Michael DiMercurio - Faza Ataku

Здесь есть возможность читать онлайн «Michael DiMercurio - Faza Ataku» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Faza Ataku: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Faza Ataku»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Trwa wojna Chin z Indiami. Do akcji wkracza amerykański supernowoczesny bezzałogowy okręt podwodny. USS Snarc zostaje jednak porwany. Chińczycy zamierzają wystrzelić jego pociski na Stany zjednoczone. Amerykanie muszą za wszelka cenę zniszczyć aSnarcaa. Przeciwko niemu wyrusza eksperymentalny okręt podwodny dowodzony przez admirała Pacina…

Faza Ataku — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Faza Ataku», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Spojrzał na cywilów i postanowił sprawdzić, czy okażą się bardziej wyrozumiali niż mundurowi, którzy go tu przywieźli. Gliniarze wręczyli im clipboard do podpisu, po czym się wycofali. Wtedy Ericcson podniósł wzrok i zaczął się skarżyć.

– Posłuchajcie, panowie. Przyznaję, że jechałem za szybko, ale…

Jeden z mundurowych odwrócił się nagle i coś mu wręczył. Ericcson wpatrywał się niemo w swoje prawo jazdy i identyfikator Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Najwyraźniej ta cała przygoda nie miała nic wspólnego z wykroczeniem drogowym.

– Kim jesteście, panowie? Co tu się dzieje? Waszyngton to zorganizował?

– Proszę zapiąć pasy – odrzekł jeden z cywilów. – Zaraz startujemy.

– Co za cholera? – mruknął Ericcson, ale postanowił trzymać język za zębami. Spojrzał w dół na swój swobodny strój i przyszła mu do głowy dziwna myśl, że chyba jest odpowiednio ubrany.

Odrzutowiec rozpędził się do końca pasa startowego, zwiększył ciąg silników, wzbił się w powietrze i skierował na wschód, nad Pacyfik. Skoro eskorta Ericcsona nalegała, żeby się nie odzywał, nie pozostało mu nic innego jak tylko drzemka w wygodnym fotelu. Obudził się po kilku godzinach. Na zewnątrz zobaczył ciemność.

Wyrósł nad nim jeden z cywilów.

– Coś panu przynieść? – zapytał.

– Chętnie napiłbym się kawy – odparł ponuro Ericcson. – A potem dowiedział się czegoś. I gdzieś zadzwonił.

– Możemy służyć tylko kawą.

Na tacy przed nim pojawiła się parująca filiżanka. Pachniała tak, że miał ochotę zanurzyć się w niej. Aromat przypomniał mu o jego przeszłości na morzu.

– Więc powiedzcie mi jedno: dobrze się domyślam, że lecimy do Waszyngtonu?

– Nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć.

– To robota Johna Pattona, zgadza się? On kazał mnie ściągnąć?

– Tego też nie mogę ani…

Ericcson uciszył faceta machnięciem ręki. Postanowił zaczekać, aż wylądują tam, dokąd lecą. Kiedy samolot schodził w dół, poprosił o pozwolenie na zmianę miejsca na fotel przy oknie i ku swemu zdziwieniu otrzymał ich zgodę. Odrzutowiec zanurzał się w ciemną pustkę. Brak świateł wydał się dziwny Ericcsonowi, wyglądało to tak, jakby mieli usiąść na pustym polu kukurydzy. Może to wcale nie Wschodnie Wybrzeże, pomyślał. W końcu maszyna skręciła i zwolniła. Ciężki samolot delikatnie dotknął ziemi, wyhamował na krańcu ciemnego pasa startowego, zawrócił i wolno podkołował z powrotem tam, gdzie usiadł. Agenci podnieśli Ericcsona z fotela, klapa przednich drzwi otwarła się. Wyszedł; otoczyło go gorące, wilgotne, nocne powietrze. Ze szczytu schodków rzucił okiem dookoła na nieoświetlony kompleks starych baraków i zaniedbanych przybudówek. Nie zaskoczył go brak komitetu powitalnego.

Zszedł po stopniach na pas startowy. Jego eskorta natychmiast odsunęła od samolotu schodki na kołach. Wielki odrzutowiec potoczył się po wciąż ciemnej płycie lotniska, widać było tylko światła nawigacyjne znikające w oddali. Kiedy maszyna odleciała, dokoła zapadła upiorna cisza.

– Gdzie ja jestem, na Boga? – zapytał, choć wiedział, że nie dostanie odpowiedzi.

