Przez powstały otwór natychmiast spadł na nich grad pocisków, wbijając się w deskę rozdzielczą i niszcząc zegary oraz inne instrumenty kontrolne.
Po pierwszej salwie natychmiast nadeszła druga i przeorała Pusty fotel, w którym jeszcze przed chwilą siedziała Matka. Wystarczyła sekunda, aby zamienił się w kupę strzępów.
Schofield natychmiast uświadomił sobie, co się za chwilę stanie, i błyskawicznie zeskoczył ze swojego fotela, nurkując pod instrumenty i zwijając się w maleńkiej przestrzeni w kłębek.
Ledwie to zrobił, na fotelu z głośnym tąpnięciem wylądowały buty komandosa 7. Szwadronu.
Zamaskowany intruz odwrócił się błyskawicznie i omiótł tył kokpitu lufą przyciśniętego do ramienia karabinka szturmowego P-90. Kiedy nikogo tam nie znalazł, odwrócił się do przodu i spojrzał w dół, gdzie ku swemu zaskoczeniu ujrzał zwiniętego na podłodze Schofielda.
Bezbronny Schofield patrzył, jak palec w czarnej rękawicy zaczyna ciągnąć za spust… Kopnął z całej siły, wyrzucając nogę do przodu.
Nie celował w nogę przeciwnika, lecz w dźwignię pod fotelem. Dźwignię katapultującą fotel.
Stopa zetknęła się z metalem.
Dźwignia odskoczyła.
Fotel z głośnym hukiem pomknął w górę i wyleciał przez luk awaryjny, zabierając ze sobą komandosa.
Pyton Willis ze zdumieniem patrzył, jak jeden z jego ludzi wypryska z kokpitu boeinga jak wystrzelony z armaty – na fotelu wyrzutnym.
Komandos leciał krótko – po dwóch sekundach z potężną siłą huknął o betonowy sufit hangaru.
Trzask pękającego ludzkiego kręgosłupa odbił się po hangarze potwornym echem – dźwięk był tak specyficzny i głośny, że przebił się nawet przez ryk silników boeinga. Komandos zginął natychmiast – niemal dwustukilowy fotel miał taki impet, że nawet najgrubsze kości zostały zmiażdżone jak drobne gałązki.
Tymczasem Schofield zdążył wyciągnąć swoją berettę i wyślizgnąć się za fotele pilotów. Leżał na plecach na podłodze i strzelał w sufit, próbując zniechęcić napastników do szturmowania kokpitu.
Po kilku sekundach wystrzelał wszystkie naboje, wstał więc i wyjrzał przez przednią szybę.
Samolot sunął prosto w kierunku wrót wychodzących na szyb centralny.
– Robi się coraz weselej… – mruknął Schofield.
Gorączkowo myślał, jak wybrnąć z sytuacji.
Samolot wciąż sunął ku szybowi.
Komandosi 7. Szwadronu byli na dachu boeinga i wszędzie w hangarze, a on tkwił uwięziony razem z Gant, Matką i Mózgowcem w środku maszyny.
Co powinni zrobić?
Proste.
Muszą wydostać się z hangaru.
Nie ma jednak żadnej drogi ucieczki. Tkwią w samolocie, a jeśli z niego wyjdą, zginą.
Chyba że uciekną z hangaru na jego pokładzie…
Rany boskie…
Usiadł na fotelu drugiego pilota i ujął stery. Mimo tak silnego ostrzału urządzenia działały.
Pchnął naprzód kolumnę sterowniczą i boeing pomknął ku szybowi centralnemu.
– Co on, do cholery, robi… – zdumiał się Pyton.
Potężny samolot coraz bardziej przyspieszał, z coraz głośniejszym dudnieniem pokonywał kolejne metry betonowej podłogi, dzielące go od krawędzi przepaści.
Znajdujący się na dachu samolotu komandosi poczuli, jak kadłub pociąga ich za sobą, nabierając coraz większego rozpędu.
Popatrzyli do przodu, zrozumieli, dokąd zmierza boeing, i ich oczy rozszerzyły się.
– On nie robi tego na serio… – wysapał Pyton, patrząc, jak jego ludzie zeskakują z mknącego ku zagładzie samolotu.
W kokpicie boeinga Schofield przypiął się pasami do fotela, a potem wcisnął klawisz interkomu. – Panie i panowie, tu mówi kapitan. Proszę, aby każdy usiadł w jakimś fotelu i dobrze się przypiął, bo zaraz będziemy startować.
