Łyknąłem o wiele za dużo alkoholu, zakaszlałem (Cassie obejrzała się, ale nic nie powiedziała) i poczułem pieczenie w przełyku, a następnie ciepło rozchodzące się po całym ciele. Język mi pulsował, widać w jakimś momencie się w niego ugryzłem. Nalałem sobie jeszcze jeden kieliszek i wypiłem go, tym razem ostrożniej. Cassie krzątała się po kuchni, jedną ręką wyciągała z szafki przyprawy, drugą jajka z lodówki i biodrem zatrzaskiwała szufladę. Zostawiła włączoną muzykę – Cowboy Junkies, przyciszyła dźwięk, dobiegał teraz powoli, cichy i dręczący, zwykle ich lubię, lecz dziś wieczorem ciągle słyszałem jakieś ukryte za linią basu głosy, gorączkowe szepty, nawoływania, dudnienie perkusji, którego nie powinno tam być.
– Mogę wyłączyć? – spytałem, kiedy nie mogłem już tego znieść. – Proszę.
Odwróciła się i spojrzała na mnie, w ręku trzymała drewnianą łyżkę.
– Tak, jasne – powiedziała po chwili. Wyłączyła stereo, wrzuciła na talerz tosty, a na wierzchu położyła jajka. – Trzymaj.
Zapach uświadomił mi, jak bardzo jestem głodny. Zjadłem wszystko szybko, niemal na bezdechu, chleb był pełnoziarnisty, a jajka posypane ziołami i przyprawami, ale nigdy w życiu nie miałem w ustach czegoś tak pysznego. Cassie siedziała ze skrzyżowanymi nogami u wezgłowia futonu.
– Jeszcze? – spytała, kiedy skończyłem.
– Nie – odpowiedziałem. Zjadłem już za dużo i za szybko: żołądek skręcał mi się potwornie. – Dzięki.
– Co się stało? Coś sobie przypomniałeś?
Zacząłem płakać. Rzadko płaczę – myślę, że od kiedy skończyłem trzynaście lat, zdarzyło się to raz czy dwa i za każdym razem byłem pijany, więc tak naprawdę to się nie liczy – dlatego też chwilę zajęło mi zrozumienie tego, co się dzieje. Otarłem dłońmi twarz i wpatrywałem się w mokre palce.
– Nie. Nic użytecznego. Pamiętam całe to popołudnie, jak poszliśmy do lasu, o czym rozmawialiśmy i coś usłyszeliśmy… nie pamiętam co… i jak szliśmy sprawdzić, co to… A potem wpadłem w panikę. Wpadłem, kurwa, w panikę. – Głos mi się załamał.
– Hej. – Cassie przesunęła się po futonie i położyła mi dłoń na ramieniu. – To ogromny postęp, kochanie. Następnym razem przypomnisz sobie resztę.
– Nie. Nie przypomnę sobie. – Nie potrafiłem tego wyjaśnić, w dalszym ciągu nie wiem, co sprawiło, że czułem tę pewność: że to był mój as w rękawie, jedyny strzał, a ja spudłowałem. Zakryłem twarz rękami i płakałem jak dziecko.
Nie przytuliła mnie ani nie próbowała pocieszyć i byłem jej za to wdzięczny. Po prostu siedziała cicho i głaskała mnie kciukiem po ramieniu, kiedy płakałem. Nie za trójką dzieci, to nie to, ale za niemożliwym do pokonania dystansem, który mnie od nich dzielił: milion kilometrów i planet oddalających się z zawrotną prędkością. Płakałem, bo tak wiele mieliśmy do stracenia. Byliśmy tacy mali, tak lekkomyślni, pewni, że razem możemy przeciwstawić się wszelkim ciemnym i skomplikowanym zagrożeniem dorosłego świata, lekko pobiec przez nie ze śmiechem, daleko, jak w grze komputerowej.
– Przepraszam – powiedziałem w końcu. Wyprostowałem się i wytarłem nadgarstkiem twarz.
– Za co?
– Za to, że zrobiłem z siebie idiotę. Nie chciałem.
Cassie wzruszyła ramionami.
– Więc jesteśmy kwita. Teraz ty wiesz, jak ja się czuję, kiedy mam swoje sny, a ty musisz mnie budzić.
– Tak? – Nigdy wcześniej w ten sposób o tym nie myślałem.
– Tak. – Przekręciła się na brzuch, sięgnęła po paczkę chusteczek leżącą obok nocnej szafki i podała mi je. – Dmuchaj.
Udało mi się słabo uśmiechnąć i wydmuchać nos.
– Dzięki, Cass.
– I jak tam?
