— Dał ją Cody'emu, żeby nas zastraszyć — wyjaśniłem. — To tak jakby powiedział: „A widzicie? Znam wasze słabe punkty i w każdej chwili mogę was dopaść”.
— Popisuje się — podsumowała Debora.
— Też tak sądzę.
— No, kurka wodna, pierwszy raz zrobił coś, co ma choć trochę sensu.
— Rąbnęła dłońmi w kierownicę. — Chce się bawić w złap mnie, jeśli potrafisz, jak reszta psycholi, proszę bardzo, też to umiem. I sukinsyna złapię. — Spojrzała na mnie. — Schowaj tę wizytówkę do torebki na dowody — powiedziała — i spróbuj wyciągnąć z dzieci rysopis. — Otworzyła drzwi, wyskoczyła i poszła porozmawiać z potężnym gliną Suchinskym.
— Pamiętacie, jak ten człowiek wyglądał?
— Tak — odparła Astor. — Twoja siostra mówiła serio? Naprawdę się z nim pobawimy?
— Nie chodziło jej o taką zabawę jak w chowanego. Raczej o to, że facet rzuca nam wyzwanie, żebyśmy spróbowali go złapać.
— To czym to się różni od zabawy w chowanego?
— Przy zabawie w chowanego nikt nie ginie. To jak on wyglądał?
Wzruszyła ramionami.
— Był stary.
— Taki naprawdę stary? Z siwymi włosami i zmarszczkami?
— Nie, no wiesz, stary. Jak ty.
— A, taki stary — powiedziałem i lodowata dłoń śmiertelności musnęła palcami moje czoło, pozostawiając za sobą słabość i drżenie rąk. Nie był to obiecujący pierwszy krok na drodze do uzyskania prawdziwego rysopisu, ale cóż, Astor miała dziesięć lat, a wszyscy dorośli są równie nieciekawi. Debora dobrze zrobiła, że wybrała zamiast tego rozmowę z policjantem Tępym. Beznadziejna sprawa. Mimo to spróbować trzeba.
Doznałem nagłego olśnienia — a w każdym razie, przy moim obecnym niedostatku intelektu, coś, co musiało wystarczyć za olśnienie. A może tym strasznym człowiekiem był Starzak, podążający moim tropem? Przynajmniej miałoby to jakiś sens.
— Zapamiętałaś coś jeszcze? Może mówił z akcentem?
Pokręciła głową.
— Znaczy francuskim czy jakimś takim? Nie, mówił normalnie. Kto to jest Kurt?
Przesadą byłoby powiedzieć, że na te słowa serduszko zabiło mi jak szalone, ale zadrżało, to na pewno.
— Kurt to trup, którego właśnie oglądałem. Czemu pytasz?
— Bo ten człowiek mówił… — zaczęła Astor. — Mówił, że Cody kiedyś będzie dużo lepszym pomocnikiem niż Kurt.
Wewnętrzny termometr Dextera odnotował nagły, gwałtowny spadek temperatury.
— No proszę. Jak to miło z jego strony.
— Wcale nie był miły, Dexter. Przecież ci mówiliśmy. Straszny.
— Ale jak wyglądał, Astor? — spytałem bez większej nadziei: — Jak możemy go znaleźć, skoro nie wiemy, jak wygląda?
— Nie musisz go łapać, Dexter — odparła tym samym, lekko poirytowanym tonem. — Mówił, że znajdziesz go w odpowiednim czasie.
Świat zamarł w bezruchu na chwilę dość długą, bym poczuł, jak krople lodowatej wody wyskakują z wszystkich moich porów jak na sprężynach.
— Co dokładnie powiedział? — zdołałem wyartykułować, kiedy wszystko znów ruszyło z miejsca.
— Żeby ci powiedzieć, że znajdziesz go w odpowiednim czasie — odparła. — Przecież mówię.
— Jak to ujął? — drążyłem. — „Powiedz tatusiowi”? „Powiedz temu panu”? Jak?
Znów westchnęła.
— Powiedz Dexterowi — odparła powoli, tak, żebym zrozumiał.
— Czyli tobie. Powiedział: „Powiedz Dexterowi, że znajdzie mnie w odpowiednim czasie”.
Pewnie powinienem być jeszcze bardziej przerażony. Ale, o dziwo, nie byłem. Wręcz przeciwnie, poczułem się lepiej. Teraz miałem pewność — ktoś naprawdę na mnie polował. Czy bóg, czy śmiertelnik, to już bez znaczenia; przyjdzie po mnie w odpowiednim czasie, cokolwiek to znaczy.
Chyba że ja dopadnę go pierwszy.
