Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera

Здесь есть возможность читать онлайн «Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2006, ISBN: 2006, Издательство: Amber, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Demony dobrego Dextera: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Demony dobrego Dextera»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dexter Morgan to za dnia wzorowy pracownik policyjnego laboratorium, a nocami kat, który wymierza swoją sprawiedliwość. Dwoistość jego natury jest tak zaskakująca, że nie jesteśmy już pewni, czy ten przykładny obywatel i wyrafinowany morderca to jedna osoba…

Demony dobrego Dextera — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Demony dobrego Dextera», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Spróbowałem przełknąć ślinę. Nie zdołałem. Brian, mój brat, mówił dalej.

— Niektórych rzeczy mogę się tylko domyślać. Ale tak się złożyło, że miałem trochę wolnego czasu i kiedy zaproponowano mi, żebym nauczył się pożytecznego zawodu, chętnie skorzystałem. Opanowałem sztukę zdobywania informacji za pomocą komputera. Znalazłem stare policyjne akta. Otóż nasza najdroższa mamusia zadawała się z bardzo niegrzecznymi ludźmi. Z branży importowej, tak samo jak ja. Oczywiście oni importowali towar znacznie… delikatniejszy — Sięgnął do najbliższego pudła i wyjął garść czapeczek ze skaczącą panterą nad daszkiem. — Mój pochodzi z Tajwanu. Ich pochodził z Kolumbii. Myślę, że mamusia i jej przyjaciele próbowali zorganizować coś na własną rękę, opchnąć towar, który tak naprawdę nie należał do nich. Jej przedsiębiorczość i niezależność nie przypadły do gustu zamorskim kontrahentom, którzy postanowili odwieść ją od tego pomysłu.

Ostrożnie schował czapeczki do pudła. Czułem, że na mnie patrzy, ale nie mogłem nawet odwrócić głowy. Po chwili spojrzał w bok.

— Znaleziono nas tutaj — powiedział. — Dokładnie tutaj. — Dotknął ręką miejsca, gdzie dawno temu, w innym kontenerze naturalnie, siedziało inne, małe nie-ja. — Dwa dni później. Po kostki w zakrzepłej krwi. — Miał straszny, skrzekliwy głos, a potworne słowo „krwi” wypowiedział dokładnie tak, jak wypowiedziałbym je ja, z pogardą i bezdenną nienawiścią. — Z akt wynika, że było tu również kilku innych. Najprawdopodobniej trzech czy czterech. Jednym z nich mógł być nasz ojciec. Cóż, ciało pocięte piłą łańcuchową trudno zidentyfikować. Ale są niemal pewni, że wśród ofiar była tylko jedna kobieta. Nasza dobra, kochana mamusia. Miałeś wtedy trzy lata ja miałem cztery. — Ale… — Nie zdołałem powiedzieć nic więcej.

— Taka jest prawda — ciągnął Brian. — Bardzo trudno było cię znaleźć. Dokumenty adopcyjne są w tym stanie ściśle tajne. A jednak znalazłem cię, braciszku, prawda? — Znowu poklepał mnie po ręku. Dziwny zwyczaj, nigdy dotąd u nikogo go nie widziałem. Oczywiście nigdy dotąd nie widziałem też mojego rodzonego brata. Może i ja powinienem zacząć klepać go po ręku, przećwiczyć ten gest z nim albo z Deborą. I wtedy z lekkim niepokojem zdałem sobie sprawę, że na śmierć zapomniałem o Deborze.

Spojrzałem na nią. Wciąż leżała tam, gdzie przedtem, niecałe dwa metry dalej, mocno przymocowana taśmą do stołu.

— Nic jej nie jest — powiedział Brian. — Nie chciałem zaczynać bez ciebie.

Może to dziwne, że moje pierwsze wewnętrznie spójne pytanie dotyczyło akurat tego, mimo to je zadałem.

— Skąd wiedziałeś, że zechcę? — Zabrzmiało to tak, jakbym naprawdę chciał, tymczasem wcale nie chciałem zgłębiać cielesnych tajemnic De-bory. Oczywiście, że nie. Z drugiej jednak strony, mój starszy brat chciał się ze mną bawić, a to rzadka okazja. O wiele, o wiele bardziej niż więzy rodzinne liczyło się to, że był taki sam jak ja. — Nie mogłeś tego wiedzieć. — Nie miałem pojęcia, że umiem mówić tak niepewnym głosem.

— I nie wiedziałem — odparł. — Ale pomyślałem, że to bardzo prawdopodobne. Obydwaj przeżyliśmy to samo. — Uśmiechnął się jeszcze szerzej i podniósł palec. — Wydarzenie traumatyczne. Znasz to określenie? Czytałeś o takich potworach jak my?

— Tak — odrzekłem. — Ale Harry, mój przybrany ojciec, nic mi o tym nie mówił.

Brian zatoczył ręką łuk.

