Leff Lindsay - Dylematy Dextera

Здесь есть возможность читать онлайн «Leff Lindsay - Dylematy Dextera» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2009, ISBN: 2009, Издательство: Amber, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dylematy Dextera: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dylematy Dextera»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Gdzie się podział Mroczny Pasażer, drugie ja Dextera, wewnętrzny głos, który szepce mu do ucha z tylnego siedzenia i od czasu do czasu przesiada się za kierownicę, żeby zwieźć go do parku rozrywki, o jakim się nikomu nie śniło? Czy Dexter ma teraz sam wymierzać swoją sprawiedliwość innym potworom pechowcom, którzy wpadli w ręce jego, nie policji? Jak ma wybierać spośród och, jakże licznych w Miami kandydatów, tych, którzy najbardziej sobie zasłużyli na miejsce w jego skromnym panteonie? Dexter zostaje sam z bolesną świadomością, że bez Mrocznego Pasażera nawet jego niepośledni talent ma swoje granice… tym bardziej, że tropi go tajemniczy prześladowca.

Dylematy Dextera — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dylematy Dextera», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Dexter! — wrzasnęła.

Astor tupnęła nogą, żeby zwrócić moją uwagę, i spojrzałem na nią.

— Musicie tu zostać — powtórzyłem — a ja muszę iść.

— Ale Dexter, my chcemy na łódź — upierała się.

— Przykro mi, nie możecie. Ale jak będziecie grzeczni, w weekend zabiorę was na moją łódź.

— I pokażesz nam trupa? — spytała Astor.

— Nie — powiedziałem zdecydowanie. — Koniec z oglądaniem trupów na jakiś czas.

— Przecież obiecałeś! — zaprotestowała.

— Dexter! — wrzasnęła znów Debora. Pomachałem do niej, ale to chyba nie wystarczyło, bo zaczęła przywoływać mnie gwałtownymi gestami.

— Astor, muszę iść. Zostańcie tu. Później porozmawiamy.

— Zawsze to samo — mruknęła.

W bramie przystanąłem i zwróciłem się do stojącego tam mundurowego, potężnego, tęgiego bruneta z bardzo niskim czołem.

— Mógłby pan rzucić okiem na moje dzieciaki? — spytałem go.

Spojrzał na mnie.

— Co ja przedszkolanka jestem?

— Tylko przez kilka minut — dodałem. — Są bardzo grzeczne.

— Słuchaj no, koleś — zaczął, ale zanim mógł skończyć, coś zaszeleściło i obok nas wyrosła Debora.

— Cholerny świat, Dexter! Właźże na tę łódź!

— Przykro mi — odparłem. — Muszę znaleźć kogoś, kto popilnuje dzieci.

Zazgrzytała zębami. Zerknęła na potężnego gliniarza i przeczytała nazwisko na jego plakietce.

— Suchinsky — powiedziała. — Pilnuj, kurwa, dzieci.

— Oj, pani sierżant — jęknął. — Jezu Chryste.

— Zostań z dziećmi, mówię. Może się czegoś nauczysz. Dexter, wsiadaj na tę cholerną łódź!

Odwróciłem się i pospieszyłem na cholerną łódź. Debora wyminęła mnie i już siedziała, kiedy wskoczyłem na pokład. Policjant u steru obrał kurs na jedną z mniejszych wysp, lawirując wśród zakotwiczonych żaglówek.

U wyjścia z przystani Dinner Key leży kilka wysepek, osłaniających ją od wiatru i fal, i między innymi dzięki temu jest tak dobrym kotwicowiskiem. Oczywiście, dobrym wyłącznie w normalnych warunkach, czego najlepiej dowodziły same wysepki, zawalone wrakami łodzi i innymi morskimi śmieciami naniesionymi przez liczne w ostatnich latach huragany; co pewien czas osiedlali się na nich dzicy lokatorzy, którzy stawiali chałupy z roztrzaskanych fragmentów łodzi.

Wyspa, na którą płynęliśmy, była jedną z mniejszych. Na plaży leżała niebezpiecznie przechylona piętnastometrowa sportowa łódź rybacka, a sosny w głębi lądu obwieszone kawałami styropianu, strzępami materiału i cienkimi paskami oderwanymi z plastikowych płacht i worków na śmieci przedstawiały dość osobliwy widok. Poza tym wszystko wyglądało tak, jak zostawili Indianie, ot, spokojny skrawek ziemi pokryty australijskimi sosnami, kondomami i puszkami po piwie.

Oczywiście, nie licząc ciała Kurta Wagnera, które prawie na pewno nie było pamiątką po Indianach. Leżało na małej polanie pośrodku wyspy i, jak poprzednie, ułożone w oficjalnej pozie, z rękami skrzyżowanymi na piersi i złączonymi nogami. Ciało bezgłowe, nagie, zwęglone od ognia, w zasadzie niczym nie różniło się od pozostałych — tyle że tym razem pojawił się jeden drobny dodatek. Szyję okalał rzemyk z mosiężnym medalionem mniej więcej wielkości jajka. Nachyliłem się, żeby go obejrzeć; to głowa byka.