Odetchnąłem z drżeniem i ziewnąłem, niespodziewanie i niepohamowanie.
– W porządku.
– Możesz już spać?
Napięcie powoli spływało z ramion i czułem się tak wykończony jak jeszcze nigdy w życiu, lecz pod powiekami w dalszym ciągu widziałem przemykające cienie, a każde westchnienie i trzask w domu sprawiał, że podskakiwałem. Wiedziałem, że jeśli Cassie zgasi światło, a ja zostanę sam na kanapie, powietrze zapełni się warstwami bezimiennych rzeczy, przyciskających się, bezgłośnie coś wymawiających, trajkoczących.
– Tak myślę – powiedziałem. – Mogę spać tutaj?
– Jasne. Jeśli nie będziesz chrapał, bo wtedy wracasz na kanapę. – Usiadła, mrugając, i zaczęła wyjmować z włosów spinki.
– Nie będę – obiecałem. Pochyliłem się nad łóżkiem, zdjąłem buty i skarpetki, ale nic więcej. Wcisnąłem się pod kołdrę w ubraniu.
Cassie zdjęła sweter i wślizgnęła się obok mnie, jej loki były zbite w pojedyncze kosmyki. Nawet nie zastanawiając się nad tym, co robię, objąłem ją ramionami, a ona do mnie przylgnęła.
– Dobranoc, kochanie – powiedziałem. – Jeszcze raz dzięki.
Pogłaskała mnie po ręce i zgasiła lampkę.
– Dobranoc, głuptasie. Dobrych snów. Obudź mnie jakby co.
Na twarzy czułem jej włosy, pachniały herbatą. Ułożyła głowę na poduszce i westchnęła. Była ciepła i pomyślałem mgliście o wypolerowanej kości słoniowej, lśniącym orzechu: czystej, przejmującej satysfakcji płynącej z tego, że coś doskonale wpasowuje się do ręki. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz trzymałem w ramionach kogoś takiego.
– Śpisz? – szepnąłem po długiej chwili.
– Tak – odparła Cassie.
Leżeliśmy nieruchomo. Czułem, jak atmosfera wokół nas zmienia się, rozkwita i drży niczym powietrze nad rozgrzaną drogą. Serce mi mocno biło albo może to jej serce uderzało o moje piersi, nie jestem pewien. Odwróciłem ją i pocałowałem, a po chwili oddała mi pocałunek.
Wiem, że powiedziałem, że zawsze wolę wybrać rozczarowanie i że zawsze byłem tchórzem, ale skłamałem: nie zawsze, nie tej nocy, nie ten jeden raz.
Obudziłem się pierwszy. Nie było bardzo wcześnie, nie słyszałem jeszcze dźwięków ulicy, a niebo – Cassie mieszka wysoko, jej okna wychodzą ponad dachami, tak że nikt nie może w nie zaglądać i w związku z tym prawie nigdy nie zasuwa zasłon – było turkusowe, pocętkowane bladym złotem, doskonale nieruchome, jakby znalazło się w kadrze filmowym. Spałem ledwie z godzinę albo dwie. Gdzieś w oddali dał się słyszeć krzyk mew.
W słabym świetle mieszkanie wyglądało na opuszczone i wymarłe: talerze i szklanki z ostatniej nocy rozrzucone były na stoliku do kawy, delikatny wietrzyk lekko unosił kartki notatek, mój sweter zbity w ciemną plamę leżał na podłodze, a wszędzie padały długie, zniekształcone cienie. Poczułem ukłucie w okolicy serca, tak intensywne i fizyczne, że pomyślałem, że na pewno chce mi się pić. Na stole przy łóżku stała szklanka z wodą, sięgnąłem po nią i wypiłem wszystko, lecz ból nie ucichł.
Pomyślałem, że ruch mógł obudzić Cassie, ale się nie poruszyła. Spała głęboko, ułożona na moim ramieniu, z lekko otwartymi ustami i ręką na poduszce. Odsunąłem jej z czoła włosy i obudziłem pocałunkiem.
***
Nie wstawaliśmy do trzeciej. Niebo zrobiło się szare i ciężkie, a mnie przebiegł dreszcz, kiedy wyszedłem spod ciepłej kołdry.
– Umieram z głodu – powiedziała, zapinając dżinsy. Tego dnia wyglądała bardzo pięknie ze zmierzwionymi włosami i pełnymi ustami, miała nieruchome i tajemnicze niczym u rozmarzonego dziecka oczy, a nowy blask – kłócący się z ponurym popołudniem – który się w nich pojawił, sprawiał, że w pewnym sensie czułem się niespokojnie. – Usmażyć ci coś?
Читать дальше