Tak często w środku rozmowy dociera do mnie, że nie wiem, o czym mówię. Nieprzyjemne to uczucie, choć gdyby to samo uświadomili sobie inni, zwłaszcza ci w Waszyngtonie, świat stałby się dużo lepszy.
— Po co Kyle zakłada okiennice? — spytałem.
Debora prychnęła.
— Jezu Chryste, Dexter, co ty robisz cały dzień? Nadciąga huragan.
Właściwie mogłem odpowiedzieć, że cokolwiek robię, nie mam czasu siedzieć i słuchać prognoz pogody. Zamiast tego stwierdziłem tylko:
— Huragan, no proszę. Fajowo. Kiedy to się stało?
— Postaraj się być na szóstą. Kyle będzie czekać.
— W porządku — odparłem. Ale już odłożyła słuchawkę.
Język Debory znam biegle, więc domyśliłem się, że ten telefon należało potraktować jako formę oficjalnych przeprosin za nieuzasadnioną wrogość, jaką mi ostatnio okazywała. Bardzo możliwe, że zaakceptowała Mrocznego Pasażera, zwłaszcza że zniknął. Wypadało się z tego cieszyć, ale w takim dniu jak ten była to tylko kolejna drzazga za paznokciem biednego Dobitego Dextera. I jeszcze ten huragan. Wydawało się, że z czystej złośliwości wybrał najgorszy możliwy moment na swoją bezcelową napaść. Czy ból i cierpienie, które zsyłał mi los, nie mają końca?
No cóż, życie to niekończące się pasmo udręk. Wyszedłem na spotkanie z lubym Debory.
Zanim jednak uruchomiłem samochód, zadzwoniłem do Rity, która według moich wyliczeń powinna już być prawie w domu.
— Dexter — rzuciła zdyszana — nie pamiętam, ile mamy butelkowanej wody, a w Publix kolejki są aż po parking.
— Najwyżej będziemy pili piwo — odparłem.
— Konserw chyba nie zabraknie, tyle że wołowa leży już ze dwa lata — ciągnęła, najwyraźniej nieświadoma, że ktoś inny mógł coś powiedzieć. Pozwoliłem jej więc trajkotać dalej w nadziei, że w końcu przystopuje. — Dwa tygodnie temu sprawdzałam latarki. Pamiętasz, wtedy, jak czterdzieści minut nie było światła? Zapasowe baterie leżą w lodówce, na dolnej półce, w głębi. Cody i Astor są ze mną, jutro nie ma zajęć pozaszkolnych, ale ktoś ze szkoły powiedział im o huraganie Andre w i Astor chyba trochę się wystraszyła, więc może porozmawiasz z nimi, jak wrócisz? Wytłumacz im, że to taka silniejsza burza i że nic takiego się nie stanie, trochę powieje, pohuczy i na jakiś czas zgasną światła. Ale jakbyś po drodze przejeżdżał koło jakiegoś sklepu, pamiętaj, żeby dokupić butelkowanej wody, najwięcej, ile się da. I weź trochę lodu, zdaje się, że lodówka turystyczna jest tam, gdzie zawsze, na półce nad pralką, włoży się do niej lód i wszystko, co może się zepsuć. Aha… A co z twoją łodzią? Jest w bezpiecznym miejscu czy musisz coś z nią zrobić? Powinniśmy zdążyć zabrać rzeczy z podwórka przed zmrokiem, wszystko będzie dobrze, huragan pewnie w ogóle przejdzie bokiem.
— W porządku — powiedziałem. — Wrócę dziś trochę później.
— Dobrze. O, proszę, w Winn — Dixie nie jest tak źle. Chyba spróbujemy wejść, jest wolne miejsce na parkingu. Pa!
Nigdy bym nie przypuszczał, że to możliwe, ale Rita najwyraźniej nauczyła się obywać bez oddychania. A może musiała tylko jak wieloryb od czasu do czasu wynurzać się, żeby nabrać powietrza. Tak czy inaczej dała inspirujący spektakl, po którym poczułem się dużo lepiej przygotowany do zakładania okiennic z jednorękim chłopakiem mojej siostry. Zapaliłem silnik i wsunąłem się w sznur samochodów.
Jeśli normalnie ruch w godzinach szczytu to jeden wielki chaos, to w godzinach szczytu przed nadejściem huraganu rozpętuje się istna apokalipsa, obłędna walka o to, by nawet jeżeli wszyscy zginiemy, nie być tym pierwszym. Kierowcy prowadzili, jakby autentycznie musieli zabić każdego, kto mógłby im przeszkodzić w zdobyciu sklejki i baterii. Domek Debory w Coral Gables znajdował się niedaleko, ale kiedy wreszcie zatrzymałem się przed nim, czułem się, jakbym przetrwał próbę męskości u Apaczów.
