Wykonana przez niego mapa Knocknaree zaczynała się zwijać na rogach, a jeden z nich oderwał się od reszty, gdy ją zdjąłem. Ktoś oblał ją wodą i tusz spłynął, dzięki czemu deweloper narysowany przez Cassie wyglądał nieprzyjemnie, jakby miał wylew.
– Zatrzymamy to w aktach – spytałem Sama – czy…?
Wyciągnąłem w jego kierunku mapę i spojrzeliśmy na nią, na narysowane malutkie, sękate pnie i dym unoszący się z kominów, delikatne i nostalgiczne jak w bajce.
– Chyba lepiej nie – zdecydował po chwili Sam. Wziął ode mnie mapę, zwinął ją w rulon i włożył do kosza.
– Brakuje jednego wieka – powiedziała Cassie. Na policzkach zrobiły jej się ciemne strupy. – Zostały wam jakieś?
– Pod stołem było jedno – odpowiedział Sam. – Masz. – Rzucił jej ostatnią pokrywkę.
Staliśmy skąpani we fluorescencyjnym świetle i patrzyliśmy na siebie znad pustych stołów i stosów pudełek. „Moja kolej na robienie kolacji…”, prawie powiedziałem i poczułem, że ten sam, głupi i nierealny pomysł przeszedł przez myśli Samowi i Cassie.
– No tak – cicho odezwała się Cassie. Rozejrzała się po pustym pokoju i wytarła ręce o dżinsy. – To chyba koniec.
***
Doskonale zdaję sobie sprawę, że ta historia nie pokazuje mnie w najlepszym świetle. Jestem świadom, że w ciągu niezwykle krótkiego czasu, jaki upłynął od naszego poznania, Rosalind okręciła mnie sobie wokół palca: latałem tam i z powrotem, żeby przynieść jej kawę, potakiwałem, kiedy narzekała na moją partnerkę, wyobrażałem sobie, jak jakiś zafascynowany gwiazdami ekranu nastolatek, że jest bratnią duszą. Lecz zanim zaczniecie mną pogardzać, pamiętajcie o jednym – was także nabrała. Mieliście taką samą szansę jak ja. Powiedziałem wam o wszystkim, tak jak to w tamtym czasie widziałem. A jeśli to samo w sobie było zwodnicze, to pamiętajcie, że i o tym mówiłem – ostrzegałem was od samego początku, że kłamie.
Trudno jest mi opisać stopień przerażenia oraz wstrętu, jaki do siebie odczuwałem po tym, gdy zrozumiałem, że Rosalind mnie wyrolowała. Jestem pewien, iż Cassie twierdziłaby, że moje poczucie winy jest zupełnie naturalne, że wszyscy kłamcy i kryminaliści, których spotkałem na swej drodze, byli zaledwie amatorami, podczas gdy Rosalind została do tego stworzona, i że ona sama nie dała się na to nabrać tylko dlatego, że już kiedyś wpadła w sidła takiej samej techniki, tylko że Cassie nie było. Kilka dni po zamknięciu sprawy O’Kelly powiedział mi, że do czasu zapadnięcia wyroku będę pracował poza wydziałem, na Hartcourt Street – „z dala od wszystkiego, co jeszcze mógłbyś schrzanić" – jak to ujął, a mnie ciężko było znaleźć na to ripostę. Oficjalnie nadal byłem członkiem wydziału zabójstw, więc nikt do końca nie wiedział, co mam robić w siedzibie głównej. Przydzielili mi biurko i od czasu do czasu O’Kelly przesyłał mi stos papierkowej roboty, ale przez większość czasu mogłem sobie chodzić po korytarzach, podsłuchując rozmowy i unikając zaciekawionych spojrzeń, bezcielesny i niepożądany jak duch.
Spędzałem bezsenne noce, wymyślając dla Rosalind okrutną przyszłość. Nie wystarczała mi jej śmierć, chciałem, żeby zniknęła z powierzchni ziemi – została rozbita na nierozpoznawalną papkę, obróciła się w proch, została spalona do garści toksycznego pyłu. Nigdy nie podejrzewałem się o takie pokłady sadyzmu i jeszcze bardziej mnie przerażało, że z radością sam bym to wszystko jej zrobił. Każda rozmowa, jaką z nią odbyłem, nieustannie do mnie powracała i z bezwzględną jasnością dostrzegłem, jak ta dziewczyna umiejętnie ze mną pogrywała: jak bezbłędnie wszystko wykorzystała, począwszy od mojej próżności, po żale nad najgłębiej skrywanymi lękami, jak wyciągała je ze mnie, żeby wykorzystać do swoich celów.
