– Pana interesuje problem zdrowia? – spytał Harry.
– Oczywiście. – Robertson nie zwrócił uwagi na złośliwość. – W tym domu nie palimy, nie jemy też mięsa ani ryb. Oddychamy świeżym powietrzem i żywimy się tym, co daje natura.
– Czy to dotyczy również psa?
– Mój pies nie miał mięsa w pysku od szczeniaka. To prawdziwy laktowegetarianin – odparł Robertson z wyraźną dumą.
– To wyjaśnia jego zły humor – mruknął Andrew.
– Zrozumieliśmy, że pan zna Evansa White'a, panie Robertson. Co pan nam może o nim powiedzieć? – Harry wyjął notatnik. Nie miał zamiaru zapisywać, ale z doświadczenia wiedział, że ludzie na widok notatnika odnoszą wrażenie, że ich zeznania są naprawdę ważne. Podświadomie starają się mówić jak najdokładniej, nie spieszą się i szczegółowiej przedstawiają fakty, takie jak godziny, nazwiska i miejsca.
– Konstabl Kensington zadzwonił do mnie z pytaniem, kto odwiedzał Inger Holter w czasie, kiedy tu mieszkała. Odpowiedziałem, że byłem u niej w pokoju i oglądałem to zdjęcie przypięte do ściany, i przypomniało mi się, że widziałem już tego chłopaka z dzieckiem na kolanach.
– Ach, tak?
– Tak, był tu dwa razy. Przynajmniej o dwóch razach wiem. Raz zamknęli się u niej w pokoju i zabawiali się niemal przez dwie doby. Ona była bardzo… hm… głośna. Zacząłem myśleć o sąsiadach i nastawiłem muzykę na fuli, żeby się nie krępowali. To znaczy, Inger i ten facet. Chociaż chyba im to nie przeszkadzało. Za drugim razem był tu bardzo krótko i zaraz wyszedł.
– Pokłócili się?
– Pewnie można tak powiedzieć. Wołała za nim, że opowie tej krowie, jaki z niego drań. I że zdradzi jakiemuś człowiekowi jego plany.
– Jakiemuś człowiekowi?
– Użyła imienia albo nazwiska, ale ja go nie pamiętam.
– A ta krowa? O kogo może chodzić? – spytał Andrew.
– Staram się nie mieszać w prywatne życie moich lokatorów, konstablu.
– Świetne piwo, panie Robertson. Kto to jest ta krowa? – Andrew udał, że nie słyszał protestu.
– No właśnie. – Robertson przeciągał, nerwowo przenosząc wzrok z Andrew na Harry'ego. Próbował się uśmiechnąć. – Ona prawdopodobnie jest ważna dla sprawy, nie uważacie? – pytanie zawisło w powietrzu, lecz nie na długo. Andrew odstawił butelkę z głośnym stuknięciem i nachylił się aż do twarzy Robertsona.
– Za dużo się pan naoglądał telewizji, panie Robertson. Panu się wydaje, że teraz dyskretnie podsunę panu studolarowy banknot, a pan szeptem poda mi nazwisko, po czym bez słowa wyjdziemy. W rzeczywistym świecie wygląda to tak, że zaraz zadzwonimy po radiowóz, który przyjedzie na sygnale, zakujemy pana w kajdanki i wyprowadzimy stąd, czy się pan będzie wstydził, czy nie, na oczach wszystkich sąsiadów. Potem zawieziemy pana na posterunek, oświetlimy twarz żarówką i przymkniemy na noc, jako „ewentualnego podejrzanego”, jeśli nie udzieli nam pan informacji lub jeśli nie zjawi się pana adwokat. W rzeczywistym świecie może zostać pan oskarżony nawet o zatajanie informacji w celu ukrywania mordercy. Automatycznie stanie się pan współwinny, a za to grozi kara do sześciu lat. No to jak będzie, panie Robertson?
Robertson pobladł. Kilka razy otwierał i zamykał usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Przypominał rybkę akwariową, która właśnie zrozumiała, że nie zostanie nakarmiona, lecz stanie się czyimś pokarmem.
– Ja… nie chciałem dawać do zrozumienia, że…
– Po raz ostatni pytam: kim jest krowa?
– Wydaje mi się, że to ta ze zdjęcia… Ta, co tu była…
– Z jakiego zdjęcia?
– Na tym zdjęciu w pokoju Inger stoi za Inger i chłopakiem. To ta mała, opalona, w opasce. Poznałem ją, bo była tu parę tygodni temu i pytała o Inger. Przyprowadziłem Inger, stały na schodach i rozmawiały. Zaczęły na siebie krzyczeć i obrzucać się wyzwiskami. Potem trzasnęły drzwi i Inger z płaczem pobiegła do siebie na górę. Więcej tej dziewczyny nie widziałem.