Doprowadzono go do zardzewiałych, stalowych drzwi zniszczonego budynku z żużlobetonu. Wnętrze oświetlała pojedyncza, osłonięta, słaba żarówka. Pawilon wyglądał na zrujnowany garaż lub magazyn. Jedne z wrót wjazdowych były wyłamane i wisiały na zawiasach. Poprowadzono go do schodów, potem w dół do zakurzonej, zasnutej pajęczynami piwnicy, następnie korytarzem o ścianach z żużlobetonu, a potem przez otwarte wąskie drzwi do zagraconego schowka na szczotki do zamiatania i środki czyszczące. W schowku były jeszcze drugie zardzewiałe drzwi. Cywil otworzył je, zamknąwszy za sobą drzwi wejściowe. Ukazało się lśniące wnętrze windy ze stali nierdzewnej. Agent zatrzasnął stalowe drzwi, przyłożył swój identyfikator do czytnika, potem przycisnął kciuk do drugiego czytnika. Drzwi wewnętrzne zamknęły się i winda cicho ruszyła w dół. Po pewnym czasie stanęła, otworzyła się i Ericcsona poprowadzono następnym żużlobetonowym korytarzem wzdłuż rzędu stalowych drzwi. Za podwójnymi drzwiami na końcu znajdowała się po spartańsku urządzona sala konferencyjna. Całe jej umeblowanie ograniczało się do wiekowego, dębowego stołu i dziesięciu drewnianych krzeseł, które wyglądały tak, jakby pochodziły z sali sądowej. Wskazano mu miejsce. Nalał sobie filiżankę kawy z dzbanka stojącego na środku stołu. Kiedy dopijał jej połowę, zaskrzypiały otwierane drzwi. Ericcson wstał, żeby przywitać się z wchodzącymi. Jednego nie znał, ale drugiego znał doskonale. To był John Patton, jego szef.

Kiedy Kelly McKee otworzył drzwi swojego domu zbudowanego na rozległych peryferiach Virginia Beach, zobaczył za progiem Karen Petri, swoją szefową sztabu. Stała w dżinsach i T-shircie z butelką merlota w ręku. Była sobota, dochodziła północ i Petri spóźniła się dwie godziny. Nie odezwała się nawet słowem, tylko wręczyła mu kartkę, na której było napisane: Nic nie mów. Zaproś mnie do środka i włącz muzykę.

Spojrzał niepewnie na kartkę. Nie wiedział, czy go to zdenerwowało, czy rozbawiło. Wykonał zapraszający gest, wziął od gościa butelkę wina i nastawił kompakt z łagodną melodią. Zmarszczyła brwi, wyjęła własną płytę i wsunęła do odtwarzacza. Zadudnił rock’n’roll. Zwiększyła głośność, tak że McKee omal nie zaprotestował. Wręczyła mu drugą kartkę: Nie kłóć się. Połóż się na podłodze i udawaj atak serca. To przyszło z samej góry i wszystko zostanie ci wyjaśnione.

Popatrzył na nią z niedowierzaniem. Miała śmiertelnie poważną minę. Zbyt długo ją znał i zbyt wiele razem przeszli, żeby jej nie ufać. Nie był aktorem, ale bez słowa oddał jej kartkę, sięgnął po butelkę wina i nagle chwycił się za serce. Z wyrazem bólu na twarzy osunął się na kolana, butelka upadła na dywan. McKee też. Karen stała nad nim i spokojnie wystukiwała numer na komórce. Mówiła do telefonu spanikowanym tonem, ale jej mina się nie zmieniła.

– Tu Karen Petri, Hightower Road 227. Właściciel domu, Kelly McKee, ma atak serca. Upadł na podłogę i strasznie go boli. Tak! Proszę się pospieszyć. Tak.

– Zadzwoniłaś pod 911? – zapytał.

– Cicho. – odrzekła i uklękła obok.

Czuł się idiotycznie, ale cierpliwie czekał na to, co miało nastąpić.

McKee był szczupły, trochę niższy od Petri, ale bardzo przystojny. Prasa go uwielbiała. Wyglądał bardzo młodo jak na swój wiek, a wyglądałby jeszcze młodziej, gdyby nie jego charakterystyczne, krzaczaste brwi.

Po dziesięciu minutach, choć Kelly’emu wydawało się, że upłynęła wieczność, na zewnątrz rozległ się odgłos silnika samochodu. Petri otworzyła drzwi i wpuściła trzech sanitariuszy. Żaden z nich nie przejął się tym, że serce McKee bije całkiem normalnie. Położono go na wózku, przypięto mu maskę tlenową, rozchylono koszulę na piersi i założono na ramię opaskę aparatu do mierzenia ciśnienia krwi. Mężczyźni szybko wywieźli go frontowymi drzwiami do czekającej karetki. Petri zapytała, czy może z nimi pojechać. Kiedy szef ratowników kiwnął potwierdzająco głową, wsiadła do samochodu. Zatrzaśnięto tylne drzwi, karetka ruszyła pełnym gazem i pomknęła na północ.

– Czy ktoś mi powie, co się dzieje, do cholery? – zapytał McKee przez maskę tlenową.

– Specjalne rozkazy Pattona, sir – odparła Petri. – Jeden z nich zabrania rozmów, dopóki nie będzie pan tam, gdzie chce pana widzieć szef.

– Zawsze marzyłaś o tym, by móc mi powiedzieć, żebym się zamknął. – McKee wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale ona z poważną miną położyła palec na ustach.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Faza Ataku»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Faza Ataku» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Faza Ataku»

Обсуждение, отзывы о книге «Faza Ataku» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x