— I na swój sposób artysta. W każdym razie uważa się za artystę.
— Jezu Chryste. To najgłupsza…
— Zaufaj mi.
— Jasne, proszę bardzo. Niby dlaczego nie miałabym ci ufać? A więc mamy do czynienia z wkurzonym artystą, który nie zamierza nigdzie wyjeżdżać, tak?
— Tak. Musi to zrobić ponownie, tuż pod naszym nosem, i musi to być coś większego.
— To znaczy, że co? Że tym razem zabije wielką, grubą prostytutkę?
— Nie, siostrzyczko. Chodzi o skalę, o większą skalę. O bardziej spektakularny pomysł. O coś bardziej krzykliwego.
— Aha, o coś bardziej krzykliwego. Kupi sobie megafon?
— Stawka poszła w górę. Nastąpiliśmy mu na odcisk, trochę go uraziliśmy, dlatego następne morderstwo na pewno to odzwierciedli.
— Uhm. Niby jak?
— Nie wiem.
— Ale jesteś tego pewny.
— Tak.
— No to bomba. Teraz już wiem, czego wypatrywać.
Kiedy w poniedziałek wróciłem po pracy do domu, od razu wyczułem, że coś jest nie tak. Ktoś był w moim mieszkaniu. Drzwi były całe, przy oknach też nikt nie gmerał, nie widziałem żadnych śladów wandalizmu, ale po prostu wiedziałem. Nazwijcie to szóstym zmysłem czy jak tam chcecie. Ktoś u mnie był. Może wyczułem zapach feromonów, które włamywacz zostawił w moich cząsteczkach powietrza. Może mój fotel z podnóżkiem stał milimetr dalej niż przedtem. Nieważne, skąd wiedziałem. Ważne, że w ogóle wiedziałem. Kiedy byłem w pracy, ktoś złożył wizytę w moim mieszkaniu.
Ot, niby nic wielkiego. Ostatecznie to Miami. Wróciwszy do domu, tutejsi mieszkańcy codziennie stwierdzają, że zginął im telewizor, biżuteria i cała elektronika, że ktoś naruszył ich przestrzeń życiową, grzebał w ich rzeczach i że ich pies zaszedł w ciążę. Ale to było coś innego. Pobieżnie sprawdziłem całe mieszkanie, chociaż z góry wiedziałem, że nic nie zginęło.
I miałem rację. Nie zginęło absolutnie nic.
Ale coś przybyło.
Minęło kilka minut, zanim to znalazłem. Przypuszczam, że to wyniesione z pracy nawyki kazały mi zacząć poszukiwania od miejsc najbardziej oczywistych. Naturalnym następstwem wizyty włamywacza jest to, że giną różne rzeczy: zabawki, precjoza, cenne pamiątki, kilka ostatnich czekoladowych ciasteczek. No więc sprawdziłem.
Ale nie, nikt niczego nie dotykał. Komputer, stereo, telewizor i magnetowid — wszystko stało tam gdzie przedtem. Nawet moja mała kolekcja bezcennych szkiełek mikroskopowych z pojedynczą kroplą zaschniętej krwi, dyskretnie ukryta na półce z książkami. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak z rana.
Potem sprawdziłem miejsca bardziej prywatne i ustronne, tak na wszelki wypadek: sypialnię, łazienkę i apteczkę. Tam też wszystko było w porządku, mimo to czułem, że każdy przedmiot uważnie obejrzano, zbadano i odstawiono na miejsce tak precyzyjnie i z taką pieczołowitością, że nie poruszyły się nawet drobinki kurzu.
Wróciłem do saloniku, opadłem na fotel i rozejrzałem się wokoło. Nagle zwątpiłem w zasadność moich podejrzeń. Dawałem głowę, że ktoś tu był, ale dlaczego? I kto mógł zainteresować się mną na tyle, żeby przyjść i wyjść z mojego skromnego domu, pozostawiając go dokładnie w takim samym stanie, w jakim zostawiłem go ja? Bo nic nie zginęło, nic nie zostało nawet przesunięte czy przestawione. Sterta gazet w koszu na rzeczy do recyklingu była może lekko przechylona w lewo, ale czy nie ponosiła mnie wyobraźnia? Czy nie mógł jej przechylić podmuch powietrza z klimatyzatora? Wszystko było dokładnie jak przedtem, niczego nie brakowało, dosłownie niczego.
