Przez chwilę stal jak skamieniały. Byli tam, Merrin i on, oboje młodzi i zakochani. Byli tam i jeszcze mógł ich uratować przed tym najgorszym, co już na nich czekało. Znowu naparł barkami na drzwi…
…otworzył oczy. Wracała mu przytomność. Tętno miał powolne. Przedtem jego lewe ramię było gorące, teraz stało się zimne i mokre. Ten chłód go martwił. Chłodne stają się trupy. Uniósł głowę, żeby się rozejrzeć. Znalazł się już niedaleko od drzwi i ziemi, znajdującej się prawie dwa metry niżej, o czym starał się na razie nie myśleć. Kanister stał na dole, tuż, po prawej stronie. Musiał tylko dotrzeć do drzwi i…
…mógł im powiedzieć, co się stanie, mógł ich ostrzec. Mógł poradzić młodszemu sobie, żeby kochał Merrin piękniej, żeby jej ufał, był przy niej, że mają mało czasu, więc uderzył w klapę raz i drugi, ale za każdym razem unosiła się o parę centymetrów i znowu opadała z trzaskiem.
–Spierdalać! – krzyknął miody Ig z wnętrza domku.
Ig znieruchomiał, przygotowując się do następnego szturmu – a potem się zreflektował, przypomniał sobie czasy, kiedy znajdował się po tamtej stronie wejścia.
Bał się wtedy otworzyć, zdołał to zrobić, gdy ten ktoś na zewnątrz przestał się wdzierać do środka. A wówczas na zewnątrz było już pusto. Nie zobaczył nikogo.
–Słuchajcie! – odezwał się Ig z domku. – Już się zabawiliście! Strasznie się boimy. A teraz wychodzimy.
Szurnęły nogi odsuwanego krzesła; Ig naparł na klapę w tej samej chwili, w której jego młodsze ja ją odrzuciło. Wydawało mu się, że dostrzegł kochanków wyskakujących z domku i mijających go, ale to było złudzenie optyczne, cienie rzucane przez tańczące płomyki.
Zapomnieli zgasić świece. Ig zajrzał do środka, nadal się paliły, więc…
…wyjrzał na zewnątrz, wychylił głowę, za głową poszło ciało i runął w dół. Uderzył barkami o ziemię, przez lewe ramię przebiegł mu elektryczny wstrząs, eksplozja, która go rozerwała, rozsypała na kawałki. Znajdą jego strzępy na drzewach.
Świat zadygotał od siły zderzenia z ziemią. Ig spojrzał w nocne niebo i wydawało mu się, że to ostatnia scena niemego filmu: czarny krąg zaczął się kurczyć, zmniejszać, zostawiając go…
…samego w mroku domku na drzewie.
Ze świeczek zostały zniekształcone króciutkie ogarki. Wosk spływał grubymi łzami, tworzył lśniące kolumny zasłaniające diabła przykucniętego u stóp menory. Płomyki migotały. Na lewo od wejścia stał fotel usiany plamami pleśni. Cienie porcelanowych figurynek – dwóch aniołów, Jezusa i kosmity – chwiały się na ścianach. Matka Boska przechyliła się na bok, tak jak zapamiętał.
Ig rozejrzał się po wnętrzu. Całkiem jakby od czasu, gdy tu był, minęło parę godzin, nie lat.
– Po co to? – spytał. Początkowo wydawało mu się, że mówi do siebie. – Po co mnie tu sprowadzać, skoro nie mogę im pomóc?
Stopniowo ogarnął go gniew, poczuł ogień w piersi, duszącą wściekłość. Świeczki dymiły.
Musi istnieć jakiś powód. Na pewno trzeba coś zrobić, coś znaleźć. Może coś, co tu zostawili. Spojrzał na niski stolik z porcelanowymi figurkami i zauważył leciutko uchyloną szufladkę. Podszedł, sądząc, że coś w niej znajdzie – coś, czego będzie mógł użyć, co go czegoś nauczy. Ale nie było w niej nic oprócz pudełka zapałek. Na etykiecie widniał czarny diabeł w skoku, śmiejący się z odchyloną głową. Po przekątnej biegły ozdobne dziewiętnastowieczne czcionki tworzące napis ZAPAŁKI LUCYFERA. Ig zacisnął je w pięści, jakby chciał zgnieść. Ale tego nie zrobił. Stał, patrząc na figurynki – a potem znowu przyjrzał się pergaminowi pod nimi.