Kiedy tylko wysiadłem, drzwi frontowe otworzyły się i wyszedł Chutsky.
— Cześć, stary — zawołał. Pomachał wesoło stalowym hakiem zastępującym lewą dłoń i przyszedł się przywitać. — Z góry dziękuję za pomoc. Tym cholernym hakiem ciężko przykręcać nakrętki.
— A jeszcze trudniej dłubać w nosie — powiedziałem lekko poirytowany pogodą, z jaką znosił cierpienie.
Ale zamiast się obrazić parsknął śmiechem.
— No. A co dopiero tyłek podetrzeć. Chodź. Wszystko jest za domem.
Poszedłem za nim na tyły domu, gdzie Debora miała mały zarośnięty taras. Tyle że — a to niespodzianka — nie był już zarośnięty. Gałęzie, które dotąd nad nim zwisały, zostały przycięte, a spomiędzy kamieni poznikały chwasty. Pojawiły się za to trzy starannie przystrzyżone krzaki róży i grządka jakichś ozdobnych kwiatów, a w rogu stał wypucowany grill.
Spojrzałem na Chutsky'ego i uniosłem brew.
— Tak, wiem — powiedział. — Trochę to pedalskie, co? — Wzruszył ramionami. — Nudno jest tak siedzieć i kurować się, a poza tym lubię porządek, może bardziej niż twoja siostra.
— Wygląda bardzo ładnie.
— Uhm — mruknął, jakbym naprawdę zarzucił mu, że jest gejem. — Cóż, do roboty. — Ruchem głowy wskazał opartą o ścianę stertę arkuszy blachy falistej: przeciwhuraganowe okiennice Debory. Morga — nowie od dwóch pokoleń mieszkali na Florydzie i Harry wbił nam do głowy, żebyśmy używali solidnych okiennic. Trochę oszczędzisz na okiennicach, dużo więcej wydasz na nowy dom, kiedy zawiodą.
Tyle że minusem wysokiej jakości okiennic Debory było to, że strasznie dużo ważyły i miały ostre krawędzie. Grube rękawice potrzebne koniecznie — w przypadku Chutsky'ego jedna. Nie jestem jednak pewien, czy doceniał to, ile oszczędza na rękawicach. Pracował jakby trochę ciężej niż musiał, żeby pokazać mi, iż wcale nie jest niepełnosprawny i tak naprawdę nie potrzebuje mojej pomocy.
Tak czy owak, już po jakichś czterdziestu minutach wszystkie okiennice mieliśmy zamocowane. Chutsky spojrzał jeszcze na te, które osłaniały drzwi balkonowe, i, wyraźnie zadowolony, że tacy z nas wybitni fachowcy, uniósł lewą rękę, żeby otrzeć pot z czoła. Zreflektował się w ostatniej chwili, zanim przebił sobie hakiem policzek. Zaśmiał się gorzko, wpatrzony w hak.
— Nie mogę się do tego przyzwyczaić. — Pokręcił głową. — Budzę się w środku nocy i swędzi mnie knykieć, którego nie mam.
Trudno znaleźć na to jakąś błyskotliwą czy choćby społecznie akceptowalną odpowiedź. Nigdzie nie wyczytałem, co mówić, gdy ktoś się skarży, że czuje swoją amputowaną dłoń. Chutsky najwyraźniej zauważył moje zmieszanie, bo parsknął oschłym, pustym śmiechem.
— A co tam — powiedział — i stara szkapa jeszcze może wierzgać. — Trochę niefortunny dobór słów, bo nie miał też lewej stopy i wierzganie raczej nie wchodziło w grę. Mimo to cieszyło mnie, że przestał się dołować, i uznałem, że wypada się z nim zgodzić.
— Nikt w to nie wątpi. Jestem pewien, że wrócisz do formy.
— Uhm, dzięki — odparł niezbyt przekonująco. — W każdym razie nie ciebie muszę o tym przekonać, tylko paru urzędasów z Waszyngtonu. Proponują mi pracę za biurkiem, ale… — Wzruszył ramionami.
— No coś ty — powiedziałem. — Chyba nie chcesz znów być szpiegiem, co?
— Na tym się znam. Przez jakiś czas byłem najlepszy.
— Może brakuje ci adrenaliny.
— Może — stwierdził. — Piwa?
— Dzięki — powiedziałem — mam rozkaz z samej góry, żeby kupić wodę i lód, zanim zabraknie.
— No tak. Ludzie boją się, że będą musieli wypić mojito bez lodu.
Читать дальше