I znów poczułem dziwne ukłucie, jakby gdzieś w pustce wewnątrz mnie coś rozpoznało, że to znaczące, ale nie wiedziało, dlaczego ani jak to wyrazić — bo to potrafił tylko Pasażer.

Vince Masuoka kucał obok ciała i oglądał niedopałek. Debora uklękła przy nim. Obszedłem ich wkoło, patrząc na ten obrazek ze wszystkich stron: Martwa Natura z Policjantami. Chyba liczyłem na to, że znajdę jakiś mały, ale istotny ślad. Na przykład prawo jazdy zabójcy albo podpisane przyznanie się do winy. Nie natrafiłem jednak na nic takiego, tylko piach, zryty butami i skotłowany wiatrem.

Ukląkłem na jedno kolano obok Debory.

— Domyślam się, że sprawdziliście, czy ma tatuaż?

— Od razu — powiedział Vince. Wyciągnął dłoń w gumowej rękawiczce i lekko uniósł zwłoki. Rzeczywiście, był tam, na wpół schowany pod piaskiem, ale wciąż widoczny, tylko ucięty u góry; brakująca część pewnie została na zaginionej głowie.

— To on — stwierdziła Debora. — Tatuaż, samochód na przystani… To on, Dexter. Żebym tak jeszcze wiedziała, co znaczy ten cholerny tatuaż.

— To po aramejsku — powiedziałem.

— Kurde, a skąd wiesz?

— Sprawdziłem. — Przykucnąłem obok ciała. — Zobacz. — Podniosłem z piachu małą sosnową gałązkę i wskazałem nią na tatuaż. Brakowało części pierwszej litery, obciętej razem z głową, ale reszta była wyraźnie widoczna, w sam raz na lekcję aramejskiego. — Tu masz M, a przynajmniej to, co z niego zostało. Dalej jest L i K.

— I co to, do cholery, znaczy?

— Moloch. — Mówiąc to słowo w pełnym słońcu, poczułem lekki, niczym nieuzasadniony dreszcz. Próbowałem się z tego otrząsnąć, ale zaniepokojenie pozostało. — W aramejskim nie ma samogłosek. Czyli MLK to Moloch.

— Albo mleko — powiedziała Debora.

— Nie no, Deb, jeśli myślisz, że nasz zabójca wydziergałby sobie na karku „mleko”, lepiej się zdrzemnij.

— Ale jeśli Wagner jest Molochem, to kto go zabił?

— Wagner zabija pozostałych. — Usilnie starałem się sprawiać wrażenie zamyślonego i pewnego siebie jednocześnie. Nie poszło łatwo. — Apotem, hm…

— Taa — mruknęła. — Do „hm” doszłam sama.

— A Wilkinsa obserwujecie.

— Obserwujemy, na litość boską.

Spojrzałem znów na ciało, ale nie było na nim nic innego, żadnej wskazówki, która powiedziałaby mi cokolwiek ponadto, co już wiedziałem, czyli prawie nic. Nie mogłem wyrwać myśli z błędnego koła: jeśli Wagner był Molochem i teraz nie żył, przez Molocha zabity…

Wstałem. Przez chwilę kręciło mi się w głowie, jakby poraził mnie blask ostrych świateł, i w oddali usłyszałem tę okropną muzykę, która narastała, wypełniając sobą popołudnie, i w tym momencie nie miałem cienia wątpliwości, że gdzieś blisko jest bóg, który mnie wzywa — prawdziwy bóg, nie jakiś rąbnięty kawalarz.

Pokręciłem głową, żeby uciszyć muzykę, i omal nie fiknąłem. Poczułem, że ktoś podtrzymał mnie za ramię, ale czy to Deb, Vince czy Moloch we własnej osobie, nie miałem pojęcia. W oddali głos wołał mnie po imieniu, a właściwie nie tyle wołał, ile śpiewał moje imię w aż za dobrze znanym rytmie tamtej muzyki. Zaniknąłem oczy, poczułem żar na twarzy i muzyka stała się głośniejsza. Coś mną potrząsnęło i podniosłem powieki.

Muzyka umilkła. Ten żar to tylko słońce nad Miami, ku któremu wiatr pędził chmury zwiastujące popołudniowy szkwał. Debora trzymała mnie za łokcie i potrząsała mną, raz po raz powtarzając moje imię.

— Dexter. Hej, Dex. Dexter. Dexter.

— Jestem — odpowiedziałem, choć wcale nie miałem pewności.

— Dex, dobrze się czujesz?

— Chyba za szybko wstałem.

Patrzyła na mnie z powątpiewaniem.

— Aha.

— Serio, Deb, już wszystko gra — zapewniłem ją. — To znaczy, chyba.

— Chyba.

— Tak. Mówię ci, za szybko wstałem i tyle.

Jeszcze chwilę na mnie patrzyła, aż w końcu odpuściła sobie i cofnęła się o krok.

— No dobra. W takim razie, jeśli dasz radę dojść do łodzi, możemy wracać.

Możliwe, że ciągle jeszcze trwałem w osobliwym stanie półświadomości, ale jej słowa wydały mi się prawie tak bezsensowne, jakby były wymyślonymi sylabami.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dylematy Dextera»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dylematy Dextera» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Dylematy Dextera»

Обсуждение, отзывы о книге «Dylematy Dextera» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x