Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera
Здесь есть возможность читать онлайн «Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2006, ISBN: 2006, Издательство: Amber, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Demony dobrego Dextera
- Автор:
- Издательство:Amber
- Жанр:
- Год:2006
- Город:Warszawa
- ISBN:8324125922
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Demony dobrego Dextera: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Demony dobrego Dextera»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Demony dobrego Dextera — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Demony dobrego Dextera», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Zamknąłem oczy.
I przeniosłem się do innego świata.
Wiedziałem, że to tylko gra światła i sztuczki rozespanego mózgu, wiedziałem, co trzeba zrobić. Zamknij oczy, otwórz je i złudzenie pryśnie i znowu zobaczysz czystą wodę. Tymczasem było tak, jakbym zamykając oczy na tym świecie, otwierał je w innym.
Znowu śniłem. Niczym ostrze noża znowu unosiłem się nad światłami Biscayne Boulevard, zimny i ostry znowu zmierzałem do celu…
Otworzyłem oczy. Woda była tylko zwykłą wodą.
Ale kim byłem ja?
Gwałtownie potrząsnąłem głową. Bez paniki, staruszku. Tylko się nie złość. Proszę. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem w lustro. W lustrze wyglądałem tak jak zwykle. Spokojna, opanowana twarz. Spokojne, nieco szydercze, niebieskie oczy. Doskonała imitacja żywego człowieka. Nie licząc włosów, które sterczały jak włosy Staną Laurela, absolutnie nic nie wskazywało na to, że coś przemknęło przez mój rozespany mózg i wyrwało mnie ze snu.
Ostrożnie zamknąłem oczy jeszcze raz.
Ciemność.
Zwykła, jednolita ciemność. Żadnego latania, żadnej krwi czy ulicznych świateł. Tylko stary, poczciwy Dexter z zamkniętymi oczami przed lustrem.
Rozwarłem powieki. Jak się masz, chłopcze? Dobrze, że wróciłeś. Tylko gdzieś ty się, u licha, podziewał?
Dobre pytanie. Przez większość życia nie dręczyły mnie żadne sny, tym bardziej halucynacje. Nigdy nie miałem apokaliptycznych wizji, w podświadomości nie buzowały mi symbole z teorii Junga, a we śnie nie nawiedzały mnie tajemnicze, uporczywie powtarzające się obrazy. Kiedy już zasypiam, zasypiam całym sobą.
Więc co się przed chwilą stało? Skąd te widziadła i demony?
Obmyłem twarz i przygładziłem włosy. Oczywiście to nie rozwiązało zagadki, ale poczułem się trochę lepiej. Jak może być źle, skoro mam ładną fryzurę?
Szczerze mówiąc, nie wiedziałem. Mogło być bardzo źle. Mogłem stracić wszystkie albo większość z moich klepek. Bo co, jeśli już od lat krok po kroku popadałem w obłęd i jeśli ten nowy morderca tylko dokończył dzieła, spychając mnie w otchłań kompletnego szaleństwa? Jak mogłem mieć nadzieję, że uda mi się zmierzyć normalność czy nienormalność kogoś takiego jak ja?
Obrazy i doznania były tak prawdziwe, że niemal namacalne. A przecież nie mogły takie być, bo przez cały czas byłem tu, w domu. Mimo to czułem zapach słonej wody, zapach spalin i tanich perfum unoszący się nad Biscayne Boulevard. Wszystko to zdawało się najzupełniej prawdziwe, a czyż jednym z symptomów obłędu nie jest przypadkiem niemożność odróżniania złudzeń od rzeczywistości? Tego nie wiedziałem i nie mogłem się dowiedzieć. Rozmowa z psychiatrą nie wchodziła oczywiście w rachubę; biedak umarłby z przerażenia, ale przedtem postawiłby sobie za punkt honoru, żeby mnie gdzieś zamknąć. Naturalnie nie mogłem polemizować z mądrością takiego posunięcia. Ale skoro zaczynałem tracić poczucie stworzonej przez siebie rzeczywistości, był to tylko mój problem, jego kwintesencją zaś było to, że nie mogłem tego w żaden sposób zweryfikować.
Chociaż z drugiej strony, sposób taki istniał.
Dziesięć minut później wjechałem do Dinner Key. Jechałem powoli, ponieważ nie wiedziałem, czego właściwie szukam. Ta część miasta jak zwykle już spała. Przez krajobraz nocnego Miami przewijało się niewielu ludzi: turyści, którzy wypili za dużo kubańskiej kawy i nie mogli zasnąć. Mieszkańcy Iowy szukający stacji benzynowej. Obcokrajowcy w drodze do South Beach. No i oczywiście wszystkie drapieżniki, zbiry, rabusie, ćpuny, wampiry, upiory i wszelkiej maści potwory takie jak ja. Ale w tej dzielnicy o tej porze nocy błądziło ich ledwie kilku. To było Miami pustynne, najbardziej opustoszałe z opustoszałych, miejsce, gdzie straszył duch dziennego tłumu. To było miasto, które zredukowało się do terenu łowieckiego, które zapomniało o jaskrawym słońcu i zrzuciło z siebie jarmarczny podkoszulek.
