– A kobiety w twoim życiu?
Harry zerknął na drugi koniec baru. Kilku gości zaczęło się niecierpliwić.
– To już inna, równie długa historia. I stara. Po wypadku nie było już nic, o czym by warto opowiadać. Najwyraźniej stałem się samotnym wilkiem, który dręczy się własnymi sprawami. Kto wie, może po prostu wydawałem się bardziej ujmujący, kiedy byłem pijany. – Harry dolał sobie mleka do kawy, uśmiechając się pod nosem.
– Dlaczego cię tu przysłali?
– Widocznie któryś z moich zwierzchników uważa, że mogę się do czegoś przydać. To pewnie też coś w rodzaju papierka lakmusowego, który ma wykazać, w jaki sposób funkcjonuję pod presją. O ile dobrze zrozumiałem, jeśli uda mi się nie położyć tego zadania, to w kraju otworzą się przede mną pewne możliwości.
– A to twoim zdaniem jest ważne?
Harry wzruszył ramionami.
– Niewiele rzeczy jest bardzo ważnych. – Kiwnął głową, wskazując na drugą stronę baru. – A przynajmniej nie tak ważnych, jak dla tych chłopaków napić się czegoś możliwie najprędzej.
Birgitta zniknęła. Harry siedział dalej, mieszając kawę. Nagle jego uwagę przyciągnął głos z odbiornika telewizyjnego, wiszącego nad pólkami z butelkami. Nadawano wiadomości. Harry po chwili zorientował się, że chodzi o grupę Aborygenów domagającą się jakiegoś konkretnego obszaru ziemi.
– …zgodnie z nową ustawą, Aktem o prawie pierwszych mieszkańców… – mówił prowadzący.
– A więc sprawiedliwość zwycięża. – Harry usłyszał za sobą jakiś głos.
Obrócił się. W pierwszej chwili nie poznał stojącej przed nim długonogiej, mocno upudrowanej kobiety o grubych rysach i w jasnej peruce. W końcu jednak przypomniał sobie tępo zakończony nos i szparę między przednimi zębami.
– Klaun! – zawołał. – Otto…
– Otto Rechtnagel we własnej wysokiej osobie, przystojniaczku. To jest wada wysokich obcasów. Właściwie wolałabym, żeby moi mężczyźni byli wyżsi ode mnie. Mogę?
Usiadł na stołku barowym obok Harry'ego. – Jaka jest twoja trucizna? – spytał Harry, usiłując przyciągnąć uwagę zajętej Birgitty.
– Daj sobie spokój, ona już wie – powiedział Otto.
Harry zaproponował mu papierosa, którego Otto wziął bez podziękowania i umieścił w różowej fifce. Harry podsunął mu zapaloną zapałkę. Otto przyglądał mu się znacząco, paląc papierosa, wciągał policzki. Krótka sukienka lepiła się do szczupłych ud w pończochach. Harry musiał przyznać, że przebranie jest jak prawdziwe dzieło sztuki. Otto w damskim stroju wyglądał bardziej kobieco niż większość kobiet, z jakimi Harry się stykał. Oderwał się od jego spojrzenia i wskazał na ekran telewizora.
– Co masz na myśli, mówiąc, że sprawiedliwość zwycięża?
– Nie słyszałeś o terra nullius, o Eddym Mabo?
Harry dwukrotnie pokręcił głową. Otto ułożył wargi jak do oralnego aktu seksualnego i wypuścił dwa grube kółka dymu, które wolno uniosły się w powietrze.
– Widzisz, terra nullius, czyli „ziemia niczyja” to zabawne określonko. Wymyślili je Anglicy, kiedy tu przybyli i zorientowali się, że w Australii jest niewiele uprawianej ziemi. Aborygeni byli bowiem półnomadami, żyli z myślistwa, rybołówstwa, z tego, co samo rosło w przyrodzie. I tylko dlatego, że pół dnia nie garbili się nad polem kartofli, Anglicy uznali ich za istoty niższego rzędu. Byli zdania, że uprawa ziemi to konieczne ogniwo rozwoju każdej cywilizacji, i zapomnieli o fakcie, że pierwsi z nich po przybyciu tutaj o mało nie zginęli z głodu, kiedy próbowali wyżyć z jałowej ziemi. Natomiast Aborygeni znali tutejszą naturę na wylot. W różnych porach roku przemieszczali się tam, gdzie było jedzenie, i wydawało się, że niczego im nie brakuje. Kapitan Cook nazwał ich najszczęśliwszymi ludźmi, z jakimi się zetknął. Oni całkiem po prostu nie mieli potrzeby uprawiania ziemi. Ponieważ jednak nie byli przywiązani do jednego obszaru, Anglicy zdecydowali, że ta ziemia nie ma właściciela, że to terra nullius. I zgodnie z zasadą terra nullius Anglicy mogli nadać własność nowo przybyłym, bez względu na opinię Aborygenów. Przecież oni nie byli właścicielami swojej ziemi.