Zaświtała mi głupia myśl, godna nabuzowanego adrenaliną nastolatka. Jak dotąd, nie starczyło mi umiejętności, by wyprzedzić tego kogoś choćby o pół kroku, a co dopiero go znaleźć. Nie robiłem nic, tylko biernie patrzyłem, jak mnie śledzi, straszy, ściga i wpędza w mroczne rozterki, jakich jeszcze nie zaznałem.
Wiedział, kim, czym i gdzie jestem. Ja nie wiedziałem nawet, jak wygląda.
— Proszę, Astor, to ważne — powiedziałem. — Bardzo wysoki? Miał brodę? Był Kubańczykiem? Czarnym?
Wzruszyła ramionami.
— To był taki, no wiesz, biały w okularach. Zwyczajny. Wiesz.
Wcale nie wiedziałem i jeszcze trochę, a musiałbym się do tego przyznać, ale ocaliła mnie Debora, która właśnie otworzyła szarpnięciem drzwi kierowcy i wśliznęła się do samochodu.
— Jezu Chryste — powiedziała — jak ktoś tak głupi może sam sobie wiązać sznurówki?
— Co, Suchinsky nie był rozmowny?
— Był, i to jak. Ale gadał same pierdoły. Miał wrażenie, że facet przyjechał zielonym samochodem i to właściwie tyle.
— Niebieskim — odezwał się Cody i wszyscy spojrzeliśmy na niego. — Na pewno niebieski — powtórzył z uporem.
— To co, mam wierzyć małemu dziecku? — rzuciła Debora. — Czy gliniarzowi, który ma piętnaście lat stażu i nasrane we łbie?
— Nie powinnaś ciągle mówić brzydkich wyrazów — zwróciła jej uwagę Astor. — Jesteś mi już winna pięć i pół dolara. A poza tym Cody mówi prawdę, samochód był niebieski. Też go widziałam.
Spojrzałem na Astor, ale czułem na sobie świdrujące spojrzenie Debory, więc ponownie odwróciłem się do niej.
— No i? — powiedziała.
— Cóż — odparłem. — Bez brzydkich wyrazów: to dwójka bardzo bystrych dzieci, a policjanta Suchinsky'ego nigdy nie wezmą do Mensy.
— Czyli mam im uwierzyć.
— Ja wierzę.
Debora chwilę to przeżuwała, i to dosłownie: poruszała ustami, jakby rozgryzała coś bardzo twardego.
— No dobra — odezwała się wreszcie. — Czyli wiemy, że jeździ niebieskim samochodem, jak co trzeci mieszkaniec Miami. I co mi to daje?
— Wilkins ma niebieski samochód — przypomniałem.
— Wilkins jest pod obserwacją, do cholery — burknęła.
— Sprawdź.
Spojrzała na mnie, przygryzła wargę, pochwyciła nadajnik i wysiadła. Chwilę rozmawiała i słyszałem, że coraz bardziej podnosi głos. Potem powiedziała następne bardzo brzydkie słowo ze swojego repertuaru i Astor spojrzała na mnie, kręcąc głową. A Debora wpadła do samochodu i trzasnęła drzwiami.
— Szlag by to.
— Zgubili go?
— Nie, jest w domu. Właśnie wrócił.
— Gdzie był?
— Nie wiedzą. Zgubili go, kiedy się zmieniali.
— Co?
— Balfour kończył służbę, DeMarco zaczynał — wyjaśniła. — Wymknął się, kiedy się zmieniali. Przysięgają, że nie było go dziesięć minut, nie dłużej.
— Do jego domu jedzie się stąd pięć minut.
— Wiem. To co robimy?
— Niech dalej obserwują Wilkinsa — odparłem. — A ty tymczasem pogadaj ze Starzakiem.
— Chyba pojedziesz ze mną, co? — spytała.
— Nie — powiedziałem. Za nic w świecie nie chciałem się widzieć ze Starzakiem i choć raz miałem w zanadrzu doskonałą wymówkę. — Muszę zabrać dzieci do domu.
Zrobiła skwaszoną minę.
— A jeśli to nie Starzak? — spytała.
Pokręciłem głową.
— Nie wiem.
— Aha. To tak jak ja. — Uruchomiła silnik. — Wracaj na swoje miejsce.
Było już dobrze po piątej, kiedy wróciliśmy na komendę, i choć Debora krzywo na mnie patrzyła — i to jak krzywo — zapakowałem Cody'ego i Astor do mojego skromnego środka transportu i ruszyliśmy do domu. Przez większość drogi siedzieli przygaszeni, najwyraźniej wciąż w lekkim szoku po spotkaniu ze strasznym facetem. Ale że dzielne z nich dzieciaki — czego wymownie dowodzi fakt, że po tym, co zrobił im ich biologiczny ojciec, w ogóle potrafią mówić — już jakieś dziesięć minut od domu Astor zaczęła wracać do formy.
Читать дальше