Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera

Здесь есть возможность читать онлайн «Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2006, ISBN: 2006, Издательство: Amber, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Demony dobrego Dextera: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Demony dobrego Dextera»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dexter Morgan to za dnia wzorowy pracownik policyjnego laboratorium, a nocami kat, który wymierza swoją sprawiedliwość. Dwoistość jego natury jest tak zaskakująca, że nie jesteśmy już pewni, czy ten przykładny obywatel i wyrafinowany morderca to jedna osoba…

Demony dobrego Dextera — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Demony dobrego Dextera», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Nie miałem pojęcia, jak to załatwię. Nie byłem przygotowany. Nie zorganizowałem sobie ani bezpiecznego pomieszczenia, ani czystego kombinezonu, ani niczego, nie licząc rolki taśmy klejącej i noża do filetów, który leżał pod fotelem. Musiałem być niezauważalny i niewidzialny, pod każdym względem doskonały i nie wiedziałem, jak to zrobić. Nie lubiłem improwizować, ale nie miałem wyboru.

I znowu mi się poszczęściło. Ruch był mały. Jaworski jechał na południe Old Cutler Road i mniej więcej po dwóch kilometrach skręcił w lewo, w stronę morza. Budowano tam kolejne olbrzymie osiedle, żeby umilić nam życie, wymieniając zwierzęta i drzewa na beton i bandę staruszków z New Jersey. Jaworski przejechał powoli przez plac budowy, przez niewykończone pole golfowe — już z flagami, lecz wciąż bez trawy — i dojechał prawie na sam brzeg. Wznosił się tam szkielet bloku tak wielgachnego, że przesłaniał księżyc. Zostałem w tyle, zgasiłem światła, a potem powolutku podjechałem bliżej, żeby zobaczyć, co mój chłoptaś knuje.

Zaparkował przed przyszłym blokiem. Wysiadł i stanął między półciężarówką i kopiastą stertą piachu. Przez chwilę się rozglądał, zjechałem więc na pobocze i wyłączyłem silnik. Jaworski popatrzył na blok, potem na drogę i na morze. Najwyraźniej zadowolony wszedł do środka. Byłem przekonany, że szuka dozorcy albo ochroniarza. Ja też go wypatrywałem. Miałem nadzieję, że odrobił pracę domową. Na tych wielkich budowach jest zwykle tak, że ochroniarz objeżdża teren wózkiem golfowym. To spora oszczędność pieniędzy, poza tym byliśmy w Miami. Tu wszystkie oszczędności pakuje się w materiały, które po cichu znikają. Wyglądało na to, że Jaworski zamierza pomóc inwestorowi w dotrzymaniu umowy na wielkość kradzionego kontyngentu.

Wysiadłem, wyjąłem spod fotela taśmę i nóż, i wrzuciłem do taniej, mocnej torby. Były w niej już gumowane rękawice ogrodowe i kilka zdjęć, ot, takich tam fotek z Internetu. Zarzuciłem torbę na ramię, po cichutku zanurzyłem się w noc i już po chwili stanąłem przed jego małą, brudną półciężarówką. W skrzyni było pusto, podobnie jak w szoferce, jeśli nie liczyć stert papierowych kubków z Burger Kinga, papierów i pustych pudełek po camelach na podłodze. Brud i smród, cały Jaworski.

Zadarłem głowę. Zza krawędzi dachu sączyła się księżycowa poświata. W twarz powiał mi nocny wiatr, niosąc z sobą wszystkie czarowne zapachy naszego tropikalnego raju: smród spalin, odór gnijącej roślinności i zapach cementu. Wziąłem głęboki oddech i pomyślałem o Jaworskim.

Był gdzieś w budynku. Nie wiedziałem, ile mam czasu, a pewien cichutki głosik wciąż mnie ponaglał. Wszedłem do bloku. Usłyszałem go już w progu. Jego, a raczej dziwny, terkocząco-turkoczący dźwięk. Tak, to musiał być on. Albo…

Znieruchomiałem. Odgłos dochodził z prawej strony, więc na paluszkach ruszyłem w prawo. Po ścianie biegła plastikowa rura. Przytknąłem do niej rękę i poczułem, że wibruje, jakby coś się w niej poruszało.

W głowie zapaliło mi się małe światełko. Jaworski kradł przewody. Miedź jest bardzo droga i w Miami kwitł czarny rynek miedzi we wszelkiej postaci. A więc pan Jaworski znalazł sobie kolejny sposób na dorobienie do skromnej pensji; pieniądze przydawały mu się zwłaszcza w długich przerwach między kolejnymi aktorkami uciekinierkami. Jeden skok na budowę i miał w kieszeni kilkaset dolarów.

Teraz kiedy wiedziałem już, co knuje, w głowie zaczął mi się kłuć mglisty zarys planu działania. Sądząc po odgłosach, Jaworski musiał być gdzieś wyżej, nade mną. Łatwo mógłbym go namierzyć, pójść za nim, zaczekać na odpowiednią chwilę i zaatakować. Sęk w tym, że byłem zupełnie nagi, całkowicie wyeksponowany i nieprzygotowany. Przywykłem do robienia tych rzeczy w określony sposób. A teraz wykraczałem poza starannie wyznaczone granice i czułem się bardzo nieswojo.

