– Oto miejsce, gdzie zaledwie wczoraj wieczorem znaleziono ciało małej Katy Devlin. Pomimo młodego wieku Katy była dobrze znana w małej, zżytej społeczności Knocknaree. Właśnie dostała się do prestiżowej Królewskiej Szkoły Baletowej, gdzie za kilka tygodni miała rozpocząć naukę. Dziś mieszkańcy zostali zdruzgotani wiadomością o tragicznej śmierci dziewczynki, która była ich dumą i radością.
Kamera trzymana drżącą ręką zwróciła się w stronę starszej kobiety, która w kwiecistej chustce na głowie stała przed sklepem Lowry’ego.
– Och, to straszne. – Zamilkła na dłuższą chwilę, patrząc w dół i potrząsając głową, jej usta poruszały się bezgłośnie; za jej plecami przejechał rowerzysta, gapiąc się w kamerę. – To takie okropne. Wszyscy modlimy się za rodzinę. Jak ktoś w ogóle mógł skrzywdzić taką wspaniałą dziewczynkę? – Od strony baru dał się słyszeć niski, pełen złości pomruk starszych mężczyzn.
Ponownie pojawiła się blondynka.
– Ale to może wcale nie być pierwsza brutalna śmierć, której świadkiem było Knocknaree. Tysiące lat temu ten kamień – zatoczyła ręką krąg niczym agent nieruchomości prezentujący dobrze wyposażoną kuchnię – był ołtarzem ceremonialnym, gdzie być może, jak twierdzą archeolodzy, druidzi praktykowali składanie ofiar z ludzi. Jednak dziś po południu policja oświadczyła, że nie ma dowodów na to, że śmierć Katy jest związana z kultem religijnym.
Cięcie i pojawił się O’Kelly na tle imponujących rozmiarów płyty gipsowej z pieczęcią Gardai. Miał na sobie paskudną marynarkę w kratkę, która przed kamerami zdawała się falować i żyć własnym życiem. Odchrząknął i przeczytał naszą listę, brak martwych zwierząt i tak dalej. Cassie wyciągnęła dłoń po piątaka, nie odrywając oczu od ekranu.
Ponownie pojawił się prezenter o pomarańczowej skórze.
– Ale Knocknaree skrywa jeszcze jedną tajemnicę. W roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym dwójka miejscowych dzieci… – Ekran zapełnił się starymi zdjęciami szkolnymi: Peter uśmiechający się szelmowsko spod grzywki, Jamie – nienawidziła zdjęć – rzucająca fotografowi powątpiewający półuśmiech, będący efektem ustępstwa wobec starszych.
– No i mamy – powiedziałem, starając się, by zabrzmiało to lekko i kpiarsko.
Cassie napiła się kawy.
– Powiesz O’Kelly’emu? – zapytała.
Czekałem na to i znałem wszystkie powody, dla których zadała to pytanie, ale i tak mnie poruszyło. Spojrzałem na mężczyzn przy barze; ze skupieniem patrzyli na ekran.
– Nie – odparłem. – Odebrałby mi sprawę. Chcę nad nią popracować, Cassie.
Powoli kiwnęła głową.
– Wiem. Ale jeśli się dowie…
Jeśli się dowie, to istniała duża szansa, że obydwoje wrócimy do służby mundurowej albo przynajmniej wyrzucą nas z wydziału. Starałem się o tym nie myśleć.
– Nie dowie się. Niby jak? A jeśli tak, to powiemy mu, że nie miałaś pojęcia.
– Ani przez chwilę w to nie uwierzy. I w ogóle nie o to chodzi.
Stara, nieostra relacja telewizyjna przedstawiająca policjanta z nadpobudliwym owczarkiem niemieckim wchodzącego do lasu. Nurek wynurzający się z rzeki i kręcący głową.
– Cassie, wiem, o co proszę. Ale muszę to zrobić. Nie spieprzę.
Widziałem, jak zamrugała, i zdałem sobie sprawę, że powiedziałem to tonem o wiele bardziej rozpaczliwym, niżbym chciał.
– Nawet nie wiemy, czy jest jakieś ogniwo łączące – dodałem o wiele ciszej. – A jeśli jest, mogłoby się okazać, że przypomnę sobie coś, co będzie pożyteczne dla śledztwa. Proszę, Cass. Kryj mnie.
Przez chwilę się nie odzywała, popijając kawę i spoglądając z uwagą na telewizor.
– Jest jakaś szansa, żeby zdesperowany reporter mógł…?
