– Po co weszliśmy na windę? – spytał Elvis.
– Ze względu na kamery. Nie mogliśmy zostać w środku…
– …bo wystrzelaliby nas jak kaczki – przerwał mu Calvin Reeves. – Panowie, jako najstarszy stopniem przejmuję dowództwo.
– Jaki plan, kapitanie Ameryka? – spytał Maszyna Miłości.
– Będziemy się stale przemieszczać… – powiedział Calvin, nic jednak nie zdążył dodać, bo znajdujące się tuż nad nimi drzwi szybu gwałtownie się otworzyły, pojawiły się w nich trzy lufy P-90 i trysnęły ogniem.
Zakotłowało się jak w szalonym młynie.
Book II kucnął i obrócił się wokół własnej osi. W dół jednej ze ścian biegły grube liny, na których zawieszone były przeciwwagi kabiny. Przebiegały między ścianą a kabiną i znikały w dole.
– Liny! – wrzasnął i nie przejmując się hierarchią dowodzenia, skoczył ku ścianie. – Wszyscy na dół! Natychmiast!
Shane Schofield wpadł jak bomba do przedniej kabiny boeinga AWACS.
– Mózgowiec!
– Już działam – odparł Mózgowiec, ruszył na tył i po chwili zniknął w ogonie samolotu.
– Zamknij luk! – rozkazał Schofield Newman, która weszła do środka ostatnia.
Sam również pobiegł na tył. Wnętrze samolotu bardzo różniło się od wnętrza zwykłej maszyny pasażerskiej – zamiast rzędów foteli były tu długie, niskie konsolety urządzeń elektronicznych, przeznaczonych do nadzoru i obserwacji.
Mózgowiec natychmiast usiadł przy jednej z nich. Kiedy Schofield zajmował miejsce obok niego, urządzenie zaczynało działać. Matka i Gant podeszły prosto do okna i wyjrzały na zewnątrz.
Mózgowiec zaczął walić w klawiaturę.
– Matka mówi, że to sygnał mikrofalowy – powiedział Schofield. – Satelita nadaje go na ziemię, a przekaźnik w sercu prezydenta odbija go i kieruje w górę.
Mózgowiec wciskał kolejne klawisze.
– Logiczne. Radiosferę nad tą bazą może przebić jedynie sygnał mikrofalowy. I to tylko wtedy, gdy zna się częstotliwość mysiej dziury.
– Częstotliwość mysiej dziury…?
– Radiosfera nad tą bazą to coś w rodzaju parasola, wielka półkula energii elektromagnetycznej o różnej częstotliwości. Ten parasol zatrzymuje wszelkie nieautoryzowane sygnały, które mogłyby wniknąć do bazy albo ją opuścić, ale tak jak w każdym dobrym systemie zakłócającym, istnieje częstotliwość pozwalająca prowadzić normalną komunikację. Nazywamy to częstotliwością mysiej dziury, ponieważ mikrofala wpada między inne pasma jak mysz do dziury i przemyka się, unikając złapania. To coś w rodzaju tajnej ścieżki przez pole minowe.
– To znaczy, że sygnał z satelity idzie na fali zgodnej z częstotliwością mysiej dziury?
– Tak podejrzewam. Próbuję teraz za pomocą anteny CS sprawdzić wszystkie mikrofale, emitowane wewnątrz – Te ptaszki mają najlepszy na świecie system detekcyjny, nie powinno to długo… jest! Wcisnął klawisz ENTER i na ekranie pojawił się wykres.
– Widzi pan? – Mózgowiec wydrukował go. – To standardowy zapis odbijanego sygnału. Satelita wysyła sygnał poszukiwawczy – to te wysokie szpice skierowane do góry, po jakieś dziesięć gigaherców – i zaraz potem odbiornik na ziemi, czyli prezydent, odbija go. To te szpice do dołu.
Zakreślił odpowiednie miejsca kółkami.
– Poszukiwanie i odbicie. Jeśli nie brać pod uwagę interferencji, wygląda na to, że to powtarza się co dwadzieścia pięć sekund. Kapitanie, ten generał nie kłamie. W bazie jest coś, co odbija zabezpieczony mikrofalowy sygnał satelitarny.
– Skąd pewność, że to nie sygnał kierunkowy?
– Z powodu nieregularności. Widzi pan, że sekwencja nie powtarza się dokładnie tak samo? Od czasu do czasu między sygnałem poszukiwawczym i zwrotnym pojawia się skok średni. – Mózgowiec stuknął palcem w mniejsze szpice w dwóch kółkach.
