– No to macie – powiedziała Sophie. Wyprostowała się i włączyła światło. Mrugałem, patrząc na bezbarwną, niewinnie wyglądającą podłogę.
– Patrz – odezwała się Cassie. Podążyłem wzrokiem w kierunku, który wskazywała brodą: na jednej z dolnych półek leżała torba wypchana plastikowymi workami, dużymi, przezroczystymi i wytrzymałymi, jakich używają archeolodzy do przechowywania naczyń glinianych.
– Jeśli rydel był bronią użytą przypadkowo…
– Jasna cholera – mruknęła Sophie. – Będziemy musieli zbadać wszystkie torby w tym cholernym miejscu.
Szyby zagrzechotały i nagle o dach szopy coś szaleńczo zadudniło – zaczęło padać.
Przez resztę dnia lało jak z cebra, był to rzęsisty, niekończący się deszcz, który potrafi zmoczyć do suchej nitki, gdy pędzi się biegiem kilka metrów do samochodu. Od czasu do czasu ciemność nad wzgórzami przecinała błyskawica, a do naszych uszu dochodził odległy grzmot burzy. Zostawiliśmy ekipę laboratoryjną, żeby mogli dokończyć prace na miejscu zbrodni, i zabraliśmy Hunta, Marka, Damiena oraz na wszelki wypadek do głębi skrzywdzonego Seana („Myślałem, że jesteśmy partnerami!"). Dla każdego znaleźliśmy pokój do przesłuchań i na nowo zaczęliśmy sprawdzać ich alibi.
Wyeliminowanie Seana było łatwe. Wynajmował mieszkanie w Rathmines z trzema facetami, którzy do pewnego stopnia pamiętali noc, kiedy zginęła Katy: jeden z nich miał wtedy urodziny i urządzali przyjęcie, podczas którego Sean do czwartej nad ranem odgrywał rolę didżeja, następnie zwymiotował na buty jakiejś dziewczyny i zasnął na sofie. Co najmniej trzydziestu świadków było gotowych ręczyć zarówno za miejsce jego pobytu, jak i gust muzyczny.
Pozostali trzej nie mieli tak jasnej sytuacji. Alibi Huntowi dostarczyła żona, Markowi zaś Mel; Damien mieszkał w Rathfarnham z owdowiałą matką, która poszła wcześnie spać, ale była pewna, że gdyby wychodził, na pewno by się obudziła. Były to tego rodzaju alibi, których nie cierpią detektywi. Mógłbym wymienić z tuzin spraw, podczas których dokładnie wiedzieliśmy, kto popełnił przestępstwo, jak, gdzie i kiedy, ale nie mogliśmy nic zrobić, bo mamusia faceta przysięgała, że leżał wyciągnięty na sofie i oglądał telewizję.
– W porządku – rzekł w biurze O’Kelly po tym, jak wzięliśmy od Seana zeznanie i wysłaliśmy go z powrotem do domu (przebaczył mi moją zdradę i zaoferował pożegnalne przybicie piątki, chciał wiedzieć, czy może sprzedać swoją historię gazetom, ale ostrzegłem go, że jeśli to zrobi, to osobiście będę robił co wieczór nalot na jego mieszkanie w poszukiwaniu narkotyków, aż skończy trzydzieści lat).
– Jeden z głowy, jeszcze trzech. Stawiajcie. Kto wam się podoba? – Był teraz w o wiele lepszym nastroju, gdyż wiedział, że podejrzany siedzi w jednym z pokojów przesłuchań, nawet jeśli nie mieliśmy pewności w którym.
– Damien – powiedziała Cassie. – Pasowałby sposób działania.
– Mark przyznał, że był na miejscu – dorzuciłem. – A tylko on ma coś w rodzaju motywu.
– O ile nam wiadomo. – Orientowałem się, co miała na myśli, albo przynajmniej tak mi się wydawało, ale nie miałem zamiaru wyciągać teorii z wynajętym zabójcą, nie przy O’Kellym czy Samie. – I nie bardzo widzę go w tej roli.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Ale ja widzę.
Cassie przewróciła oczami, co tak naprawdę wydało mi się dość pocieszające: jakaś szalona część mnie oczekiwała, że się żachnie.
– O’Neill? – spytał O’Kelly.
– Damien – odparł Sam. – Zaniosłem wszystkim herbatę. Tylko on wziął kubek lewą ręką.
Po chwili zaskoczenia Cassie zaczęła się śmiać. Żart dotyczył nas – ja zapomniałem już o całej sprawie z leworęcznością – ale obydwoje wybuchliśmy śmiechem i nie mogliśmy przestać. Sam uśmiechnął się i wzruszył ramionami, zadowolony z reakcji.
