Że co? Niestety, chociaż wyglądało to fatalnie, zdawało się, że wszystko pasuje. Uprawialiśmy podobny zawód, a policyjna mądrość głosi, że tacy ludzie lepiej się rozumieją i łatwiej sobie wybaczają. Nasz związek mógł przetrwać i długie godziny, jakie spędzała na służbie, i stresujący tryb życia. Poza tym, chociaż to zupełnie nie moja zasługa, jestem podobno w miarę przystojny; dekoracyjny ze mnie gość, jak mawiamy my, mieszkańcy Miami. No i już od ładnych kilku lat jestem dla niej czarujący. Oczywiście tylko ze względów politycznych, ale nie musiała o tym wiedzieć. A byłem w tym dobry, to jedna z moich nielicznych słabostek. Długo i intensywnie się tego uczyłem i kiedy już czarowałem, nikt nie potrafił poznać, że udaję. Tak, w rozsiewaniu nasion uroku osobistego byłem naprawdę dobry. Może to naturalne, że nasiona te w końcu zakiełkowały.
Ale zakiełkowały i zapuściły korzonki w co? Gdzie? Co teraz? Zaproponuje mi cichą, miłą kolacyjkę? Czy parę godzin ociekającej potem rozkoszy w motelu Cacique?
Na szczęście dotarliśmy na miejsce, zanim całkowicie uległem panice. LaGuerta okrążyła stadion, szukając właściwego wejścia. Nietrudno je było znaleźć. Przed rzędem podwójnych drzwi stało kilka pospiesznie zaparkowanych radiowozów. Powoli wjechała między nie i wyłączyła silnik. Wy skoczyłem z samochodu, zanim zdążyła położyć mi rękę na kolanie. Ona też wysiadła i patrzyła na mnie przez chwilę. Drżały jej usta.
— Rozejrzę się — powiedziałem. Niewiele brakowało i bym tam wbiegł. Uciekałem od LaGuerty, tak, ale chciałem również jak najszybciej znaleźć się w środku, zobaczyć, co zrobił mój swawolny przyjaciel, pobyć tam, gdzie pracował, całym sobą chłonąć ten cud, może się czegoś nauczyć.
Na widowni rozbrzmiewało echo dobrze zorganizowanego chaosu, jaki panuje na każdym miejscu zbrodni, mimo to zdawało się, że powietrze jest przesycone elektrycznością, lekko przytłumionym podnieceniem, napięciem, którego brakuje na miejscu zwykłego morderstwa, poczuciem, że to jest inne, że zdarzyć tu się może coś nowego i cudownego, bo właśnie wyznaczamy nowy kierunek rozwoju naszej profesji. Ale może tylko ja tak to odczuwałem. Wokół bramki stała grupka ludzi. Kilku z nich było w mundurach policji hrabstwa Broward; z założonymi rękami patrzyli, jak kapitan Matthews wykłóca się o kompetencje z kimś w szytym na miarę garniturze. Podszedłszy bliżej, zobaczyłem Angela-Bez-Skojarzeń w niezwykłej jak dla niego pozie: stał nad jakimś łysielcem, który klęczał na jednym kolanie, grzebiąc w stercie starannie zawiniętych pakunków.
Przystanąłem za bandą, żeby popatrzeć przez szklaną osłonę. No i proszę. Było tam, ledwie trzy metry ode mnie. Na czyściutkim, idealnie wygładzonym lodzie wyglądało doskonale. Każdy jubiler powie, że najważniejsza jest odpowiednia oprawa, a ta była… ta była oszałamiająca. Absolutnie doskonała. Zakręciło mi się w głowie. Bałem się, że banda nie wytrzyma, że przeniknę przez twarde drewno niczym ulotna mgiełka.
Widziałem to nawet stamtąd. Nie spieszył się, zrobił to czysto i porządnie, chociaż tam, na autostradzie, omal go nie dopadłem. A może jakimś cudem wiedział, że nie życzę mu źle?
A skoro już poruszyłem ten temat, czy na pewno dobrze mu życzyłem? A może chciałem go wyśledzić i znaleźć jego legowisko tylko po to, żeby ułatwić Deborze karierę? Oczywiście, że tak, ale czy zdołam w tym wytrwać, skoro już teraz sprawy zaczęły przybierać tak ciekawy obrót? Oto byliśmy na lodowisku, gdzie spędziłem wiele przyjemnych godzin, medytując i oddając się kontemplacji. Czyż to nie kolejny dowód, że ten artysta — przepraszam, chciałem powiedzieć „morderca”, oczywiście — kroczy ścieżką równoległą do mojej? Wystarczyło popatrzeć na jego cudowne dzieło.