— To zdarzyło się tutaj, mały braciszku. Piła łańcuchowa, fruwające części ciała, krew… — To ostatnie słowo znowu wypowiedział ze straszną emfazą. — Dwa i pół dnia. Cud, że w ogóle przeżyliśmy, prawda? Przez ten czas można by uwierzyć w Boga. — Zabłysły mu oczy i z jakiegoś powodu Debora szarpnęła się nagle na stole, wydając zduszony odgłos. Brian nie zwrócił na nią uwagi. — Miałeś trzy lata i uznano, że z tego wyjdziesz. Ja przekroczyłem limit wiekowy. Ale obydwaj przeżyliśmy uraz po klasycznym wydarzeniu traumatycznym. Potwierdza to cała literatura. Uraz ten sprawił, że jestem tym, kim jestem, i pomyślałem, że w twoim przypadku było podobnie.

— I było — odparłem. — Dokładnie tak samo.

— Jak to miło. Więzy rodzinne.

Spojrzałem na niego. Mój brat. Obce słowo. Gdybym wypowiedział je na głos, na pewno bym się zająknął. Za nic nie mogłem w to uwierzyć, jednak jeszcze większym absurdem byłoby nie wierzyć. Był do mnie podobny fizycznie. Lubiliśmy te same rzeczy. Miał nawet fatalne poczucie humoru, dokładnie tak samo jak ja.

— Sam nie wiem. — Pokręciłem głową. — Po prostu…

— Tak. Trudno przywyknąć do myśli, że jest nas dwóch, prawda? To musi chwilę potrwać.

— Może nawet dłużej — odparłem. — Nie wiem, czy…

— Ojej, czyżbyśmy byli aż tacy delikatni? Po tym, co się stało? Dwa i pół dnia, braciszku. Dwóch małych chłopców, którzy przez dwa i pół dnia siedzieli we krwi.

Omal nie zwymiotowałem. Zatrzepotało mi serce, zawirowało mi w pulsującej bólem głowie.

— Nie — wykrztusiłem, a on położył mi rękę na ramieniu. — Nieważne — powiedział. — Ważne jest to, co będzie teraz.

— Co będzie… teraz — powtórzyłem.

— Tak, to, co będzie. Teraz. — Wydał krótki, cichy, dziwny odgłos jakby pociągnął nosem i jednocześnie zagulgotał. Pewnie chciał się roześmiać, ale może nie nauczył się naśladować śmiechu tak dobrze jak ja. — Chyba powinienem powiedzieć coś w rodzaju… Ta chwila jest ukoronowaniem całego mojego życia! — Znowu pociągnął nosem. — Naturalnie żaden z nas nie osiągnąłby tego, gdyby cokolwiek odczuwał. Ale my nie odczuwamy nic, prawda? Żyjemy, grając. Recytujemy wyuczone kwestie i udajemy, że należymy do świata ludzi, nigdy ludźmi nie będąc.

I zawsze, przez cały czas, szukamy czegoś, co pozwoliłoby nam czuć, odczuwać! Przez cały czas czekamy na chwilę taką jak ta! Na prawdziwe, nie udawane uczucie! Aż dech w piersi zapiera, prawda?

Rzeczywiście zapierało. Kręciło mi się w głowie i nie miałem odwagi zamknąć oczu, bojąc się tego, co tam na mnie czekało. Co gorsza, mój brat siedział tuż obok, obserwował mnie, żądał, żebym był sobą, potworem takim samym jak on. A żeby być sobą, żeby być jego bratem, tym, kim naprawdę byłem, musiałem… Musiałem co? Moje oczy, same z siebie, spojrzały na Deborę.

— Tak — powiedział i w jego głosie zabrzmiała zimna, radosna furia Mrocznego Pasażera. — Wiedziałem, że na to wpadniesz. Tym razem zrobimy to we dwóch.

Pokręciłem głową, ale chyba bez większego przekonania.

— Nie mogę.

— Musisz — odparł i obydwaj mieliśmy rację. Leciutki jak piórko dotyk na ramieniu, niemal taki sam jak ponaglający dotyk ręki Harry’ego, jak jego silna zachęta: dźwignęła mnie z podłogi i pchnęła naprzód. Jeden krok, drugi — Debora patrzyła mi prosto w oczy, ale w obecności brata nie mogłem jej przecież powiedzieć, że nie zamierzam…

— Razem — powiedział. — Precz z tym, co było. Powitajmy to, co nowe. Wyżej, dalej, głębiej!

Zrobiłem jeszcze pół kroku. Debora krzyczała na mnie oczami, ale…

Stał przy mnie, stał ze mną i coś błyszczało mu w ręku. Nie, dwa cosie.

— Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Czytałeś Trzech muszkieterów? — Podrzucił nóż do góry. Ostrze obróciło się w powietrzu, rękojeść wylądowała na otwartej dłoni. Wyciągnął rękę. Tańczące na klindze słabe światło lamp przybrało na sile, stało się tak jaskrawe, że zaczęło palić mnie żywym ogniem i tylko ogień płonący w jego oczach był silniejszy. — Proszę, braciszku. Ten jest dla ciebie. Pora zaczynać. — Zęby błyszczały mu jak stalowe ostrza.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Demony dobrego Dextera»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Demony dobrego Dextera» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Demony dobrego Dextera»

Обсуждение, отзывы о книге «Demony dobrego Dextera» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x