Wykręcił usta w gorzkim półuśmiechu.
– Zło. Jej własna siostra. – Przez krótką chwilę myślałem, czym musiał być ten dom przez ostatnie osiemnaście lat i jaki stał się teraz. Poczułem dziwny ciężar w żołądku.
– Wie pan co? Spotykaliśmy się z Margaret ledwie od paru miesięcy, kiedy zauważyła, że jest w ciąży. Obydwoje byliśmy przerażeni. Raz tylko wspomniałem, że może powinna pomyśleć o… popłynięciu statkiem do Anglii. Ale… no tak, jest bardzo religijna. Wystarczająco źle się czuła, gdy dowiedziała się o ciąży, nie wspominając już o… To dobra kobieta, nie żałuję, że się z nią ożeniłem. Ale gdybym wiedział, co… kim się okaże Rosalind, Boże, wybacz, sam bym ją zaciągnął na ten statek.
„I żałuję z całego serca, że tego nie zrobiłeś" – chciałem powiedzieć, ale to by było zbyt okrutne.
– Przykro mi – powiedziałem bez sensu.
Zmierzył mnie wzrokiem, potem odetchnął i otulił się płaszczem.
– Lepiej pójdę do środka, zobaczę, czy Rosalind już skończyła.
– Myślę, że trochę jej to zajmie.
– Pewnie tak – rzekł obojętnie i wszedł po schodach do sądu, płaszcz furkotał za nim na wietrze.
***
Sąd uznał Damiena za winnego. Biorąc pod uwagę przedstawione dowody, nie mieli innego wyjścia. Odbyło się kilka zawiłych sporów prawnych dotyczących dopuszczalności dowodów, psychiatrzy odbywali debaty w specjalistycznym żargonie na temat tego, jak funkcjonował umysł Damiena. (Wszystkie informacje usłyszałem w rozmowach lub podczas niekończących się telefonów Quigleya, który najwyraźniej uznał za swą życiową misję dowiedzenie się, dlaczego zostałem oddelegowany do papierkowej roboty na Harcourt Street). Obrońca działał dwukierunkowo – Damien był tymczasowo niepoczytalny, a nawet gdyby był poczytalny, wierzył, że broni Rosalind przed napaścią – co często wywołuje tyle zamętu, że pojawiają się uzasadnione wątpliwości, lecz mieliśmy przyznanie się do winy oraz, co zapewne ważniejsze, zdjęcia z autopsji martwego dziecka. Damien został uznany za winnego zabójstwa i skazany na dożywocie, co w praktyce oznacza coś pomiędzy dziesięć a piętnaście lat.
Wątpię, czy docenił ironię, jaka z tego wynikała, ale rydel być może uratował mu życie, a z pewnością oszczędził wielu nieprzyjemnych doświadczeń w więzieniu. Z powodu napaści na tle seksualnym na Katy został uznany za przestępcę seksualnego i skazany na pobyt na oddziale o zaostrzonym rygorze, z pedofilami i gwałcicielami oraz resztą więźniów, którzy nie mają się zbyt dobrze w normalnej społeczności. To było coś w rodzaju budzącego mieszane uczucia błogosławieństwa, ale przynajmniej zwiększyło jego szanse na wyjście z więzienia żywym i bez chorób zakaźnych.
Przed sądem czekała na niego grupa kilkudziesięciu ludzi, którzy najchętniej zorganizowaliby lincz. Oglądałem wiadomości w niewielkim pubie w pobliżu nabrzeża, gdzie z gardeł stałych bywalców dobył się niebezpieczny pomnik aprobaty, kiedy na ekranie niewzruszeni policjanci w mundurach prowadzili potykającego się Damiena przez tłum, a furgonetkę odprowadzały wymachujące zaciśnięte pięści, gardłowe okrzyki, a nawet rzucona cegłówka.
– Należy przywrócić karę śmierci, do diabła – mruknął ktoś w kącie. Zdawałem sobie sprawę, że powinienem współczuć Damienowi, że miał przesrane od momentu, gdy podszedł do stołu, przy którym zbierano podpisy, i że ze wszystkich ludzi to ja powinienem wykrzesać z siebie coś w rodzaju współczucia, ale nie potrafiłem, po prostu nie potrafiłem.