Zresztą kto by chciał włamywać się do mojego mieszkania? Nie było tu niczego specjalnego czy wyjątkowego. Bardzo się o to starałem. Nijakie mieszkanie stanowiło element profilu Harry’ego. Wmieszaj się w tłum. Zgiń w tle. Zachowuj się normalnie. Nie rób niczego, co mogłoby wywołać komentarze. Zawsze tak robiłem. Nie miałem w domu żadnych wartościowych rzeczy, nie licząc komputera i sprzętu grającego. W najbliższym sąsiedztwie były o wiele bardziej atrakcyjne cele.
Tak czy inaczej, po co ktoś miałby się tu włamywać, niczego nie zabierać, niczego nie robić i wyjść, nie pozostawiając żadnych śladów? Odchyliłem się do tyłu i zamknąłem oczy. Nie, to tylko wyobraźnia. Zszargane nerwy. Skutek braku snu i zamartwiania się o fatalnie nadwątloną karierę zawodową Debory. Kolejny mały znak, że biedny, stary Dexter dryfuje na głęboką wodę. Że z socjopaty przepoczwarza się bezboleśnie w psychopatę i że jest już w ostatniej fazie. Przekonanie, że otaczają nas anonimowi wrogowie, nie jest objawem obłędu, przynajmniej w Miami, ale zgodne z tym przekonaniem zachowanie jest społecznie niedopuszczalne. Musieliby mnie wreszcie zamknąć.
Mimo to przeczucie było bardzo silne. Próbowałem się otrząsnąć: to tylko złudzenie, skurcz włókien nerwowych, chwilowa niestrawność. Wstałem, przeciągnąłem się, wziąłem głęboki oddech i spróbowałem pomyśleć o czymś przyjemnym. Ale nie mogłem. Potrząsnąłem głową, poszedłem do kuchni, żeby napić się wody, no i proszę.
No i proszę.
Stałem przed lodówką i patrzyłem, nie wiem, jak długo. Po prostu stałem i gapiłem się na to jak głupi.
Na lodówce, z włosami przypiętymi do drzwiczek jednym z moich owocowych magnesików, wisiała głowa Barbie. Nie pamiętałem, żebym ją tam powiesił. Nie pamiętałem, żebym kiedykolwiek miał jakąś Barbie. Gdybym miał, chyba bym pamiętał.
Wyciągnąłem rękę i dotknąłem plastikowej głowy. Zakołysała się łagodnie, uderzając w drzwiczki z cichym stuk-puk. Zatoczyła ćwierć króciutkiego łuku, odwróciła się i niczym długowłosy collie popatrzyła na mnie z czujnym zainteresowaniem. Ja popatrzyłem na nią.
Nie wiedząc, co robię — ani dlaczego — otworzyłem lodówkę. W środku, na tacce z lodem, leżała Barbie. Ręce i nogi miała oderwane, ciało rozerwane w talii. Kończyny były równiutko ułożone, starannie owinięte i przewiązane różową wstążką. W maleńkiej rączce Barbie ściskała lusterko.
Po długiej chwili zamknąłem drzwiczki. Miałem ochotę położyć się i przytulić policzek do zimnego linoleum. Ale zamiast tego, małym palcem trąciłem główkę Barbie. Stuk-puk zastukała. Trąciłem ją jeszcze raz. Stuk-puk. Bomba! Miałem nowe hobby.
Zostawiłem lalkę w lodówce, wróciłem do saloniku, usiadłem w fotelu i zamknąłem oczy. Wiedziałem, że powinienem być zdenerwowany, zły i wystraszony, że powinienem czuć się zbrukany, że powinny miotać mną paranoidalna wrogość i słuszna wściekłość. Ale nic mną nie miotało. Byłem jedynie… Może lekko zamroczony. Zaniepokojony. A może… ożywiony?
Oczywiście nie miałem już najmniejszych wątpliwości, kto mnie odwiedził. Chyba że zaakceptowałbym myśl, iż z niezbadanych powodów ktoś na chybił trafił wybrał moje mieszkanie, uznawszy, że będzie to idealne miejsce na pozostawienie w lodówce lalki Barbie z oderwaną głową.
Nie. Odwiedził mnie mój ulubiony artysta. Nieważne, jak mnie namierzył. Przecież mógł zapisać numer rejestracyjny mojego samochodu; obserwując mnie zza stacji benzynowej, miał na to mnóstwo czasu. Natomiast adres znalazłby każdy, kto choć trochę znał się na komputerze. A znalazłszy adres, mógł bez trudu wejść tu, rozejrzeć się po mieszkaniu i zostawić mi wiadomość.
Wiadomość zaś była następująca: oddzielnie zawieszona głowa, części ciała na tacce z lodem i znowu to przeklęte lustro. W połączeniu z tym, że intruz nie wykazał najmniejszego zainteresowania innymi rzeczami, wszystko to sprowadzało się do jednego.
Читать дальше