– DNA. Zostawiłeś w obozowisku niedopałki.
– Jezu – powiedział Mark, gapiąc się w worek. Wyglądał, jakby właśnie podejmował decyzję – wściec się czy nie.
– Ja tylko robię, co do mnie należy – odparła radośnie, chowając z powrotem woreczek.
– Jezu – powtórzył. Przygryzł wargę, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu, który czaił się w kąciku ust. – I ja się dałem nabrać. Prawdziwa kobieta, jak wszystkie.
– No to mi opowiedz. O spaniu w lesie…
Cisza. W końcu Mark poruszył się, spojrzał na zegar na ścianie i westchnął.
– Tak. Od czasu do czasu spędzałem tam noc.
Wróciłem z powrotem do stołu, usiadłem i otwarłem notes.
– W poniedziałek czy we wtorek? Czy w obydwie noce?
– Tylko w poniedziałek.
– O której tam byłeś?
– Około wpół do dziesiątej. Zapaliłem ognisko i kiedy zgasło, około drugiej, poszedłem spać.
– Robisz to na każdych wykopaliskach? – spytała Cassie. – Czy tylko w Knocknaree?
– Tylko w Knocknaree.
– Czemu?
Mark wpatrywał się w swoje palce, powoli uderzał nimi w stół. Czekaliśmy.
– Wiecie, co znaczy Knocknaree? – odezwał się w końcu. – Wzgórze króla. Nie jesteśmy pewni, kiedy nazwa powstała, ale nie ma wątpliwości, że ma konotacje religijne powiązane z czasami przedchrześcijańskimi, a nie polityczne. Nie ma dowodów na jakiekolwiek królewskie pochówki czy siedziby w tym miejscu, za to na całym terenie znaleźliśmy religijne artefakty z epoki brązu – kamienny ołtarz, figurki wotywne, złote naczynie ofiarne, szczątki zwierząt złożonych w ofierze, a możliwe, że także ludzi. To wzgórze było kiedyś bardzo ważnym miejscem religijnym.
– Kogo czcili?
Wzruszył ramionami i mocniej zabębnił. Miałem ochotą trzepnąć go po palcach.
– Więc to było czuwanie – cicho odezwała się Cassie. Każda zmarszczka na jej twarzy wyrażała czujność i skupienie.
Mark poruszył z zażenowaniem głową.
– Coś w tym rodzaju.
– A wino, które rozlałeś? – powiedziała Cassie. Spojrzał na nią ostro, potem znów oderwał wzrok. – Ofiara?
– Tak myślę.
– Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem – wtrąciłem się. – Postanowiłeś przespać się kilkaset metrów od miejsca, gdzie zamordowana została dziewczynka, i uważasz, że powinniśmy ci uwierzyć, że zrobiłeś to z przyczyn religijnych.
Nagle zakipiał, rzucił się do przodu i gwałtownie dźgnął mnie palcem, jak dzikus. Nie zdołałem się powstrzymać i wzdrygnąłem się.
– Niech mnie pan posłucha, detektywie. Nie wierzę w Kościół, rozumie pan? W żaden Kościół. Religia istnieje po to, żeby trzymać ludzi w ryzach i zmuszać ich do płacenia na tacę. Wypisałem się z rejestrów kościelnych w dniu, w którym skończyłem osiemnaście lat. I nie wierzę w żaden rząd. Są tacy sami jak Kościół, wszyscy co do jednego. Inne słowa, ten sam cel: trzymać biednych krótko i wspierać bogatych. Jedyne, w co wierzę, znajduje się na tych wykopaliskach. – Zmrużone oczy płonęły, były to oczy szaleńca, który stoi ze strzelbą w dłoni na upadającej barykadzie. – To miejsce otoczone jest większą czcią niż jakikolwiek Kościół na świecie. Budowanie tam autostrady to profanacja. Gdyby mieli zamiar zburzyć Westminster Abbey, żeby zbudować parking, potępialibyście ludzi, którzy urządzają tam czuwanie? Więc niech nikt, kurwa, nie traktuje mnie jak głupka za to, że robię to samo. – Przewiercał mnie wzrokiem tak długo, aż mrugnąłem, potem odprężył się i skrzyżował ręce na piersi.
– Czyli twierdzisz, że nie miałeś nic wspólnego z morderstwem – odezwałem się chłodno, kiedy byłem już pewien, że kontroluję głos. Z jakiejś przyczyny to krótkie starcie dotknęło mnie bardziej, niż chciałbym przyznać. Mark wzniósł oczy i popatrzył w sufit.
