– Gdybyśmy znaleźli to wcześniej, czy zrobiłoby to dużą różnicę? – spytała Simone. Jej głos mnie wystraszył, już prawie zdążyłem zapomnieć, że tu jest.
– Pewnie nie – odparłem. Nie miałem pojęcia, czy to prawda, ale musiała to usłyszeć. – Nie ma tu nic, co by bezpośrednio łączyło Rosalind z jakimkolwiek przestępstwem. Wspomina o tym, że siostra kazała jej coś pić, ale Rosalind i tak by powiedziała, że to był jakiś napój witaminowy czy red bull. To samo dotyczy amuletu, niczego nie dowodzi.
– Ale gdybyśmy to znaleźli, zanim zmarła – cicho odezwała się Simone – wtedy… – I na to oczywiście nic nie mogłem odpowiedzieć.
Włożyłem pamiętnik i małą kieszonkę z papieru do torby na dowody i wysłałem do Sama do zamku dublińskiego. Trafią do piwnicy, do pudełka z dowodami, gdzieś w pobliżu moich starych ubrań, sprawa została zamknięta, nie dało się już z nimi nic zrobić, chyba że Rosalind znów popełni podobne przestępstwo. Chciałbym wysłać ten pamiętnik Cassie jako rodzaj przeprosin, ale to nie była już jej sprawa, a i tak nie wiedziałem, czy jeszcze zrozumie, co chciałem powiedzieć.
***
Kilka tygodni później usłyszałem, że Cassie i Sam się zaręczyli, Bemadette wysłała do wszystkich e-mail dotyczący zbiórki pieniędzy na prezent. Tego wieczoru powiedziałem Heather, że jakiś dzieciak miał szkarlatynę, zamknąłem się w pokoju i piłem wódkę, powoli i metodycznie, do czwartej nad ranem. Potem zadzwoniłem na komórkę Cassie.
Po trzecim dzwonku odezwała się niewyraźnym głosem:
– Maddox.
– Cassie. Cassie nie wychodzisz za tego nudziarza, prawda?
Usłyszałem krótkie westchnienie, jakby chciała coś powiedzieć. Po chwili wypuściła powietrze.
– Przepraszam – powiedziałem. – Za wszystko. Bardzo cię przepraszam. Kocham cię, Cass. Proszę.
Znów czekałem. Po długiej chwili usłyszałem łupnięcie. Potem gdzieś w tle odezwał się Sam.
– Kto to był?
– Pomyłka – rzekła Cassie, teraz z pewnej odległości. – Jakiś pijak.
– I tak długo z nim gadałaś? – mówił żartobliwym głosem, drocząc się. Dał się słyszeć szelest pościeli.
– Powiedział, że mnie kocha, więc chciałam zobaczyć, kto to – odparła Cassie. – Ale okazało się, że szuka Britney.
– Jak my wszyscy – odparł Sam. – Au! – Cassie zachichotała. – Ugryzłaś mnie w nos!
– Dobrze ci to zrobi. – Usłyszałem jeszcze trochę śmiechów, szelest, pocałunek i zadowolone westchnienie.
– Kochanie – szepnął Sam.
Potem już nic nie było słychać poza ich oddechami, które stopniowo zwalniały, gdy zapadali w sen.
Siedziałem bardzo długo i obserwowałem, jak za oknem jaśnieje niebo, i zdałem sobie sprawę, że na komórce Cassie nie wyświetliło się moje imię. Czułem, jak wódka wyparowuje z krwi, nadchodził ból głowy. Nigdy się nie dowiedziałem, czy Cassie myślała, że wyłączyła telefon, chciała mnie zranić czy też podarować ostatni prezent, ostatnią noc, gdy mogłem słuchać, jak oddycha.
***
Oczywiście autostrada została zbudowana zgodnie z pierwotnym planem. Ruch „Przesunąć autostradę" blokował ją przez imponujący okres – dzięki zakazom sądowym, sprzeciwom konstytucyjnym, myślę, że może nawet wnieśli sprawę do Trybunału Europejskiego – a grupa niechlujnych protestujących o niesprecyzowanej płci, którzy nazwali się Knocknafree (założę się, że w ich skład wszedł także Mark), ustawiła na wykopaliskach obóz, który miał powstrzymać buldożery, co wstrzymało prace na kolejnych kilka tygodni, zanim rząd zdobył nakaz sądowy, by ich usunąć. I tak nigdy nie robili sobie zbytnich nadziei. Żałuję, że nie spytałem Jonathana Devlina, czy tak naprawdę wierzył w te wszystkie zabytki, w to, że tym razem opinia publiczna będzie miała coś do powiedzenia, czy może przez cały czas wiedział, ale i tak musiał spróbować. Tak czy owak zazdrościłem mu.