No i ta głowa. Głowa była kluczem. Nie ulegało wątpliwości, że jest częścią zbyt ważną, żeby ją tak zwyczajnie wyrzucił. Wyrzucił ją, żeby mnie przestraszyć, przerazić, zatrwożyć? Czy też wiedział, że odczuwam to samo co on? Czy to możliwe, by i on wyczuwał, że łączy nas coś wspólnego i chciał po prostu trochę podokazywać? Podroczyć się ze mną? Musiał mieć ważny powód, by sprezentować mi tak piękne trofeum. Doświadczałem potężnego, oszałamiającego uczucia — czy to możliwe, żeby on nie doświadczał absolutnie żadnego?
Stanęła obok mnie.
— Tak bardzo się spieszyłeś — powiedziała z lekką skargą w głosie. — Boisz się, że ci ucieknie? — Ruchem głowy wskazała zwłoki.
Wiedziałem, że w zakamarkach umysłu mam na to zręczną odpowiedź, coś, co by ją rozbawiło, jeszcze bardziej oczarowało, złagodziło urazę, jaką odczuwała po tym, gdy wyrwałem się z jej szponów. Ale stojąc przy bandzie i patrząc na leżące w lodowej bramce ciało — można by rzec, że w obecności czegoś wielkiego i wspaniałego — nie mogłem zdobyć się na żaden żart. Miałem ochotę wrzasnąć, żeby się zamknęła i omal nie wrzasnąłem; niewiele brakowało.
— Musiałem to zobaczyć — odparłem w zadumie i zdołałem otrząsnąć się na tyle, by dodać: — To bramka gospodarzy.
Żartobliwie klepnęła mnie w ramię.
— Jesteś potworny — rzuciła. Na szczęście podszedł sierżant Doakes i nie zdążyła zalotnie zachichotać, czego na pewno bym nie zniósł.
Doakes, który jak zwykle szukał sposobu, żeby rozchylić mi żebra i żywcem wypatroszyć, posłał mi na dzień dobry tak ciepłe i przeszywające spojrzenie, że czym prędzej się wycofałem i zostawiłem ich samych. Długo gapił się za mną z miną, która mówiła, że muszę mieć coś na sumieniu i że chętnie pogrzebałby w moich wnętrznościach, żeby sprawdzić co. Na pewno czułby się dużo lepiej w kraju, gdzie policji wolno złamać komuś kość piszczelową albo udową, przynajmniej od czasu do czasu. Obszedłem go szerokim łukiem, idąc powoli wzdłuż bandy do najbliższego wyjścia na taflę. Właśnie je znalazłem, gdy wtem ktoś zaszedł mnie od tyłu i dość mocno przyłożył mi w bok.
Wyprostowałem się, żeby stawić czoło napastnikowi z nieuniknionym siniakiem na żebrach i wymuszonym uśmiechem na twarzy.
— Witaj, siostrzyczko — powiedziałem. — Jak to miło zobaczyć przyjazną twarz.
— Ty sukinsynu!
— Skoro tak twierdzisz. Ale dlaczego podnosisz ten temat akurat teraz?
— Bo wpadłeś na trop, ty nędzna gnido, i do mnie nie zadzwoniłeś!
— Na trop? — Niewiele brakowało i zacząłbym się jąkać. — Skąd ten pomysł?
— Przestań pieprzyć — prychnęła. — Nie jeździłeś po mieście o czwartej nad ranem, szukając dziwek. Wiedziałeś, gdzie on jest.
Dopiero wtedy mnie olśniło. Moje problemy — sen, to, że najwyraźniej nie był to tylko sen, koszmarne spotkanie z LaGuertą — pochłonęły mnie do tego stopnia, że nie przyszło mi do głowy, iż źle ją potraktowałem. Fakt, nic jej nie powiedziałem. Musiała się wkurzyć, to oczywiste.
— To nie był żaden trop, siostrzyczko — odparłem, próbując ją trochę ułagodzić. — Niczego nie wiedziałem. Miałem tylko… przeczucie. Mglistą myśl, nic więcej. Naprawdę.
Znowu dźgnęła mnie w bok.
— Tylko że to nic okazało się czymś — warknęła. — Znalazłeś go.
— Szczerze mówiąc, nie jestem tego pewien. To raczej on znalazł mnie.
— Nie bądź taki sprytny — odparła, a ja rozłożyłem ręce, żeby pokazać jej, że to chyba niemożliwe. — Obiecałeś, do cholery!
Nie przypominałem sobie, żebym obiecywał dzwonić do niej w środku nocy i opowiadać jej moje sny, ale uznałem, że taka odpowiedź byłaby wybitnie niepolityczna.
Читать дальше