– Co one oznaczają?
– To sygnały interferencyjne. Oznaczają, że źródło sygnału zwrotnego się porusza.
– Jezu… więc to prawda.
– A zaraz będzie jeszcze gorzej – odezwała się stojąca przy oknie Gant. – Rzuć na to okiem.
Schofield podszedł do okienka i wyjrzał. Krew zastygła mu w żyłach. Musiało ich być przynajmniej dwudziestu. W hangarze znajdowało się przynajmniej dwudziestu komandosów 7. Szwadronu. Po chwili otoczyli samolot.
Najpierw dotarł do nich odór, który przypominał zapachy ogrodu zoologicznego – był to specyficzny fetor odchodów i trocin w zamkniętym pomieszczeniu.
Juliet Janson prowadziła, ciągnąc za sobą prezydenta. Pozostała dwójka agentów wbiegła zaraz za nimi i zatrzasnęła drzwi.
Znajdowali się w rozległym, zaciemnionym pomieszczeniu, obstawionym pod trzema ścianami szeregami klatek, zrobionych z masywnych, kutych prętów, wpuszczonych w beton. Pod czwartą ścianą stały klatki o nowocześniejszym wyglądzie – ich sięgające od podłogi do sufitu ściany wykonano z przezroczystego pleksiglasu, a w środku znajdowała się atramentowo-czarna woda. Nie było widać, co się w niej kryje.
Nagle skądś dobiegł głośny ryk i agentka Janson mimowolnie odwróciła się w jego kierunku.
W jednej ze stalowych klatek po prawej stronie znajdowało się coś wielkiego. Z powodu niedostatku światła za grubymi czarnymi prętami widać było jedynie wielką, futrzastą, podrygującą bryłę.
Dolatywał stamtąd paskudny dźwięk – jakby ktoś powoli przeciągał paznokciami po szkolnej tablicy.
Agent specjalny Curtis podszedł do klatki i zajrzał w ciemność.
– Nie podchodź za blisko! – krzyknęła Janson.
Ale Curtis już był przy klatce.
Całe pomieszczenie wypełnił straszliwy, mrożący krew w żyłach ryk i zza prętów wyprysnął wielki czarny łeb porośnięty zmierzwioną sierścią, o dzikich oczach i błyskających piętnastocentymetrowych kłach – i sięgnął po nieszczęsnego agenta.
Curtis odruchowo odskoczył i usiadł na tyłku, a oszalały z wściekłości zwierzak bezskutecznie machał mu przed nosem potężną owłosioną łapą, powstrzymywany jedynie przez wzmacniane pręty.
Janson podeszła bliżej, by dokładniej przyjrzeć się stworowi.
Był ogromny, miał przynajmniej dwa metry i siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i cały był pokryty czarnym futrem. W podziemnej betonowej celi wydawał się zupełnie nie na miejscu.
Nie do wiary!
W klatce siedział niedźwiedź.
Nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Jego futro było matowe, przepocone, sfilcowane i pozbijane w grudy. Tylne łapy zwierzęcia oklejały zaschnięte odchody i wielki zwierzak wyglądał jak potwór z kiepskiego horroru.
W innych klatkach też były niedźwiedzie – cztery samice i dwa młode.
– Jezu… – jęknął prezydent.
– Co tu się dzieje? – zapytał Julio Ramondo.
– Niewiele mnie to obchodzi – mruknęła Janson i ruszyła z prezydentem w kierunku masywnych drzwi po przeciwległej stronie pomieszczenia. – Bez względu na to, co to jest, nie możemy tu zostać.
W hangarze na poziomie 1 panowała cisza. Boeing AWACS był otoczony przez komandosów 7. Szwadronu.
– Miałem nadzieję, że przynajmniej tutaj ich nie będzie – mruknął Schofield.
– Skąd oni przez cały czas wiedzą, gdzie jesteśmy? – zdziwiła się Matka.
Gant popatrzyła na Schofielda.
– Na moje oko taka baza musi być okablowana jak cholera.
– Też tak sądzę – odparł Schofield.
– O czym wy gadacie? – spytała Matka.
– O kamerach – odparł Schofield. – Nadzorujących kamerach. Gdzieś w tej bazie siedzi ktoś i obserwując monitory, przez cały czas mówi tym chłopakom, gdzie akurat…
BUMMM!
Читать дальше