– Mark – odezwała się Cassie. – Doskonale rozumiem, co chcesz powiedzieć. Czuję to samo, jeśli chodzi o moją pracę. – Zmierzył ją przeciągłym, ciężkim spojrzeniem zielonych oczu, lecz w końcu przytaknął. – Ale musisz też zrozumieć detektywa Ryana: wielu ludzi nie pojmie, o co ci chodzi. Dla nich będzie to wyglądało cholernie podejrzanie. Musimy wyeliminować cię ze śledztwa.
– Chcecie, żebym się poddał badaniu na wariografie, nie ma problemu. Ale mnie tam nawet nie było we wtorkową noc. Spałem tam w poniedziałek. Co to ma w ogóle za związek? – Znów opanowały mnie złe przeczucia. Albo był w te klocki o wiele lepszy, niż przypuszczałem, albo uznał za oczywiste, że Katy zmarła we wtorkową noc, w noc poprzedzającą dzień, w którym ciało pojawiło się na stanowisku.
– W porządku – odpowiedziała Cassie. – A możesz udowodnić, gdzie byłeś od czasu skończenia pracy we wtorek do powrotu na wykopaliska rano w środę?
Mark przycisnął dłoń z pęcherzami do ust i zaczął je ssać, nagle zdałem sobie sprawę, że jest zawstydzony, przez co wydawał się o wiele młodszy.
– Tak, w zasadzie mogę. Wróciłem do domu, wziąłem prysznic, zjadłem kolację z resztą ludzi, graliśmy w karty i wypiliśmy kilka piw w ogrodzie. Możecie ich spytać.
– A potem? – zapytałem. – O której poszedłeś do łóżka?
– Większość poszła spać o pierwszej.
– A czy ktoś może potwierdzić twoje alibi na pozostały czas? Mieszkasz z kimś w pokoju?
– Nie. Mam własny pokój, ponieważ jestem asystentem kierownika wykopalisk. Zostałem jeszcze trochę w ogrodzie. Rozmawiałem z Mel. Byłem z nią do śniadania. – Starał się, jak mógł, by zabrzmiało to obojętnie, ale całe jego aroganckie opanowanie znikło; wyglądał jak podenerwowany i zażenowany piętnastolatek. Z trudem powstrzymywałem śmiech. Nie miałem odwagi spojrzeć na Cassie.
– Całą noc? – zapytałem złośliwie.
– Tak.
– W ogrodzie? Nie było wam trochę za zimno?
– Gdzieś koło trzeciej poszliśmy do domu. Potem byliśmy w moim pokoju do ósmej. Wtedy wstaliśmy.
– No, no, no – odezwałem się słodko. – Większość alibi nie jest nawet w połowie tak przyjemna.
Posłał mi jadowite spojrzenie.
– Wróćmy do poniedziałkowej nocy – powiedziała Cassie. – Kiedy byłeś w lesie, widziałeś albo słyszałeś coś dziwnego?
– Nie. Ale tam jest ciemno – jak na wsi, nie jak w mieście. Żadnych lamp ulicznych ani nic takiego. Nikogo bym nie zobaczył, nawet gdyby stał dziesięć metrów dalej. I mogłem także nie usłyszeć. – Ciemno i dźwięki lasu, znów po krzyżu przebiegł mi dreszcz.
– Niekoniecznie w lesie – odparła Cassie. – Na wykopaliskach albo może na drodze? Czy ktoś tam był po, powiedzmy, wpół do dwunastej?
– Chwila. Na wykopaliskach ktoś był.
Ani ja, ani Cassie nie poruszyliśmy się, ale poczułem, jak jednocześnie stajemy się czujni. Już mieliśmy sobie odpuścić Marka, sprawdzić jego alibi i wpisać go na listę opatrzoną znakiem zapytania, a następnie wysłać z powrotem, żeby zajął się swoją łopatą – w pierwszych dniach śledztwa nie ma czasu do stracenia, trzeba zająć się wyłącznie najważniejszymi rzeczami – ale znów przyciągnął naszą uwagę.
– Możesz go opisać? – spytałem.
Spojrzał na mnie z niechęcią.
– Tak. Wyglądał jak pochodnia. Było ciemno.
– Mark – powiedziała Cassie. – Od początku?
– Ktoś z latarką szedł przez wykopaliska, z osiedla w stronę drogi. To wszystko. Widziałem tylko światło latarki.
– O której?
– Nie patrzyłem na zegarek. Może o pierwszej? Trochę wcześniej?
– Przypomnij sobie. Mógłbyś coś o nim powiedzieć – na przykład jakiego był wzrostu, oceniając, pod jakim kątem padało światło latarki?
Читать дальше