Najokropniejsze jednak było zdanie sobie sprawy, że Rosalind koniec końców nie wszczepiła mi implantu do ucha ani nie nafaszerowała mnie substancjami odurzającymi, bym poddał się jej woli. To ja złamałem wszystkie dane sobie przyrzeczenia i zmierzałem w stronę nieuchronnej katastrofy. Ona po prostu jak każdy dobry rzemieślnik użyła tego, co wpadło jej w ręce. Praktycznie na podstawie jednego spojrzenia oceniła mnie i Cassie i doszła do wniosku, że Cassie jest bezużyteczna, ale we mnie coś dostrzegła, jakąś subtelną, lecz istotną zaletę, która sprawiła, że warto było mnie wziąć pod uwagę.
***
Nie zeznawałem na procesie Damiena. Prokurator twierdził, że to zbyt ryzykowne. Zbyt duża była szansa, że Rosalind powiedziała Damienowi o „mojej historii", jak to ujął. Facet nazywał się Mathews, nosił kolorowe krawaty i mówiono o nim, że jest „dynamiczny". Rosalind nie wspominała już więcej o mojej sprawie – najwyraźniej Cassie była dość przekonująca – zarzuciła ją i przeniosła zainteresowanie na inne pola, a ja wątpiłem, czy opowiedziała Damienowi o czymkolwiek użytecznym, lecz nie miałem siły dyskutować.
Poszedłem zobaczyć, jak Cassie zeznaje. Usiadłem w tylnej części sali sądowej, na rozprawę przybył tłum ludzi, o procesie donosiły pierwsze strony gazet i radio, zanim jeszcze się zaczął. Cassie miała na sobie ładnie skrojony kostium w odcieniu niebieskawym, a loki gładko przylegały jej do głowy. Nie widziałem jej od kilku miesięcy. Wyglądała szczupłej, była bardziej opanowana, rozpierająca ją energia zniknęła, a pojawił się nowy rodzaj spokoju. Patrzyłem na jej twarz – delikatne łuki brwi, szerokie, wyraziście wygięte usta – jak gdybym nigdy wcześniej jej nie widział. Była starsza, nie była już tą szelmowską dziewczyną z vespą, ale dla mnie była nie mniej piękna. Zawsze żywiłem przekonanie, że nieuchwytne piękno Cassie wypływa z jej wnętrza. Obserwowałem, gdy tak stała na miejscu dla świadka w kostiumie, którego nigdy wcześniej nie widziałem, i przypominałem sobie miękkie włosy na karku, ciepłe i pachnące słońcem, i zdawało mi się rzeczą niemożliwą, największym cudem, jaki przytrafił mi się w życiu, że kiedyś udało mi się dotknąć tych włosów.
Była dobra, Cassie zawsze świetnie sobie radziła na sali sądowej. Sędziowie jej ufają, a ona potrafi przyciągnąć ich uwagę, co jest o wiele trudniejsze, niż się wydaje, zwłaszcza podczas długiego procesu. Odpowiadała na pytania Mathewsa cicho i wyraźnie, dłonie trzymała na kolanach. Podczas pytań strony przeciwnej zrobiła dla Damiena co było w jej mocy: tak, wyglądał na wstrząśniętego i zagubionego, tak, widać było, że szczerze wierzy, że morderstwo było konieczne, by bronić Rosalind i Jessicę Devlin, tak, jej zdaniem znajdował się pod wpływem Rosalind i popełnił zbrodnię na jej żądanie. Damien kulił się na swoim krześle i wpatrywał w nią niczym mały chłopiec, który ogląda horror, patrzył otępiałym wzrokiem i nic nie rozumiał. Próbował powiesić się na prześcieradle więziennym, kiedy usłyszał, że Rosalind będzie przeciwko niemu zeznawała.
– Kiedy Damien przyznał się do przestępstwa – spytał obrońca – czy powiedział pani, dlaczego je popełnił?
Cassie pokręciła głową.
– Nie pierwszego dnia, nie. Razem z partnerem wielokrotnie pytaliśmy go o motyw, ale albo odmawiał odpowiedzi, albo twierdził, że nie jest pewien.
– Nawet mimo że już się przyznał i wyjawienie motywu nie mogło mu wyrządzić żadnej krzywdy. Myśli pani, że dlaczego tak się działo?
– Sprzeciw: spekulacje…
Partner. Widziałem po tym, jak Cassie mrugnęła przy tym słowie, po drobnym ruchu ramion, że widziała mnie wciśniętego gdzieś z tyłu, ale nigdy nie spojrzała w moją stronę, nawet wtedy gdy prawnicy wreszcie z nią skończyli, zeszła z miejsca dla świadka i wyszła z sali. Przypomniał mi się wtedy Kiernan, czym musiał być dla niego atak serca McCabe’a po trzydziestu latach wspólnej pracy. Bardziej niż kiedykolwiek w życiu zazdrościłem wtedy Kiernanowi jedynego w swoim rodzaju i nieosiągalnego dla mnie żalu.
Читать дальше