Birgitta postawiła przed Ottonem duży kieliszek margherity.
– Kilka lat temu pojawił się pewien gość znad Cieśniny Torresa, Eddy Mabo, który rzucił wyzwanie istniejącemu stanowi rzeczy, sprzeciwiając się zasadzie terra nullius i twierdząc, że ziemię bezprawnie skradziono kiedyś Aborygenom. W roku 1992 Sąd Najwyższy przyznał Eddy'emu Mabo rację i orzekł, że Australia należała niegdyś do Aborygenów. Sędziowie stwierdzili, że jeśli rdzenni mieszkańcy zamieszkiwali jakiś obszar lub z niego korzystali przed nadejściem białych, to mogą się domagać przyznania jego własności. To orzeczenie, rzecz jasna, wywołało wielką wrzawę, mnóstwo białych podniosło krzyk z obawy przed utratą ziemi.
– A co się dzieje teraz?
Otto wypił głęboki łyk z obsypanego na brzegu solą kieliszka, zrobił przy tym taką minę, jakby podano mu ocet, i delikatnie wytarł wargi serwetką.
– No cóż, wyrok zapadł i postanowienia Aktu o prawie pierwszych mieszkańców zostały przyjęte, ale też i realizuje się je w sposób niezupełnie przypadkowy. Nie jest tak, że jakiś nieszczęsny farmer nagle staje w obliczu utraty całej posiadłości. Z czasem więc największa panika ucichła.
Siedzę sobie w barze, pomyślał Harry, i słucham, jak transwestyta peroruje na temat australijskiej polityki. Nagle poczuł się mniej więcej tak samo na miejscu, jak Harrison Ford w barowej scenie w Gwiezdnych wojnach.
Wiadomości przerwała reklama, na której pojawili się Australijczycy we flanelowych koszulach i skórzanych kapeluszach. Z dumą reklamowali piwo, którego najważniejszą cechą było to, że jest australijskie.
– Cóż, wypijmy za terra nullius - zaproponował Harry.
– Wypijmy, przystojniaczku. Ach, prawie zapomniałam, w przyszłym tygodniu występujemy z nowym przedstawieniem w St. George's Theatre na Bondi Beach. Żądam wręcz, żebyście razem z Andrew przyszli je zobaczyć. Weźcie ze sobą jeszcze kogoś i dobrze by było, żebyście zachowali oklaski na moje numery.
Harry ukłonił się nisko i podziękował za trzy bilety, które Otto podał mu, wytwornie odginając przy tym mały palec.
*
Kiedy Harry w drodze z The Albury na King's Cross mijał Green Park, odruchowo rozglądał się za szarym Aborygenem, ale tego wieczoru w bladym świetle parkowych latarni siedziało tylko dwóch białych pijaków. Chmury, które zgromadziły się na niebie wcześniej, teraz się rozwiały, niebo było pogodne i gwiaździste. Po drodze Harry napotkał dwóch mężczyzn, którzy wyraźnie się kłócili. Stali każdy po swojej stronie chodnika, wrzeszcząc do siebie. „Nie mówiłeś, że nie będzie cię przez całą noc!” – krzyczał jeden cienkim, zduszonym od płaczu głosem. Harry musiał przejść między nimi.
Przed wietnamską restauracją kelner stał oparty o ścianę i palił papierosa. Wyglądał tak, jakby już miał za sobą długi dzień. Sznur samochodów i ludzi płynął powoli przez Darlinghurst Road na King's Cross.
Na rogu przy Bayswater Road stał Andrew i żuł kiełbaskę.
– Jesteś. Co do minuty, jak prawdziwy Germanin.
– Niemcy leżą…
– Niemcy to Teutoni, a ty jesteś Germaninem z Północy. Nawet tak wyglądasz. Wypierasz się swojej rasy, chłopcze?
Harry miał ochotę zadać mu to samo pytanie, ale się powstrzymał.
Andrew był we wspaniałym humorze.
Читать дальше