa cisza, najwyraźniej lasagne w końcu dotarła do punktu odbioru.
O 24.08 zadzwonił pod pewien numer w Londynie.
– Eksżona – poinformował Sam. Andrews był w rzewnym nastroju i chciał porozmawiać o tym, dlaczego im nie wyszło.
– Moim największym błędem jest to, że pozwoliłem ci odejść, Dolores – poinformował ją łzawym tonem. – Ale ty dobrze zrobiłaś. Jesteś wspaniałą kobietą, wiesz o tym? Jesteś dla mnie za dobra. Sto razy za dobra. Może nawet tysiąc. Mam rację, Dolores? Myślisz, że dobrze zrobiłaś?
– Nie wiem, Terry – odparła ze znużeniem Dolores. – Sam mi to powiedz. – Robiła coś w tym samym czasie, zmywała talerze, a może wyjmowała naczynia ze zmywarki, w tle słyszałem brzęk porcelany. W końcu, kiedy Andrews zaczął płakać, odłożyła słuchawkę. Dwie minuty później zadzwonił do niej, warcząc:
– Nie waż się odkładać słuchawki, dziwko, słyszysz? To ja odkładam słuchawkę – i trzasnął telefonem.
– Prawdziwy dżentelmen – podsumowałem.
– Gnojek – powiedział Sam. Rozparł się na krześle, odchylił do tyłu głowę i schował twarz w dłoniach. – Oj, gnojek. Mam jeszcze tylko tydzień. Co ja zrobię, jak to będzie tylko sushi i samotne serca?
Taśma stuknęła ponownie.
– Halo? – zapytał zaspany męski głos.
– Kto to? – zapytałem.
– Niezarejestrowana komórka – rzucił Sam. – Za piętnaście druga.
– Ty cholerny przygłupie – zaczął Andrews. Był w sztok pijany. Sam się wyprostował.
Nastąpiła krótka chwila przerwy.
– Mówiłem ci, żebyś do mnie więcej nie dzwonił – odezwał się głos.
– Ho, ho – powiedziałem.
Sam wydał z siebie jakiś nieokreślony dźwięk. Wyrzucił do przodu ręce, jakby chciał chwycić magnetofon, ale się powstrzymał i tylko przysunął go bliżej. Pochyliliśmy głowy, słuchając. Sam wstrzymywał oddech.
– Mam gdzieś, co mi mówiłeś – ciągnął Andrews podniesionym tonem. – Już dość mi powiedziałeś. Obiecałeś, że wszystko teraz będzie na właściwej drodze, pamiętasz? Zamiast tego wszędzie tylko te pierdolone… zakazy sądowe…
– Powiedziałem ci, żebyś się uspokoił i dał mi się tym zająć, i powtarzam ci to samo. Wszystko jest pod kontrolą.
– Siedzisz sobie w swojej dziurze. Nie waż się do mnie mówić, jakbym był twoim prac-prac-pracownikiem. To ty jesteś moim pierdolonym pracownikiem. Ja ci zapłaciłem. Pierdolone… tysiące, tysiące… „Och, potrzebujemy jeszcze pięciu tysięcy na to, Terry, kilka tysięcy na nowego radnego, Terry…”. Równie dobrze mogłem je wrzucić do kibla i spuścić z wodą. Gdybyś był moim pracownikiem, już dawno bym cię wylał. Na zbity pysk. Ot tak.
– Dostarczyłem ci wszystko, za co zapłaciłeś. To tylko drobna zwłoka. Wyjaśni się. Nic się nie zmieni. Rozumiesz, co do ciebie mówię?
– Nic się nie wyjaśni. Na pewno działasz na dwa fronty, sukinsynu. Wziąłeś ode mnie pieniądze i zwiałeś. A teraz nie zostało mi nic poza bezwartościową ziemią i policją, która mi siedzi na karku. Jak oni… jak się w ogóle, do cholery, dowiedzieli, że to moja ziemia? Ufałem ci.
Krótka chwila ciszy. Sam wypuścił powietrze i znów je wstrzymał. Następnie niski głos powiedział ostro:
– Z jakiego telefonu dzwonisz?
– Nie twój cholerny interes – odparł nadąsany Andrews.
Читать дальше