Nie widziałem powodu, by wątpić, że spełni swoją groźbę, a nie miałem pomysłu, jak go powstrzymać. Wszyscy żywi uciekli. Oprócz nas.
— Jeśli rzucę broń — powiedziałem i miałem nadzieję, że sprawiam rozsądne wrażenie — skąd mogę wiedzieć, że i tak jej nie spalisz?
Warknął na mnie i nawet teraz wywołało to szarpnięcie rozdzierającego bólu.
— Nie jestem mordercą — stwierdził. — Trzeba to zrobić jak należy, inaczej to zwykłe zabójstwo.
— Nie bardzo widzę różnicę.
— Nic dziwnego. Jesteś wynaturzeniem.
— Skąd mam wiedzieć, że i tak nas nie zabijesz?
— To ciebie muszę wrzucić do ognia. Rzuć broń, a ocalisz dziewczynę.
— Jakoś mnie to nie przekonuje — odparłem. Grałem na czas w nadziei, że coś mi wpadnie do głowy.
— Nie musi — powiedział. — To nie pat; na wyspie są inni i niedługo wrócą. Wszystkich nie powystrzelasz. I nadal jest tu bóg. Ale skoro chcesz, żeby cię przekonać, może potnę twoją małą, to widok jej krwi przemówi ci do rozsądku? — Sięgnął do biodra, nic nie znalazł i zmarszczył czoło. — Mój nóż. — Zaskoczenie na jego twarzy przeszło w głębokie zdumienie. Gapił się na mnie bez słowa, z szeroko rozdziawionymi ustami, jakby szykował się do odśpiewania arii.
I nagle osunął się na kolana, ściągnął brwi i runął na twarz, ukazując sterczące z pleców ostrze noża — i Cody'ego, który stał i patrzył z uśmiechem na upadającego starca, by następnie podnieść oczy na mnie.
— Mówiłem, że jestem gotowy — powiedział.
Huragan w ostatniej chwili zboczył na północ i dał o sobie znać tylko tym, że lało jak z cebra i trochę wiało. Najgorszy sztorm przeszedł na północ od Toro Key i Cody, Astor i ja resztę nocy spędziliśmy zamknięci w eleganckim pokoju, z kanapą pod jednymi drzwiami i dużym wyściełanym fotelem pod drugimi. Z telefonu, który znalazłem w pokoju, zadzwoniłem do Debory i zrobiłem za barkiem małe posłanie z poduszek, w przekonaniu, że gruby mahoń zapewni dodatkową osłonę, gdyby taka okazała się przydatna.
Nie było takiej potrzeby. Przez całą noc siedziałem z pożyczonym pistoletem w ręku i obserwowałem oboje drzwi i uśpione dzieci. A ponieważ nikt nam nie przeszkadzał, to nie wystarczyło, by utrzymać dorosłą mózgownicę przy życiu, więc zająłem się też myśleniem.
Myślałem, co powiedzieć Cody'emu, gdy się obudzi. Kiedy pchnął starca nożem, zmienił wszystko. Nieważne, co sądził, brakowało mu gotowości tylko dlatego, że zrobił to, co zrobił. Wręcz przeciwnie, utrudnił sobie życie. Miał przed sobą długą, krętą drogę, a ja nie wiedziałem, czy nadaję się do tego, by mu na niej towarzyszyć. Nie byłem Harrym i nigdy nie będę taki jak on. Harry działał z miłości, ja miałem zupełnie inny system operacyjny.
Tylko czym ten system był teraz? Czym był Dexter bez Mroku?
Jak w ogóle będę mógł żyć, a co dopiero uczyć dzieci, jak żyć, gdy miałem w sobie tylko bezdenną szarą próżnię? Starzec powiedział, że Pasażer wróci, jeśli odczuję wystarczająco silny ból. To znaczy co, będę musiał zadać sobie tortury fizyczne, żeby go wezwać? Niby jak? Dopiero co stałem w płonących gaciach i patrzyłem, jak wrzucają Astor do ognia, a to nie wystarczyło, żeby ściągnąć Pasażera z powrotem.
Myślałem, myślałem i nic nie mogłem wymyślić, aż w końcu nastał świt i przyjechali Debora, antyterroryści i Chutsky. Na wyspie nie znaleźli nikogo ani niczego, co mogłoby wskazywać, gdzie się wszyscy podziali. Ciała starca, Wilkinsa i Starzaka zostały oznaczone i zapakowane do worków, i całą grupą załadowaliśmy się do wielkiego śmigłowca Straży Przybrzeżnej, który przetransportował nas na stały ląd. Cody i Astor oczywiście byli wniebowzięci, choć znakomicie udawali, że nie zrobiło to na nich wrażenia. A po tym, kiedy Rita ich wy ściskała i oblała łzami, a reszta towarzystwa z zadowoleniem pogratulowała sobie dobrej roboty, życie potoczyło się dalej.