Po plecach przeszedł mnie lekki dreszcz. Dlaczego to robiłem?

Odpowiedź przyszła błyskawicznie: ja nie robiłem nic. Robił to mój drogi przyjaciel z tylnego siedzenia. Ja tylko mu towarzyszyłem, bo miałem prawo jazdy. Ale doszliśmy do porozumienia. Dzięki Harry’emu osiągnęliśmy stan równowagi i znaleźliśmy sposób na wspólne życie. Było tak do tej pory, ale teraz mój serdeczny druh szalał poza pięknymi, kredowymi liniami, które kiedyś wyrysował mój przybrany tato. Dlaczego? Ze złości? Czyżby najście na mój dom obudziło go i oburzyło do tego stopnia, że postanowił się zemścić?

Ale nie, nie czułem, żeby był zły. Był jak zwykle opanowany, w cichości ducha rozbawiony i niecierpliwie wypatrywał ofiary. Ja też nie byłem zły. Byłem na wpół pijany, na silnym haju. Tańczyłem chwiejnie na ostrzu euforycznej gilotyny i niczym na wodzie, rozchodziły się we mnie kręgi czegoś dziwnego, czegoś, co — przynajmniej tak to sobie wyobrażałem — przypominało prawdziwe uczucie. Mocno nim odurzony przyjechałem do tego brudnego, niebezpiecznego, na chybił trafił wybranego miejsca, żeby pod wpływem chwili zrobić coś, co zawsze starannie planowałem. I chociaż zdawałem sobie z tego wszystkiego sprawę, chciałem doprowadzić to do końca. Po prostu musiałem.

No, dobrze. Ale nie musiałem tego robić nago. Rozejrzałem się. Na końcu korytarza leżała sterta płyt gipsowych, owinięta kurczliwą folią. Parę minut pracy i wykroiłem z niej zgrabny fartuch i dziwaczną, przezroczystą maskę z otworami na nos, usta i oczy, żebym mógł oddychać, mówić i widzieć. Naciągnąłem ją mocno i gdy całkowicie zniekształciła mi twarz, zawiązałem z tyłu głowy niezgrabny węzeł. Anonimowość doskonała. Może to głupie, ale przywykłem polować w masce. I nie licząc neurotycznego przymusu robienia wszystkiego idealnie, miałem przynajmniej jedną rzecz z głowy, bo nie musiałem już o tym myśleć. W masce czułem się odprężony, było to zatem dobre rozwiązanie. Wyjąłem z torby rękawice i włożyłem je. Byłem gotowy.

Znalazłem go na drugim piętrze. U jego stóp leżała sterta przewodów elektrycznych. Stanąłem w cieniu, w klatce schodowej, i przez chwilę patrzyłem, jak wyciąga drut z rury. Potem cofnąłem się, ponownie otworzyłem torbę, wyjąłem taśmę i porozwieszałem zdjęcia z Internetu, słodziutkie fotki jasnowłosych uciekinierek w różnorodnych, bardzo śmiałych pozach. Przykleiłem je do ściany, tak żeby Jaworski zobaczył je, wychodząc na schody.

Nasz złodziej wyciągnął tymczasem kolejne dwadzieścia metrów drutu. Drut nagle utknął i za nic nie chciał wyjść. Jaworski szarpnął dwa razy, wyjął z kieszeni ciężkie szczypce, uciął go tuż przy rurze, podniósł z podłogi resztę drutu i zwinął go w ciasny zwój. Potem ruszył w stronę schodów, prosto na mnie.

Przywarłem do ściany. Czekałem.

Nawet nie próbował zachowywać się cicho. Wiedział, że nikt mu nie przeszkodzi, a już na pewno nie oczekiwał mnie. Wsłuchiwałem się w odgłos jego kroków i w ciche brzęczenie wlokącego się za nim drutu. Był coraz bliżej.

Przeszedł przez drzwi, minął mnie i zrobił jeszcze jeden krok. Wtedy zobaczył zdjęcia.

— Uf — sapnął, jakby oberwał pięścią w brzuch. Gapił się na fotki z rozdziawionymi ustami, nie mogąc wykonać żadnego ruchu, a wówczas stanąłem za nim i przyłożyłem mu nóż do gardła.

— Ani mru-mru — szepnąłem.

— Hej, spokojnie…

Lekko przekręciłem nadgarstek i delikatnie wbiłem mu nóż w szyję. Głośno syknął, gdy z płytkiej rany wytrysnęła mała fontanna krwi. Przygnębiające to i zupełnie niepotrzebne. Dlaczego ludzie nigdy nie chcą mnie słuchać?

— Ani mru-mru — powtórzyliśmy i od razu się uspokoił.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Demony dobrego Dextera»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Demony dobrego Dextera» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Demony dobrego Dextera»

Обсуждение, отзывы о книге «Demony dobrego Dextera» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x