***
Naprawdę nie mam serca, żeby wdawać się w szczegóły, czym okazało się zawieszenie z powodu trwającego śledztwa: napięcie, nieustające przesłuchania, rozmaici przedstawiciele władzy w sztywnych garniturach i mundurach, niezgrabne, upokarzające wyjaśnienia i tłumaczenia, chore uczucie towarzyszące przesłuchaniom. Ku memu zaskoczeniu O’Kelly okazał się moim najzagorzalszym obrońcą, wygłaszał długie, pełne uczucia przemowy o wskaźniku rozwiązywalności spraw i technice przeprowadzania przesłuchań oraz wszystkich rzeczach, o jakich nigdy wcześniej nie wspominał. Chociaż wiedziałem, że powód leży pewnie nie w niespodziewanej sympatii, ale samoobronie – moje niewłaściwe zachowanie i na nim się źle odbijało, musiał usprawiedliwić fakt, że tak długo hodował na łonie wydziału renegata – byłem prawie do łez wzruszony, wydawał się jedynym sojusznikiem, jaki mi pozostał na świecie. Raz nawet usiłowałem mu podziękować na korytarzu po zakończeniu jednej z sesji, lecz zdołałem wybąkać tylko kilka słów, gdy spojrzał na mnie z takim obrzydzeniem, że zacząłem się jąkać i wycofałem się.
Koniec końców nie zostałem wyrzucony z pracy ani nawet – co byłoby o wiele gorsze – nie wróciłem do służb mundurowych. Nie składam tego na karb szczególnych uczuć przedstawicieli władz, że zasługuję na drugą szansę, chodziło raczej zwyczajnie o to, że wyrzucenie mnie z pracy mogło przyciągnąć uwagę jakiegoś dziennikarza i doprowadzić do niewygodnych pytań. Wyrzucili mnie natomiast z wydziału zabójstw. Nawet w największym przypływie optymizmu nie liczyłem, że tego nie zrobią. Wysłali mnie z powrotem do sekcji pomocniczej, mówiąc (sposób przekazu był doprawdy zachwycający), że nie powinienem się spodziewać, że szybko mnie stamtąd przeniosą. Czasami Quigley z wyrafinowanym okrucieństwem wzywał mnie do obsługi gorącej linii albo wywiadów środowiskowych.
Cały proces oczywiście nie był nawet w ułamku tak prosty jak go przedstawiam. Ciągnął się miesiącami, podczas których siedziałem w mieszkaniu w koszmarnym otępieniu, oszczędności topniały, matka nieśmiało przynosiła makaron z serem, żeby mieć pewność, że w ogóle jem, a Heather doszukiwała się ukrytej skazy, która była przyczyną wszystkich moich problemów (najwyraźniej powinienem nauczyć się dbać o uczucia innych ludzi, a w szczególności jej) i dała mi numer do swojego terapeuty.
Kiedy wróciłem do pracy, Cassie już nie było. Słyszałem z różnych źródeł, że zaproponowano jej awans na sierżanta, jeśli zostanie, że dano jej do wyboru: albo odejdzie z wydziału, albo wyleci, że ktoś widział ją w mieście w pubie, jak trzymali się z Samem za ręce, że wróciła na uczelnię i studiuje archeologię. Morał ze wszystkich historii płynął taki, że kobiety naprawdę nie nadają się do wydziału zabójstw.
Cassie, jak się okazało, nie opuściła służby. Przeniosła się do wydziału prewencji i wynegocjowała sobie czas, żeby skończyć studia psychologiczne – stąd jak przypuszczam historia z uczelnią. Nic dziwnego, że szerzyły się plotki, wydział prewencji to chyba jedno z najbardziej koszmarnych miejsc, łączy w sobie najgorsze elementy z wydziału zabójstw i wydziału przestępstw na tle seksualnym, i prestiżu się tam nie zdobędzie. Nikt nie wierzył, że z elitarnego wydziału odeszła na własne życzenie. Musiały puścić jej nerwy, tak głosiła plotka.
Osobiście nie uważam, żeby na przenosiny Cassie wpłynęły stargane nerwy, i chociaż na pewno zabrzmi to płytko i wyrachowanie, szczerze wątpię, że miało to coś wspólnego ze mną, albo przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim moglibyście podejrzewać. Gdyby jedynym problemem był fakt, że nie mogliśmy ze sobą wytrzymać w jednym pomieszczeniu, to pewnie by sobie znalazła nowego partnera, trochę schudła i była trochę bardziej arogancka w pracy, aż udałoby się nam wypracować jakiś sposób funkcjonowania. Albo ja bym się przeniósł. Z nas dwojga to ona zawsze była uparta. Myślę, że się przeniosła, ponieważ skłamała O’Kelly’emu i Rosalind Devlin, a obydwoje jej uwierzyli, i dlatego że kiedy mnie powiedziała prawdę, ja twierdziłem, że kłamie.
Читать дальше