– Tak, ale ty byłeś z przyjaciółmi. Co by cię mogło wyciągnąć tam samego?
– Spotkanie z kimś. Wyzwanie. Może bym wrócił po coś ważnego, o czym zapomniałem. Porozmawiamy z jej znajomymi, zobaczymy, czy coś komuś powiedziała.
– To nie był przypadek – powiedziała Cassie. Archeolodzy nastawili z powrotem Scissor Sisters, a ona w zamyśleniu kręciła stopą do rytmu. – Nawet jeśli to nie rodzice. Ten facet nie wyszedł i nie złapał pierwszego lepszego dzieciaka, którego zobaczył. Nieźle to zaplanował. Nie chciał zabić po prostu dziecka, chciał Katy.
– I dobrze znał to miejsce – dodałem – skoro znalazł ołtarz w ciemnościach, niosąc ciało. Coraz bardziej wygląda mi to na miejscowego chłopaka. – Las był radosny i skrzył się w blasku słońca, ptaki śpiewały, a liście delikatnie się poruszały; za plecami czułem rzędy identycznych, zadbanych, niewinnych domów. Cholerne miejsce, o mało co nie rzuciłem.
***
Po kanapkach poszliśmy poszukać cioci Very i kuzynek. Było gorące, bezwietrzne popołudnie, ale osiedle przypominało „Marie Celeste" – statek widmo, okna zostały dokładnie zamknięte, na zewnątrz nie było ani jednego dziecka; wszystkie siedziały w środku, podenerwowane i bezpieczne w zasięgu wzroku rodziców, starając się podsłuchać szepty dorosłych i dowiedzieć się, o co chodzi.
Foleyowie tworzyli nieatrakcyjną grupę. Piętnastolatka zasiadła w fotelu i skrzyżowała na piersiach ręce, podciągając do góry biust jak mamuśka, i rzuciła nam bezbarwne, znudzone i wyniosłe spojrzenie; dziesięciolatka przypominała świnkę z kreskówki i żuła gumę z otwartymi ustami, wierciła się na sofie od czasu do czasu rozciągała na języku gumę i wkładała ją z powrotem do ust. Nawet najmłodsza była jednym z tych działających na nerwy dzieciaków, które wyglądają jak starzy malutcy. Miała nadętą, pulchną twarz o ostrym nosku. Siedziała na kolanach Very, wpatrując się we mnie z dezaprobatą, z zaciśniętymi ustami i brodą w fałdach szyi. Miałem paskudne przekonanie, że gdyby się odezwała, jej głos byłby głęboki i chrapliwy jak u kogoś, kto pali dwie paczki papierosów dziennie. Dom pachniał kapustą. Nie pojmowałem, dlaczego Rosalind i Jessica w ogóle chciały spędzać tutaj czas, a fakt, że to robiły, nie dawał mi spokoju.
Z wyjątkiem najmłodszego dziecka wszyscy powtórzyli tę samą historię. Rosalind i Jessica, a czasem Katy spędzały tu raz na kilka tygodni noc („Chętnie gościłabym je częściej, to oczywiste – powiedziała ciocia Vera, ściskając mocno brzeg pokrowca – ale po prostu nie mogę, nie przy moich nerwach, rozumieją państwo"); rzadziej to Valerie i Sharon zostawały u Devlinów. Nikt nie pamiętał, czyj dokładnie był to pomysł, chociaż Vera miała niejasne wrażenie, że mógł wyjść od Margaret. W poniedziałkową noc Rosalind i Jessica zjawiły się około wpół do dziewiątej, pooglądały telewizję i pobawiły się z dzieckiem (nie potrafiłem sobie wyobrazić jak; dziecko ledwie się ruszało, musiało to przypominać zabawę z ogromnym ziemniakiem) i około jedenastej poszły spać na łóżku polowym w pokoju Valerie i Sharon.
Najwyraźniej w tym momencie, zaczęły się kłopoty: jak można się było spodziewać, wszystkie cztery gadały i śmiały się przez większą część nocy.
– To urocze dziewczęta, panie oficerze, nic nie mówię, ale czasami młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ich zachowanie może stresować starszych, prawda? – Vera nerwowo się zaśmiała i trąciła średnie dziecko, które przesunęło się na sofie. – Ze sześć razy do nich chodziłam, mówiłam, żeby były cicho, bo nie wytrzymuję hałasu, ale wszystko na nic. Musiało być wpół do trzeciej nad ranem, proszę sobie tylko wyobrazić, gdy w końcu poszły spać. A do tego czasu oczywiście moje nerwy były już w takim stanie, że nie mogłam się uspokoić, musiałam wstać i zrobić sobie herbaty. Nawet oka nie zmrużyłam. Rano byłam rozbita. A wtedy, gdy zadzwoniła Margaret, wszystkie od razu strasznie się zdenerwowałyśmy, prawda, dziewczynki? Ale nigdy sobie nie wyobrażałam… jasne, pomyślałam, że tylko… – Przycisnęła chudą, drżącą dłoń do ust.