Kiedy ostatnio przebywał w tym domku – gdy Merrin żyła i świat był dobry – słowa na pergaminie napisano po hebrajsku, a on nie miał pojęcia, co oznaczają. Sądził, że to ustęp z Tory. Ale w migotliwym świetle świeczek ozdobne czarne litery, chwiejące się jak żywe cienie, w magiczny sposób zatrzymane na papierze, układały się w czytelny tekst:
Zmyślony Domek na Drzewie
Drzewo Wiadomości Dobrego i Złego Stara Droga do Odlewni 1
Gideon, NH 03880
Zasady i postanowienia:
Weź, co chcesz, póki tu jesteś
Odchodząc, zabierz, czego potrzebujesz
W wyjściu powiedz „ amen "
Palenie NIE jest zakazane
L. Morningstar, właściciel
Ig wpatrywał się w tekst, niepewny, czy teraz rozumie więcej. Tak naprawdę chodziło mu o Merrin – nigdy jej nie odzyska, a skoro tak, to miał ochotę spalić cały ten pieprzony domek, palenie nie było tu zakazane i zanim się zorientował, co robi, przesunął dłonią po stole, zrzucił menorę i figurynki. Statuetka kosmity potoczyła się i spadła ze stołu. Anioł przypominający Terry'ego, ten z trąbką, poturlał się po blacie prosto do półotwartej szuflady. Drugi anioł, ten nad Marią, obojętny i zadzierający nosa, uderzył z trzaskiem w stolik. Obojętna, zadzierająca nosa głowa potoczyła się daleko.
Ig odwrócił się wściekle…
…odwrócił się z trudem i zauważył kanister stojący tam, gdzie go zostawił, pod kamiennym murem, na prawo od drzwi. Przedarł się przez kępę wysokiej trawy, uderzył dłonią w pojemnik, który zabrzęczał i zachlupotał. Namacał rączkę, pociągnął za nią. Zdziwił się, jak ciężki okazał się kanister. Jakby go wypełniał płynny beton. Przesunął po nim palcami, znalazł pudełko zapałek i odłożył je na bok.
Przez chwilę leżał nieruchomo, zbierając siły na ostatni niezbędny wydatek energii. Mięśnie jego prawej ręki dygotały nieustannie i nie wiedział, czy zdoła dokonać tego, co trzeba. W końcu uznał, że jest gotów spróbować. Z trudem uniósł kanister i odwrócił go do góry dnem.
Benzyna opryskała go śmierdzącym, błyszczącym deszczem. Poczuł na rozkrwawionym ramieniu nagłą palącą eksplozję. Krzyknął; z jego ust buchnął grzyb szarego dymu. W oczach stanęły mu łzy. Ból go wgniótł w ziemię, zmusił do puszczenia kanistra. Zadygotał gwałtownie w tej swojej idiotycznej niebieskiej spódniczce, w napadzie dreszczy bliskich rozwinięcia się w prawdziwe konwulsje. Uderzył na oślep prawą ręką, nie wiedział, czego szuka, dopóki nie trafił na leżące na ziemi pudełko zapałek Lucyfera.
Odgłosy sierpniowej nocy – świerszcze i śmigające po szosie samochody – brzmiały bardzo cicho. Ig otworzył pudełko. Zapałki wysypały się mu z dygoczącej ręki. Wyjął jedną z nielicznych pozostałych i przeciągnął nią po drasce. Pyknął biały języczek ognia.
Świece upadły na podłogę i potoczyły się, każda w swoją stronę. Większość nadal się paliła. Szara gumowa figurka oparła sięo jedną z nich, kiedy język ognia osmalił i roztopił jedną stronę twarzy kosmity. Jedno czarne oko już spłynęło, ukazując pusty oczodół. Trzy inne świeczki doturlały się do ściany z oknem, gdzie białe firanki falowały łagodnie.
Ig chwycił je, zdarł z okna i narzucił na świeczki. Płomyki oblizały tani nylon, popędziły ku jego rękom. Rzucił materiał na fotel.
Coś mu strzeliło pod stopą, jakby nastąpił na małą żarówkę. Spojrzał w dół – przydepnął porcelanowego diabełka. Zmiażdżył ciało, choć kołysząca się na deskach głowa pozostała nietknięta. Szatan z kozią bródką uśmiechał się, wariacko szczerząc zęby.
Читать дальше