W dniu, w którym przeczytałem w gazecie, że prace budowlane się rozpoczęły, pojechałem do Knocknaree. Miałem robić wywiady w Teranure, znaleźć kogoś, kto widział skradziony samochód, który został użyty podczas napadu, ale nie przypuszczam, by przez tę godzinę ktoś się za mną szczególnie stęsknił. Nie wiem, czemu pojechałem. To nie miała być dramatyczna i ostateczna próba zamknięcia sprawy ani nic w tym rodzaju, po prostu odczułem jakiś spóźniony impuls, by jeszcze raz zobaczyć to miejsce.
Panował bałagan. Spodziewałem się tego, ale nie w takiej skali. Bezmyślny ryk maszyn słyszałem już daleko od szczytu wzgórza. Cały obszar wykopalisk był nie do rozpoznania, ludzie w odblaskowych ubraniach ochronnych i kaskach biegali jak mrówki i wykrzykiwali chrapliwe, niezrozumiałe komendy, przekrzykując hałas: ogromne, brudne buldożery przerzucały zwały ziemi, ryjąc z powolną, nieprzyzwoitą precyzją w odkrytych pozostałościach murów.
Zaparkowałem przy drodze i wysiadłem z samochodu. W zatoczce stała grupka niepocieszonych protestujących (pozostała ona jeszcze nietknięta, a z kasztanowca znów spadały kasztany) i machała odręcznie przygotowanymi transparentami – RATUJCIE NASZE DZIEDZICTWO, HISTORIA NIE JEST NA SPRZEDAŻ – na wypadek gdyby media znów się pokazały. Surowa, zryta ziemia wydawała się płynąć aż po sam horyzont, wykopaliska sprawiały wrażenie większych niż kiedykolwiek i dopiero po kilku minutach zrozumiałem, dlaczego tak się dzieje: ostatni fragment lasu praktycznie zniknął. Blade, rozłupane pnie, wyrwane z ziemi korzenie, wystawione do szarego nieba. Piły spalinowe wbijały się w garstkę drzew, która jeszcze pozostała.
Przed oczami pojawiło mi się wspomnienie tak silne, że poczułem jego uderzenie w splocie słonecznym: wspinaczka na mur zamku, paczki z chipsami trzeszczące w podkoszulku, odgłos rzeki płynącej gdzieś poniżej, nad głową tenisówka Petera, który szuka miejsca do oparcia stopy, jasne włosy Jamie powiewające wśród kołyszących się liści. Pamiętałem to całym ciałem, znajomy chrobot kamieni, na których kładłem ręce, napięcie mięśni ud, gdy podciągałem się w stronę wiru zieleni i eksplozji światła. Tak bardzo przyzwyczaiłem się do myślenia o lesie jak o wiecznym prześladowcy, cieniem kładącym się na wszystkich tajemnicach, jakie kryły się w mojej głowie, że zupełnie zapomniałem, iż przez większość czasu było to po prostu miejsce zabaw, uwielbiane przez nas schronienie. Do czasu aż ujrzałem, jak go ścinają, nigdy tak naprawdę nie pomyślałem, że był piękny.
Na skraju wykopalisk, w pobliżu drogi, jeden z robotników wyjął spod pomarańczowej kamizelki paczkę papierosów i macał się po kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki. Wyjąłem swoją i podszedłem do niego.
– Dzięki, synu – powiedział, osłaniając dłońmi płomień zapalniczki. Był niewysoki i żylasty, miał około pięćdziesięciu lat i przyjazną twarz, krzaczaste brwi i gęste wąsy.
– Jak idzie? – spytałem.
Wzruszył ramionami, zaciągnął się i oddał mi zapalniczkę.
– W porządku. Widziałem gorsze rzeczy. Tyle że wszędzie pełno tych cholernych głazów.
– Może to z zamku. Kiedyś tu były wykopaliska archeologiczne.
– Człowieku, nawet mi nie mów. – Machnął głową w kierunku protestujących.
Uśmiechnąłem się.
– Znaleźliście coś interesującego?
Spojrzał na mnie ostro i widziałem, że błyskawicznie mnie ocenia: protestujący, archeolog czy rządowy szpieg?
– To znaczy?
– Nie wiem. Kości zwierząt. Ludzi.
Zmarszczył brwi.
– Glina?
– Nie – odparłem. W powietrzu czuć było ciężką wilgoć, zapach zrytej ziemi i nadchodzący deszcz. – Dwójka moich przyjaciół tu zaginęła w latach osiemdziesiątych.
Читать дальше