– Sean, muszę z tobą porozmawiać. – Mark odwrócił się, spojrzał na nas, a następnie z furią potrząsnął głową i z powrotem zaatakował nasyp.
Poszedłem z Seanem do zatoczki. Oparł się o bagażnik land-rovera i wyjął z kieszeni tłustego pączka owiniętego w folię.
– Co tam? – zapytał swobodnym tonem.
– Pamiętasz dzień po znalezieniu zwłok Katharine Devlin, gdy razem z partnerką zabraliśmy Marka na przesłuchanie? – Byłem pod wrażeniem tego, że mój głos brzmi tak spokojnie, że mówię tak swobodnie i od niechcenia, jakby chodziło o jakąś drobnostkę. Przesłuchiwanie staje się drugą naturą człowieka, tkwi w nim niezależnie od stanu zaskoczenia, wyczerpania czy podniecenia, dlatego niezmienny pozostaje uprzejmy, zawodowy ton, kiedy każda odpowiedź zmienia się w kolejne pytanie. – Zaraz po tym, jak przywieźliśmy Marka z powrotem na wykopaliska, narzekałeś, że nie możesz znaleźć swojego rydla.
– Taa – powiedział z pełnymi ustami. – Hej, mogę jeść, prawda? Umieram z głodu, a Hitler będzie się darł, jak będę jadł podczas pracy.
– Nie ma sprawy – odparłem. – Znalazłeś rydel?
Pokręcił przecząco głową.
– Musiałem kupić nowy. Łajdaki.
– Dobra, teraz się skup – powiedziałem. – Kiedy po raz ostatni go widziałeś?
– W szopie na znaleziska – padła natychmiastowa odpowiedź. – Kiedy znalazłem monetę. Chcecie kogoś aresztować za kradzież?
– Nie do końca. O co chodzi z tą monetą?
– Wygrzebałem monetę – wyjaśnił grzecznie. – Wszyscy się podniecili i w ogóle, bo wyglądała na starą, a do tej pory udało się ich znaleźć raptem z dziesięć. Zaniosłem ją do szopy na znaleziska, żeby pokazać doktorowi Huntowi… na rydlu oczywiście nie wolno dotykać monety, tłuszcz z rąk może ją uszkodzić, a on się podniecił i od razu powyciągał książki, żeby ją porównać i zidentyfikować, a potem zrobiło się wpół do szóstej i poszliśmy do domu. Zapomniałem, że zostawiłem rydel na stole w szopie na znaleziska. Wróciłem po niego następnego dnia rano, ale zniknął.
– To był czwartek – rzekłem, powoli tracąc zapał. – Dzień, w którym przyszliśmy porozmawiać z Markiem. – Strzelałem w ciemno, poczułem się jak idiota, i to na dodatek zmęczony, chciałem tylko wrócić do domu i iść spać.
Sean pokręcił głową i zlizał drobinki cukru z brudnych palców.
– Nie, wcześniej – dorzucił, a moje tętno znów zaczęło przyspieszać. – Trochę o tym zapomniałem, bo go nie potrzebowałem; pomyślałem, że ktoś go na chwilę pożyczył i zapomniał oddać. Jak przyszliście po Marka, pierwszy raz potrzebowałem rydla, ale oczywiście wszyscy twierdzili, że nikt go nie widział ani nie brał.
– To znaczy, że można go rozpoznać? Każdy, kto by go zobaczył, wiedziałby, że należy do ciebie?
– Jasne. Na trzonku są moje inicjały. – Odgryzł kolejny, ogromny kawał pączka. – Już dawno je wypaliłem – dodał niewyraźnie – jak lało i musieliśmy siedzieć wewnątrz przez kilka godzin. Mam szwajcarski scyzoryk, podgrzałem otwieracz zapalniczką…
– Wtedy oskarżyłeś Mackera, że go zabrał. Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem, bo to do niego podobne, robi takie głupoty. Nikt by go nie zabrał, żeby ukraść, nie z moimi inicjałami, więc doszedłem do wniosku, że ktoś to zrobił, żeby mnie wkurwić.
– I dalej uważasz, że to był on?
– Nie. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że doktor Hunt zamknął szopę ze znaleziskami na klucz, kiedy poszliśmy, a przecież Macker nie ma klucza. – Nagle zaświeciły mu się oczy. – Halo, czy tym ją zamordowano? Cholera!
– Nie – oświadczyłem. – Pamiętasz, kiedy znalazłeś monetę?
Sean wyglądał na rozczarowanego, ale przez chwilę się zastanawiał, wpatrując się w przestrzeń i wymachując nogami.
– Ciało pojawiło się w środę, prawda? – powiedział w końcu. Skończył pączka, zgniótł folię, podrzucił i cisnął na ziemię. – Dobra, w takim razie to było dzień wcześniej, bo kopaliśmy ten cholerny rów. Nie, jeszcze wcześniej. W poniedziałek.