Właśnie tak: życie toczyło się dalej. Nie wydarzyło się nic nowego, moje problemy pozostały nierozwiązane i nie objawił się żaden nowy kierunek. Po prostu wróciła szara, upierdliwa rzeczywistość, która dobiła mnie dużo bardziej skutecznie, niż mógłby tego dokonać cały ból fizyczny na świecie. Może starzec miał rację — może byłem wynaturzeniem. Tylko że nawet to zostało mi odebrane.
Uszło ze mnie powietrze. Czułem się nie tylko pusty w środku, ale wręcz skończony, jakbym zrobił już wszystko, co miałem do zrobienia na tym świecie, i została ze mnie sama skorupa, która mogła tylko żyć wspomnieniami.
Wciąż łaknąłem wyjaśnienia tej nieobecności, która tak mnie dręczyła, ale go nie dostałem. I pewnie tak już zostanie. W moim odrętwieniu nigdy nie doznam bólu dość głębokiego, by przywołać Mrocznego Pasażera. Wszyscy byliśmy bezpieczni, źli ludzie poumierali albo zniknęli, ale jakoś miałem wrażenie, że mnie to nie dotyczy. Że brzmi to samolubnie? Cóż, nigdy nie kryłem, że jestem nieuleczalnym egocentrykiem, no chyba że ktoś akurat patrzył. Teraz oczywiście będę musiał się z tym kryć bez przerwy i ta myśl napełniła mnie niejasną, znużoną odrazą, z której nie mogłem się otrząsnąć.
To uczucie nie odstępowało mnie przez następnych kilka dni, aż w końcu usunęło się w cień na tyle, żebym powoli zaczął się godzić z moją nową dożywotnią dolą, Dextera Sponiewieranego. Nauczę się chodzić zgarbiony i ubierać na szaro, a dzieciarnia zacznie mi płatać złośliwe figle, bo będę taki smutny i posępny. Aż w końcu, w jakimś żałośnie starym wieku, po prostu przewrócę się przez nikogo niezauważony i wiatr rozniesie moje prochy po ulicy.
Życie toczyło się dalej. Dni przechodziły w tygodnie. Vince Masuoka rzucił się w wir przygotowań, znalazł nowego, bardziej sensownego kucharza, zabrał mnie na przymiarkę smokingu i, kiedy nadszedł dzień ślubu, punktualnie odstawił mnie do zarośniętego kościoła w Coconut Grove.
Stałem więc przed ołtarzem, wsłuchany w muzykę organową, i czekałem cierpliwy i otępiały, aż Rita nadciągnie środkiem kościoła, żeby dać się zakuć ze mną w kajdany. Naprawdę piękna scena, szkoda tylko, że nie mogłem tego docenić. Do kościoła przyszło mnóstwo ładnie ubranych ludzi — nie wiedziałem, że Rita miała tylu znajomych! Może teraz i ja powinienem zacząć jakichś kolekcjonować, żeby stali przy mnie, gdy wiódł będę moje szare, bezsensowne życie. Ołtarz tonął w kwiatach, a Vince stał u mojego boku, pocił się z nerwów i co kilka sekund odruchowo wycierał ręce w nogawki spodni.
Nagle organy ryknęły głośniej, na co wszyscy wstali i obejrzeli się za siebie. A oto i oni: Astor na czele, w pięknej białej sukience i włosach zakręconych w sprężynki, z ogromnym koszem kwiatów w dłoniach. Za nią Cody, w małym smokingu, z przylizanymi włosami, niósł aksamitną poduszeczkę, na której leżały obrączki.
Rita szła ostatnia. Kiedy zobaczyłem ją i dzieci, nagle przez głowę przebiegła mi wizja całej udręki, jaka czekała mnie w moim nowym, nudnym życiu, wywiadówek, rowerów, hipotek i zebrań patroli obywatelskich, zbiórek harcerskich, piłki nożnej, nowych butów i aparatów na zęby. Przede mną rozciągała się martwa, nijaka, wtórna egzystencja, i myśl ta sprowadzała straszliwą, wręcz nieznośną męczarnię, torturę, jakiej jeszcze nie zaznałem, i ból tak gorzki, że zamknąłem oczy…
I naraz poczułem w sobie dziwne mrowienie, jakby rosnącej satysfakcji; mówiło, że wszystko jest tak, jak być powinno, teraz i zawsze, i na wieki wieków; że co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza.
Читать дальше