– Nie rozumiem, z czego się śmiejecie – rzekł szorstko O’Kelly, ale i jego usta drżały. – Sami powinniście byli to zauważyć. Całe to gadanie o sposobie działania… – Za bardzo się śmiałem, twarz zrobiła mi się czerwona, a do oczu napłynęły łzy. Ugryzłem się w wargę, żeby przestać.
– O Boże – westchnęła Cassie. – Sam, co my byśmy bez ciebie zrobili?
– Na dziś starczy już tej zabawy – uciął O’Kelly. – Wy dwoje zajmijcie się Damienem Donnellym. O’Neill, bierz Sweeneya i zróbcie drugą rundę z Hanlym, a ja znajdę jakichś ludzi do rozmowy z Huntem i tymi, którzy potwierdzają alibi naszych podejrzanych. Aha, Ryan, Maddox, O’Neill, potrzebujemy przyznania się do winy. Nie spieprzcie tego. Andele. - Wstał z fotela i wyszedł.
– Andele? – powtórzyła Cassie. Wyglądała, jakby za chwilę miała wybuchnąć chichotem.
– Dobra robota – odparł Sam. Podał każdemu z nas rękę, jego uścisk był silny i ciepły. – Powodzenia.
– Jeśli Andrews zatrudnił jednego z nich – powiedziałem, kiedy Sam wyszedł szukać Sweeneya i zostaliśmy z Cassie sami w pokoju operacyjnym – to będzie szopka stulecia.
Uniosła wymijająco brew. Dopiła kawę – to miał być długi dzień, wszyscy doładowywaliśmy się kofeiną.
– Jak chcesz to zrobić? – spytałem.
– Ty pokierujesz. Dla niego kobiety są źródłem współczucia i aprobaty, więc od czasu do czasu będę go głaskała po głowie. Mężczyźni go onieśmielają, zatem działaj spokojnie, jeśli go za bardzo przyciśniesz, zamknie się w sobie i będzie chciał uciec. Nie spiesz się i wyzwól w nim poczucie winy. Ciągle myślę, że od samego początku, nie był do tego przekonany, i założę się, że okropnie się z tym czuje. Jeśli zabawimy się z jego sumieniem, to po jakimś czasie się podda.
– No to do roboty – powiedziałem, wygładziliśmy ubrania, poprawiliśmy włosy i ruszyliśmy ramię w ramię korytarzem prosto do pokoju przesłuchań.
Po raz ostatni robiliśmy coś razem. Chciałbym wam pokazać, że przesłuchanie może nieść w sobie piękno, blask i okrucieństwo, jak walka byków, że na przekór najbardziej okrutnej zbrodni albo najbardziej durnemu podejrzanemu przesłuchiwanie potrafi utrzymać napięcie, doprowadzoną do perfekcji grację, przemożny i przyspieszający krążenie rytm, pokazuje, jak doskonale para detektywów zna każdą swoją myśl, z taką pewnością, z jaką zna się para tancerzy baletowych w pas de deus. Nigdy się nie dowiedziałem i pewnie już się nie dowiem, czy któreś z nas było wspaniałym detektywem, choć podejrzewam, że nie, ale wiem jedno: stworzyliśmy zespół na miarę pieśni bardów i podręczników historii. To był nasz ostatni i najwspanialszy wspólny taniec, zatańczony w malutkim pokoju przesłuchań, z zapadającą na zewnątrz ciemnością i deszczem delikatnie i nieustająco bębniącym o dach, bez publiczności, jeśli nie liczyć zmarłych.
***
Damien kulił się na krześle, miał zesztywniałe ramiona, z zapomnianego kubka z herbatą unosiła się para. Kiedy recytowałem mu formułkę, wpatrywał się we mnie, jakbym mówił w urdu.
Miesiąc, jaki upłynął od śmierci Katy, nie był dla niego łaskawy. Miał na sobie bojówki w kolorze khaki i rozciągnięty szary sweter, ale spostrzegłem, że schudł, co sprawiło, że wyglądał tyczkowato i wydawał się niższy. Chłopięca uroda zaczynała powoli znikać – fioletowawe worki pod oczami, pionowa zmarszczka pomiędzy brwiami; młodzieńczy rozkwit, który powinien trwać jeszcze co najmniej kilka lat, szybko bladł. Zmiana była na tyle subtelna, że nie dostrzegłem jej na wykopaliskach, ale teraz dała mi do myślenia.
Читать дальше