Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera
Здесь есть возможность читать онлайн «Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2006, ISBN: 2006, Издательство: Amber, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Demony dobrego Dextera
- Автор:
- Издательство:Amber
- Жанр:
- Год:2006
- Город:Warszawa
- ISBN:8324125922
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Demony dobrego Dextera: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Demony dobrego Dextera»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Demony dobrego Dextera — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Demony dobrego Dextera», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Szlaban powędrował do góry, LaGuerta chrząknęła i ruszyliśmy.
— A to sukinsyny. Coś się tu dzieje, oni coś knują. — Powiedziała to z rozbawieniem i z narastającym podnieceniem w głosie. — Ale przemyt mam dzisiaj gdzieś. — Spojrzała na mnie. — Gdzie jedziemy?
— Nie wiem — odparłem. — Zaczniemy chyba od furgonetki. Kiwnęła głową i pomknęliśmy przejściem między kontenerami.
— Jeśli chce wynieść zwłoki, musiał zaparkować blisko miejsca, gdzie teraz jest. — Przed ogrodzeniem zwolniła, potem zwolniła jeszcze bardziej i znaleźliśmy się piętnaście metrów od furgonetki. — Obejrzyjmy ten płot — rzuciła, przesuwając dźwignię biegów na „Parkowanie” i wysiadając w chwili, gdy samochód zatrzymał się i zakołysał.
Ja też wysiadłem. LaGuerta wdepnęła w coś, w co chyba nie chciała wdepnąć i podniosła nogę, żeby obejrzeć but.
— Cholera jasna — zaklęła.
Minąłem ją z walącym sercem i obszedłem furgonetkę, sprawdzając drzwiczki. Wszystkie były zamknięte i chociaż z tyłu były dwa okna, zamalowano je od wewnątrz farbą. Stanąłem na zderzaku i spróbowałem zajrzeć do środka, ale nie znalazłem żadnej szpary. Z tej strony nie było nic więcej do oglądania, mimo to przykucnąłem i popatrzyłem na ziemię. Wyczułem, że bezszelestnie podpełzła do mnie LaGuerta.
— Co masz? — spytała i wstałem.
— Nic. Okna są zamalowane od środka.
— A te z przodu?
Obszedłem furgonetkę jeszcze raz, ale z przodu też nic nie znalazłem. Za przednią szybą rozstawiono tak popularny na Florydzie ekran przeciwsłoneczny, który opierając się o deskę rozdzielczą, skutecznie zasłaniał widok. Stanąłem na zderzaku, wszedłem na maskę, przeczołgałem się po niej z prawej do lewej, ale w ekranie też nie było żadnych szpar.
— Nic — powiedziałem i zeskoczyłem na ziemię.
— Dobra — odrzekła LaGuerta, patrząc na mnie spod przymkniętych powiek i wysuwając czubek języka. — Którędy chcesz iść?
Tędy, szepnął ktoś z głębi mojego mózgu. Tędy! Zerknąłem w prawo, bo pokazywał tam palcem, a potem spojrzałem na LaGuertę, która przeszywała mnie wzrokiem wygłodniałej tygrysicy.
— Pójdę w lewo i zatoczę koło — powiedziałem. — Spotkamy się w połowie drogi.
— Dobrze — odrzekła z drapieżnym uśmieszkiem. — Z tym, że w lewo pójdę ja.
Udałem zaskoczonego i zasmuconego i chyba udało mi się dobrze zagrać, bo kiwnęła głową.
— Dobrze — powtórzyła i skręciła w przejście między dwoma pierwszymi rzędami kontenerów.
Zostałem sam na sam z moim wstydliwym wewnętrznym doradcą i przyjacielem. Co teraz? Wykiwałem ją i mogłem spokojnie pójść w prawo, tylko po co? Nie miałem żadnego powodu, by myśleć, że pójście w prawo będzie lepsze od pójścia w lewo albo od stania pod płotem i liczenia orzechów kokosowych na najbliższej palmie. Popychał mnie tam jedynie sykliwy chórek głosów, ale czy to na pewno wystarczy? Kiedy jest się lodową wieżycą czystego rozsądku, jaką zawsze byłem, szuka się logicznych wskazówek, które by tobą pokierowały. Ignoruje się również irracjonalny i nieobiektywny chór skrzekliwych głosów z dna mózgu, który próbuje zepchnąć cię na złą drogę, i to bez względu na tempo, w jakim pożera światło księżyca.
Jeśli zaś chodzi o resztę, czyli o moją marszrutę… Popatrzyłem na długie, nierówne rzędy stalowych pojemników. Po lewej stronie przejścia, tam, gdzie zniknęła LaGuerta i jej szpilki, w kilku rzędach stały pomalowane na jaskrawy kolor naczepy i przyczepy. A przede mną, od lewej strony do prawej, rósł las kontenerów.