– Wróćmy do poprzedniej nocy – powiedziała Cassie do najstarszej dziewczynki. – O czym rozmawiałyście z kuzynkami?
Dziewczynka – myślę, że była to Valerie – przewróciła oczami i zrobiła minę, żeby pokazać, że uważa pytanie za głupie.
– O różnych sprawach.
– Rozmawiałyście o Katy?
– Nie wiem. Tak, myślę. Rosalind opowiadała, jak to świetnie, że idzie do szkoły baletowej. Nie wiem, co w tym tak wspaniałego.
– A ciocia i wujek? Wspominałyście ich?
– Tak. Rosalind mówiła, że są dla niej okropni. Nigdy jej na nic nie pozwalają.
Vera syknęła nerwowo.
– Och, no wiesz, Valerie, nie mów takich rzeczy! Oczywiście Margaret i Jonathan zrobiliby dla dziewczynek wszystko, urabiali się dla nich po pachy…
– O tak, jasne. Pewnie to dlatego Rosalind uciekła, że byli dla niej tacy mili.
Cassie i ja natychmiast podchwyciliśmy tę uwagę, ale Vera była szybsza.
– Valerie! Co ja ci mówiłam? Nie rozmawiamy o tym. To było nieporozumienie. Rosalind to bardzo zuchwała dziewczyna, żeby tak martwić swoich biednych rodziców, ale wszystko zostało już wybaczone i zapomniane…
Poczekaliśmy, aż skończy.
– Dlaczego Rosalind uciekła? – zapytałem Valerie.
Wzruszyła ramieniem.
– Miała dość swojego taty, bo nią dyrygował. Chyba ją uderzył czy coś w tym rodzaju.
– Valerie! No wiecie państwo, nie wiem, skąd jej się to bierze. Jonathan nie tknąłby swoich dzieci nawet palcem, na pewno. Rosalind to wrażliwa dziewczyna; pokłóciła się z tatą, a on nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się zdenerwowała…
Valerie usiadła z powrotem i wpatrywała się we mnie, za osłoną profesjonalnego znudzenia dawał się zauważyć triumfujący uśmieszek. Średnie dziecko wytarło nos rękawem i z zainteresowaniem badało rezultaty.
– Kiedy to było? – spytała Cassie.
– Ach, nie pamiętam. Dawno temu – w zeszłym roku, myślę, że to było…
– W maju – odezwała się Valerie. – W tym roku.
– Jak długo jej nie było?
– Trzy dni. Przyjechała policja i w ogóle.
– I wiecie, gdzie się podziewała?
– Wyjechała gdzieś ze znajomym – wyjaśniła z uśmieszkiem Valerie.
– Nie. – Vera sapnęła gwałtownie. – Mówiła tak tylko, żeby zmartwić swoją biedną matkę, niech Bóg jej wybaczy. Zatrzymała się u koleżanki ze szkoły. Jak też ona się nazywa? Karen. Wróciła do domu po weekendzie, cała i zdrowa.
– Jak wolisz – powiedziała Valerie, znów wzruszając jednym ramieniem.
– Chcę herbaty – odezwała się najmłodsza pociecha. Miałem rację, jej głos brzmiał jak fagot.
***
Bardzo prawdopodobne, że odkryłem wyjaśnienie tego, co mnie nurtowało: dlaczego Biuro Osób Zaginionych tak szybko założyło, że Katy uciekła. Dwanaście lat to wiek graniczny i w normalnych okolicznościach potraktowano by ją w sposób uprzywilejowany, od razu wszczęto by poszukiwania i zrobiono zamieszanie w mediach, a nie czekano dwadzieścia cztery godziny. Ale ucieczki w rodzinach mają tendencję do powtarzania się, młodsze dzieci naśladują starsze. Kiedy w Biurze Osób Zaginionych sprawdzono w systemie adres Devlinów, odkryto eskapadę Rosalind i założono, że Katy zrobiła to samo, posprzeczała się z rodzicami i uciekła do domu koleżanki; że i ona, podobnie jak Rosalind, wróci, gdy tylko ochłonie.
Odczuwałem bezduszną wdzięczność, że Vera nie spała przez całą noc. Choć myśl była zbyt okropna, bym się do niej przyznał, chwilami martwiłem się o Jessicę i Rosalind. Jessica nie wyglądała na silną, za to z pewnością sprawiała wrażenie niezrównoważonej, a banał na temat sił, które ogarniają człowieka w obłędzie, miał potwierdzenie w faktach, ona zaś na pewno mogła być zazdrosna o wszystkie pochlebstwa, jakie otrzymywała Katy. Rosalind była bardzo spięta i szalenie opiekuńcza wobec Jessiki i skoro sukces Katy sprawiał, że Jessica oddalała się coraz bardziej i bardziej w swoje oszołomienie… Wiedziałem, że Cassie myślała o tym samym, ale o niczym nie wspomniała i z jakiegoś powodu mnie to irytowało.
Читать дальше