– Nie – odparłem szybko. Jak można się było spodziewać, sporo już o tym myślałem. Nawet w aktach nie było mojego nowego imienia ani nowej szkoły, a kiedy się przenieśliśmy, mój ojciec podał policji adres babci; umarła, gdy miałem około dwudziestu lat, a rodzina sprzedała jej dom. – Moi rodzice mają zastrzeżony numer, a mój numer jest na Heather Quinn…
– A teraz nazywasz się Rob. Nie powinniśmy mieć problemów.
To „my" i praktyczny, lekki ton – jak gdyby była to po prostu kolejna, rutynowa komplikacja, należąca do tej samej kategorii co niechętny świadek albo podejrzany, który uciekł – sprawiły, że zrobiło mi się ciepło na sercu.
– Jeśli wszystko pójdzie jakoś okropnie nie tak, pozwolę ci odpierać ataki paparazzich – powiedziałem.
– Super. Nauczę się karate.
Na ekranie zakończył się już stary reportaż, a blondynka zmierzała do wielkiego finału.
– …Lecz w chwili obecnej mieszkańcy Knocknaree mogą tylko czekać… i mieć nadzieję. – Kamera na dłuższą chwilę zastygła we wzruszającym ujęciu panoramicznym, a chwilę później pokazano studio i pomarańczowy prezenter rozpoczął przekazywanie najnowszych wiadomości na temat jakiegoś niekończącego się, przygnębiającego procesu.
***
Zostawiliśmy rzeczy u Cassie i poszliśmy na plażę na spacer. Uwielbiam plażę w Sandymount. Jest dość ładna, zwłaszcza w letnie popołudnia, gdy można podziwiać błękitne niebo jak z pocztówki i mnóstwo dziewcząt z czerwonymi ramionami paradujących w stanikach, ja jednak najbardziej lubię ją w przeciętne, irlandzkie dni, kiedy wiatr razem z zacinającym deszczem uderza w twarz i wszystko rozmywa się w nieuchwytne, purytańskie półtony: białoszare chmury, morze szarozielone aż po horyzont, rozległa przestrzeń rozjaśnionego, płowego piasku otoczona rozrzuconymi, połamanymi muszelkami, szerokie, abstrakcyjne faliste linie przyćmionego srebra tam, gdzie nierówno zbliża się przypływ. Cassie miała na sobie zielone sztruksy w kolorze szałwii i ogromny, rudobrunatny moltonowy płaszcz, jej nos był czerwony od wiatru. Przed nami biegła duża, poważna dziewczyna w szortach i czapce baseballowej – pewnie amerykańska studentka; na promenadzie nastoletnia matka w dresie pochylała się nad wózkiem z bliźniakami.
– I co myślisz? – spytałem.
Chodziło mi, rzecz jasna, o sprawę, ale Cassie była roztargniona – ma o wiele więcej energii niż większość ludzi, lecz dziś prawie cały dzień siedziała w zamkniętych pomieszczeniach.
– Słyszysz, co mówisz? Kobieta, która pyta mężczyznę, co myśli, popełnia niewybaczalną zbrodnię, bo to przecież znaczy, że się prosi, ale kiedy jest na…
– Zachowuj się – powiedziałem, naciągając jej kaptur na twarz.
– Na pomoc! Jestem ciemiężona! – wołała przez materiał. – Proszę zawiadomić Komitet Równouprawnienia Kobiet. – Dziewczyna z wózkiem spojrzała na nas koso.
– Jesteś nazbyt podekscytowana. Uspokój się, bo nie dostaniesz lodów.
Zrzuciła kaptur i ruszyła dalej plażą, po drodze zrobiła długi ciąg gwiazd i przewrotów, płaszcz furkotał jej wokół ramion. Moje pierwsze wrażenie na temat Cassie było zadziwiająco trafne: jako dziecko przez osiem lat ćwiczyła gimnastykę i była w tym dobra. Rzuciła ją, ponieważ nudziły ją rywalizacja i rutyna; uwielbiała same ruchy, ich sprężystość i geometrię, a piętnaście lat później jej ciało wciąż pamiętało niemal wszystkie ruchy. Kiedy ją dogoniłem, dyszała i strzepywała piasek z rąk.
– Lepiej? – spytałem.
– O wiele. O czym mówiłeś?
– O sprawie. Pracy. Zmarłej.
– Ach to. – Natychmiast zrobiła się poważna. Wygładziła płaszcz i ruszyła dalej plażą, depcząc po drodze na wpół zakopane muszelki.
Читать дальше