Wciąż czasem myślę o rozmowie z Seanem. We wspomnieniu jest coś dziwnie podnoszącego na duchu, nawet mimo to, że kryje się w nim odrobina żalu. Przypuszczam, że tamten dzień, choć wciąż ciężko mi się do tego przyznać, był szczytowym momentem mojej kariery. Z wielu decyzji, które podjąłem podczas Operacji Westalka, nie jestem dumny, ale zrobiłem wszystko tak jak trzeba, z taką pewnością i łatwością, jakbym jeszcze nigdy w życiu nie zbłądził.
– Jesteś pewien? – zapytałem.
– Tak, chyba tak. Zapytajcie doktora Hunta, zapisał to w księdze znalezisk. Jestem świadkiem? Będę musiał zeznawać w sądzie?
– Bardzo prawdopodobne – odparłem. Adrenalina wyparła całe zmęczenie i teraz moje myśli szybowały, podrzucając kombinacje i możliwości jak w kalejdoskopie. – Dam ci znać.
– W porządku – wesoło odparł Sean, mimo iż czuł pewien zawód, gdyż jego rydel nie okazał się narzędziem zbrodni. – Dostanę ochronę dla świadka?
– Nie – uciąłem – ale chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobił. Wróć do pracy i powiedz reszcie, że pytaliśmy cię o nieznajomego, którego widziałeś kilka dni przed morderstwem. Prosiłem cię o dokładniejszy opis. Dasz radę? – Nie miałem ani dowodu, ani potwierdzenia, dlatego nie chciałem nikogo straszyć, jeszcze nie teraz.
– Jasne – zapewnił mnie obrażonym tonem. – Tajna robota. Doskonale.
– Dzięki. Skontaktuję się z tobą później. – Ześlizgnął się z bagażnika i pobiegł do reszty, drapiąc się po drodze w głowę przez wełnianą czapkę. W kącikach ust miał jeszcze resztki cukru.
***
Skonsultowałem się z Huntem, który sprawdził swój dziennik i potwierdził słowa Seana: monetę znalazł w poniedziałek, kilka godzin przed śmiercią Katy.
– Wspaniałe znalezisko – poinformował mnie – wspaniałe. Sporo czasu zajęła nam… hm… identyfikacja, rozumie pan. Nie mamy tu specjalisty od monet, a ja zajmuję się średniowieczem.
– Kto jeszcze ma klucz do szopy ze znaleziskami? – spytałem.
– Pens z czasów Edwarda Szóstego, początek lat pięćdziesiątych szesnastego wieku. A… szopa ze znaleziskami? Czemu pan pyta?
– Tak, szopa ze znaleziskami. Powiedziano mi, że jest zamykana na noc. Czy to prawda?
– Tak, tak, co noc. W większości jest tam oczywiście glina, ale nigdy nie wiadomo.
– A kto ma klucz?
– Ja, oczywiście – oznajmił, zdejmując okulary i mrugając, gdy na mnie spoglądał zamglonym wzrokiem, jednocześnie wycierając szkła swetrem. – I Mark, i Damien… w związku z wycieczkami, rozumie pan. Na wszelki wypadek. Ludzie zawsze lubią oglądać znaleziska, prawda?
– Tak, na pewno lubią.
Wróciłem do zatoczki, zadzwoniłem do Sama. Z drzewa pod mój samochód spadały kasztany, podniosłem jednego, ściągnąłem zieloną łupinę i podrzuciłem, cały czas czekając, aż Sam odbierze telefon.
– O’Neill – odezwał się Sam
– Sam, tu Rob – powiedziałem, łapiąc kasztana. – Jestem w Knocknaree, na wykopaliskach. Weź Maddox i kilku ludzi i przyjeżdżajcie jak najszybciej, nie zapomnij o zespole z laboratorium… przydałaby się Sophie Miller. I pamiętaj, żeby zabrać wykrywacz metalu i kogoś, kto wie, jak go używać. Spotkamy się przy wejściu na osiedle.
– Rozumiem – odpowiedział i rozłączył się.
***
Zebranie wszystkich i dotarcie do Knocknaree zajmie mu co najmniej godzinę. Podjechałem samochodem dalej pod górkę, zaparkowałem go poza zasięgiem wzroku archeologów i usiadłem na bagażniku, czekając. Powietrze pachniało zeschniętą trawą i burzą. Knocknaree zamknęło się w sobie, wzgórza w oddali były niewidoczne pod chmurami, las tworzył ciemną, iluzoryczną plamę na zboczu wzgórza. Minęło już dość czasu, więc dzieciom na powrót pozwalano bawić się na zewnątrz, słyszałem odległe okrzyki radości i przestrachu, które napływały od strony osiedla, alarm samochodowy dalej zawodził, a pies bez końca gdzieś monotonnie szczekał.
Читать дальше