– Proszę przynieść to zdjęcie, panie Robertson. Zostawiłem odbitkę w biurze.
Robertson zmienił się w uosobienie usłużności i pognał po schodach do pokoju Inger. Kiedy wrócił, Harry'emu wystarczyło jedno krótkie spojrzenie, żeby stwierdzić, którą z kobiet na zdjęciu gospodarz miał na myśli.
– Podczas spotkania z nią wydawało mi się, że ona ma w sobie coś znajomego.
– To przecież Dobra Mateczka! – wykrzyknął Andrew zaskoczony.
– Założę się, że w rzeczywistości nazywa się Angelinę Hutchinson.
Kiedy wychodzili, tasmańskiego diabła nigdzie nie było widać.
– Zadał pan sobie pytanie, dlaczego wszyscy nazywają pana konstablem, detektywie Kensington? – spytał Harry już w samochodzie.
– To ma na pewno związek z moją budzącą zaufanie osobą. „Konstabl” kojarzy się z „dobrodusznym wujkiem”, prawda? – powiedział Andrew zadowolony. – A ja nie mam serca ich poprawiać.
– Jesteś jak prawdziwy miś – zaśmiał się Harry.
– Miś koala – dodał Andrew.
– Sześć lat pudła, łgarz!
– To była pierwsza rzecz, jaka wpadła mi do głowy.
Terra nullius, alfons i Nick Cave
W Sydney padał deszcz. Woda waliła o asfalt, spływała po ścianach domów i w ciągu jednej krótkiej minuty zebrała się w strumyki, płynące wzdłuż krawężników. Ludzie uciekali przed ulewą, wpadając w kałuże. Niektórzy najwyraźniej uwierzyli porannej prognozie pogody i wzięli parasole. Pojawiły się teraz w obrazie ulicy jak wielkie kolorowe muchomory. Andrew i Harry stali na czerwonym świetle na William Street przy Hyde Park.
– Pamiętasz Aborygena, który siedział w tamtym parku tuż przy The Albury tamtego wieczoru? – spytał Harry.
– W Green Park?
– Próbował się z tobą przywitać, ale ty nie odpowiedziałeś. Dlaczego?
– Nie znam go.
Światło zmieniło się na zielone i Andrew mocno nacisnął pedał gazu.
W The Albury było prawie pusto, kiedy Harry wszedł do środka.
– Wcześnie się zjawiasz – powitała go Birgitta. Ustawiała na półkach czyste szklanki.
– Pomyślałem sobie, że na pewno obsługa jest milsza, zanim zjawi się tłum.
– My tutaj obsługujemy wszystkich. – Uszczypnęła Harry'ego w policzek. – Co byś chciał?
– Tylko kawę.
– To na nasz koszt.
– Bardzo ci dziękuję, skarbie.
Birgitta roześmiała się.
– Skarbie? Tak mój ojciec nazywa matkę. – Przysiadła na stołku i wychyliła się do Harry'ego ponad barem. – I właściwie powinnam zacząć się denerwować, kiedy facet, którego znam krócej niż tydzień, zaczyna się pieszczotliwie do mnie zwracać.
Harry wdychał jej zapach. Naukowcy wciąż bardzo niewiele wiedzą o tym, w jaki sposób ośrodek węchu w mózgu przetwarza impulsy nerwowe z komórek węchowych na świadome odczucia. Ale Harry nawet się nad tym nie zastanawiał. Wiedział jedynie, że kiedy czuł zapach Birgitty, z jego głową i ciałem zaczynały dziać się dziwne rzeczy. Powieki na pół się przymykały, kąciki ust rozciągały w szerokim uśmiechu, a humor natychmiast się poprawiał.
– Spokojnie – powiedział. – Nie wiesz, że „skarbie” zalicza się do niegroźnych spieszczeń?
– Nie wiedziałam nawet, że w ogóle istnieje coś, co się nazywa niegroźnymi spieszczeniami.
– Ależ, tak! Na przykład „moja droga”, „kochana” albo „kotku”.
– A jakie są groźne?
– Ha! „Misiaczku” jest dość niebezpieczne – odparł Harry.
– Co takiego?
– „Misiaczku”. Takie misiaczkowe słowa. Niebezpiecznie pieszczotliwe słowo nie może być wytarte i bezosobowe, lecz przeznaczone dla konkretnej osoby, intymne. Dobrze wymawiać je przez nos, trochę tak, jak się mówi do dzieci. Dopiero wtedy są powody do klaustrofobii.
Читать дальше