Nagle ogarnęła mnie niepewność. Paskudne uczucie. Zamknąłem oczy. Gdy tylko je zamknąłem, szept zmienił się w nawałnicę dźwięków i nie wiedząc dlaczego, ruszyłem w kierunku grupy kontenerów nad wodą. Nie kierowało mną nic świadomego, nic, co mówiłoby, że kontenery te są inne czy lepsze lub że kierunek ten jest bardziej odpowiedni czy korzystniejszy. Moje stopy po prostu drgnęły, ożyły, poszły przed siebie, a ja poszedłem z nimi. Wyglądało to tak, jakby kroczyły trasą, którą widziały jedynie palce jakby zawodzenie mojego wewnętrznego chóru narzucało im skomplikowany wzór, który one odpowiednio interpretowały i przekładały na ruch.
Gdy tylko drgnęły, chór przybrał na sile, przeszedł w stłumiony, hałaśliwie wesoły ryk, który ciągnął mnie szybciej niż stopy, który potężnymi szarpnięciami ciskał mną to w lewo, to w prawo. Pojawił się również nowy głos, cichutki i rozsądny, głos, który powstrzymywał mnie i popychał do tyłu, który mówił, że nie chcę tu być, który na mnie krzyczał, każąc mi uciekać i wracać do domu, i którego nie rozumiałem tak samo jak pozostałych głosów. Coś ciągnęło mnie do przodu, jednocześnie odpychało z tak potężną siłą, że przestałem panować nad nogami, potknąłem się i upadłem na twardą, kamienistą ziemię. Ukląkłem i z walącym jak oszalałe sercem i spierzchniętymi ustami wymacałem dziurę w mojej pięknej, dakronowej koszuli. Wetknąłem w nią palec i pokiwałem nim do siebie. Cześć, Dexterku. Gdzie idziesz? Cześć, paluszku. Nie wiem, ale jestem już blisko. Słyszę, jak wołają mnie przyjaciele.
Wstałem, zachwiałem się i wytężyłem słuch. Teraz słyszałem to wyraźnie nawet z otwartymi oczami i czułem tak mocno, że nie mogłem zrobić ani kroku. Przez chwilę opierałem się o kontener. Wielce trzeźwiąca myśl, jakbym jej teraz potrzebował. Rodziło się tu coś bezimiennego, coś, co żyło w najgłębszych i najciemniejszych zakamarkach tego, czym byłem i pierwszy raz w życiu ogarnął mnie strach. Nie chciałem być tam, gdzie czyhały potwory. Ale musiałem znaleźć Deborę. Rozrywała mnie na pół niewidzialna lina, której jeden koniec ciągnął w jedną stronę, drugi w drugą. Czułem się jak przykład z teorii Freuda i pragnąłem wrócić do domu, do łóżka.
Ale na niebie ryczał księżyc, w nabrzeże biły z rykiem fale, a lekki, nocny wiatr wył nade mną jak stado czarownic, zmuszając stopy do ruchu. Śpiew wezbrał we mnie niczym olbrzymi, mechaniczny chór i chór ten popychał mnie naprzód, uczył jak poruszać koślawymi nogami, wlókł mnie wzdłuż rzędu kontenerów. Serce pojękiwało i waliło jak młotem, oddech był za krótki i o wiele za głośny i pierwszy raz od Bóg wie kiedy poczułem, że jestem słaby, skołowany i głupi — jak człowiek, jak maluczki, bezbronny człowieczek.
Dziwnie znajomą trasą szedłem na pożyczonych stopach dopóty, dopóki mogłem iść, a kiedy już nie mogłem, wyciągnąłem rękę, żeby oprzeć się o kontener z kompresorem chłodziarki na tylnej ścianie. Kompresor nieprzytomnie wył i jego wycie mieszało się z przeraźliwym wyciem nocy, pulsując mi w głowie tak głośno, że prawie oślepłem. I kiedy oparłem się o kontener, otworzyły się drzwi.
W środku płonęły dwie elektryczne latarnie sztormowe. Pod ścianą stał prowizoryczny stół operacyjny z drewnianych skrzyń.
A unieruchomiona na stole leżała moja kochana siostrzyczka Debora.
26
Przez kilka sekund nie odczuwałem potrzeby oddychania. Po prostu patrzyłem. Jej ręce i nogi owijały długie kawałki błyszczącej taśmy. Była w szortach ze złocistego brokatu i w skąpej bluzce zawiązanej nad pępkiem. Włosy miała mocno ściągnięte do tyłu, oczy nienaturalnie duże i oddychała gwałtownie przez nos, ponieważ usta też miała zaklejone taśmą, która unieruchamiała również głowę.
Próbowałem coś powiedzieć, ale za bardzo zaschło mi w ustach, więc tylko patrzyłem. Ona patrzyła na mnie. Z jej oczu wyczytałem dużo rzeczy, ale najwyraźniejszy był strach i strach ten sparaliżował mnie w progu. Nigdy dotąd tak nie wyglądała i nie wiedziałem, co o tym myśleć. Zrobiłem pół kroku naprzód i szarpnęła się na stole. Bała się? Oczywiście, ale mnie? Przecież przyszedłem ją uratować. Więc dlaczego się bała? Chyba że…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Demony dobrego Dextera»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Demony dobrego Dextera» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Demony dobrego Dextera» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.