Tak więc polowałem. Śledziły mnie nocne oczy, śledziły i skreślały, gdy mijałem je, nie zwalniając. Jechałem na północ, przez stary zwodzony most, przez centrum Miami, wciąż nie wiedząc, czego szukam i wciąż tego nie dostrzegając. Mimo to, z jakiegoś niepokojącego powodu byłem absolutnie przekonany, że to znajdę, że jadę w dobrym kierunku, że to coś na mnie czeka.
Za Omni rozkwitło nocne życie. Więcej się tam działo, więcej było do oglądania. Okrzyki radości na chodnikach, metaliczna muzyka sącząca się z okien samochodów i do nich wpadająca. Wyszły na łów nocne ćmy, całe ich stadka na rogach ulic: chichotały do siebie lub gapiły się głupio na przejeżdżające samochody. Samochody zaś zwalniały, żeby pogapić się na nie, żeby popatrzeć ciekawie na ich stroje i to, co odsłaniały. Dwie ulice dalej przystanął nowiutki corniche i z cienia na chodniku wypadła na jezdnię niewielka sfora, żeby błyskawicznie go otoczyć. Ruch zamarł, zatrąbiły klaksony. Większość kierowców siedziała spokojnie, zadowalając się widokiem i tylko jedna niecierpliwa ciężarówka spróbowała ominąć korek, zjeżdżając na sąsiedni pas.
Samochód chłodnia.
To nic nie znaczy, pomyślałem. Nocna dostawa jogurtu albo wieprzowych kiełbasek na śniadanie; świeżość gwarantowana. Ładunek krewetek w drodze na lotnisko. Samochody chłodnie jeżdżą po Miami przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, nawet najgłębszą nocą. To po prostu zwykła chłodnia, nic więcej.
Mimo to wcisnąłem pedał gazu. Ruszyłem, ostrożnie skręcając to w lewo, to w prawo. Od corniche’a i jego oblężonego kierowcy dzieliły mnie tylko trzy samochody. Ruch utknął na dobre. Popatrzyłem przed siebie. Chłodnia jechała w górę Biscayne, gdzie roiło się od świateł drogowych. Wiedziałem, że jeśli zostanę za daleko w tyle, zaraz ją zgubię. I nagle bardzo zapragnąłem ją dogonić.
Zaczekałem, aż na sąsiednim pasie zrobi się luka i szybko skręciłem. Ominąłem corniche’a, przyspieszyłem jeszcze bardziej i zbliżyłem się do chłodni. Wtedy nieco zwolniłem, nie chcąc, żeby kierowca mnie zauważył, lecz zwolniłem tylko trochę, stopniowo zmniejszając dzielącą nas odległość. Trzy skrzyżowania. Minutę później już tylko dwa.
Na jego skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło i zanim zdążyłem triumfalnie wcisnąć pedał gazu i go dogonić, na moim zapłonęło takie samo. Stanąłem. Zaskoczony zdałem sobie sprawę, że zagryzam wargę. Byłem spięty. Ja, lodowaty Dexter. Odczuwałem zdenerwowanie jak prawdziwy człowiek, zdenerwowanie i silny stres. Pragnąłem dogonić chłodnię i przekonać się, czy mam rację. Och, jak bardzo pragnąłem chwycić za klamkę, otworzyć szoferkę, zajrzeć do środka i…
I co? Aresztować go w pojedynkę? Wziąć go za rączkę i zaprowadzić do detektyw LaGuerty? Widzi pani, kogo złapałem? Mogę go sobie wziąć? Równie prawdopodobne było to, że to on zechce wziąć mnie. On polował, on był nabuzowany, tymczasem ja wlokłem się za nim jak niechciany braciszek. I w sumie po co? Tylko po to, żeby udowodnić, że to on, ten on, że właśnie krąży w poszukiwaniu ofiary, że nie zwariowałem? A jeśli nie zwariowałem, to jakim cudem go namierzyłem? Co się działo w moim mózgu? Kto wie, może jednak obłęd byłby rozwiązaniem dużo szczęśliwszym.
Tuż przed maską samochodu przez ulicę przechodził starzec, powłócząc nogami boleśnie i z niewiarygodną wprost powolnością. Przez chwilę obserwowałem go, zastanawiając się, jak to jest żyć w takim tempie, a potem spojrzałem przed siebie, na chłodnię.
Miała już zielone światło. Ja nie.
Przyspieszyła, jadąc na północ na granicy dozwolonej prędkości i jej tylne światła robiły się coraz mniejsze i mniejsze, podczas gdy ja wciąż stałem i czekałem.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Demony dobrego Dextera»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Demony dobrego Dextera» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Demony dobrego Dextera» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.