Gant i pozostali komandosi w głównej kabinie odwrócili się gwałtownie w kierunku jazdy.
Ponieważ drzwi do kokpitu były otwarte, mogli spoglądać przez przednią szybę samolotu. Otwarte wrota do szybu gwałtownie się zbliżały.
– Czy on myśli to, co ja myślę, że on myśli? – spytała Gant Matkę.
– Myślę, że tak.
Obie kobiety skoczyły na najbliższe fotele i zaczęły gorączkowo szukać pasów.
Pozbawiony części ogonowej boeing 707 pędził z łoskotem przez hangar, zalewana wodą podłoga przemykała do tyłu.
Po kolejnych kilku sekundach samolot minął otwarte wrota, opadł dziobem w dół i zniknął z widoku.
Spadał w dół, dziobem naprzód, wyglądając przy tym, jakby prowadził go jakiś oszalały kamikadze.
Leciał, leciał i leciał, aż w końcu uderzył o potężną platformę, zatrzymaną na poziomie 4 – jakieś sześćdziesiąt metrów niżej.
Dziób boeinga natychmiast został zmiażdżony, poodrywane elementy poleciały na boki niczym szrapnele. Dwa silniki po uderzeniu w platformę odskoczyły wysoko w górę.
Samolot zdawał się stać przez wieczność na zgniecionym dziobie, wreszcie jednak, z głośnym zgrzytem metalu, zaczął się powoli przechylać jak ścięta kalifornijska sekwoja. Przewrócił się na lewe skrzydło, łamiąc je, jakby było z tektury, po czym z potężnym tąpnięciem znieruchomiał na platformie.
Świat we wnętrzu samolotu był przekrzywiony o 45 o.
Matka, Gant i Mózgowiec tkwili w fotelach – wyglądali dość komicznie, bo choć byli przypięci, zwisali w bok. Ledwie zaczęli się odpinać, do kabiny wpadł Schofield.
– Pospieszcie się! – krzyknął, pomagając Matce się odpiąć. – Nie możemy tu zostać! Zaraz tu będą!
– Dokąd idziemy? – spytała Gant, kiedy udało jej się odpiąć pas i stanąć na nogi.
Schofield popatrzył na nią.
– Musimy odnaleźć prezydenta.
Trzeba było otworzyć drzwi, nie zatrzymując windy na zagrożonym poziomie.
Nie zastanawiając się, Book II wziął głęboki wdech i skoczył do wody.
Zapadła kompletna cisza.
Otoczyło go upiorne milczenie podwodnego świata.
Odnajdywał drogę, przeciągając palcami po zamocowanym do betonowej ściany kablu.
Po jakichś trzech metrach dotarł do wpuszczonej w ścianę stalowej skrzynki. Otworzył ją, pomacał w poszukiwaniu dźwigni – okazało się, że jest ich sześć – wybrał piątą od lewej i pociągnął.
Gdzieś w górze rozległ się natychmiast głośny syk – odgłos zwalniania hydraulicznie zamykanych drzwi.
Popłynął szybko w górę. Dotarł do powierzchni, przebił ją i…
– Book! Szybko! Pospiesz się! – usłyszał.
Był mniej więcej metr od otwartych drzwi – Calvin Reeves i Elvis już w nich stali, a Maszyna Miłości trzymał się jedną ręką krawędzi otworu, drugą wyciągając do kolegi.
Book II spojrzał w górę.
Winda znajdowała się najwyżej metr nad jego głową i szybko opadała.
Wyciągnął rękę w górę, Maszyna Miłości chwycił ją i przyciągnął Booka do drzwi. Elvis i Calvin złapali go za drugie ramię i jednym szarpnięciem wyciągnęli z wody – niemal w tym samym momencie dół kabiny minął dolną linię ościeżnicy i winda gwałtownie się zatrzymała.
Zamarli.
Między windą a ościeżnicą zaczęła się przesączać woda, chciwie szukając możliwości ucieczki z szybu. Natychmiast zaczęła się rozlewać po podłodze poziomu 5.
Book II czekał w napięciu na otwarcie się drzwi windy – był pewien, że zaraz wyskoczą stamtąd komandosi wroga z plującymi ogniem pistoletami maszynowymi.
Nic takiego się jednak nie stało.
Winda była pusta.
Byli bezpieczni – przynajmniej przez chwilę.
Book II odwrócił się, by zobaczyć, gdzie się znaleźli. Całą podłogę pokrywała już warstewka wody.
Читать дальше