– Nie. Myślę o nich tylko w czasie śledztwa.
– Naprawdę?
– Naprawdę, nigdy.
– Nie mówisz teraz prawdy. Wiem to. Powiedz – ja odsłoniłam się przed tobą…
Poczuł dziwne mrowienie. Wiedział, że nie jest to początek ataku. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Rhyme, dalej – naciskała. – Chcę usłyszeć.
– Dobrze. To sprawa sprzed kilku lat – powiedział. – Popełniłem błąd. Straszliwy błąd.
– Opowiedz. – Nalała sobie i Rhyme’owi niewielką ilość whisky
– W mieszkaniu w Chinatown znaleziono zwłoki małżeństwa. Mąż miał zastrzelić żonę i popełnić samobójstwo. Miałem mało czasu i pracowałem szybko. Ale przede wszystkim popełniłem klasyczny błąd: z góry założyłem, czego będę szukał i co będę starał się udowodnić. Znalazłem kilka włókien, których nie mogłem do niczego dopasować, ale uznałem, że pochodzą z ubrań męża lub żony. Znalazłem fragmenty pocisku, ale nie porównałem ich ze znalezioną w mieszkaniu bronią. Zauważyłem ślady po odrzucie, lecz nie określiłem dokładnie, nie sprawdziłem dwukrotnie, z którego miejsca strzelano. Szybko skończyłem badania i pojechałem do biura.
– Co się wydarzyło?
– Miejsce przestępstwa zostało zainscenizowane. W rzeczywistości doszło do napadu rabunkowego. Przestępca nie opuścił mieszkania.
– Co? Cały czas tam był?!
– Kiedy wyszedłem, wyczołgał się spod łóżka i zaczął strzelać. Zabił technika, ranił asystenta. Wybiegł na ulicę, gdzie wywiązała się strzelanina z zaalarmowaną policją. Został postrzelony – zmarł później – ale zastrzelił jednego policjanta, a innego zranił. Przestępca otworzył też ogień do rodziny wychodzącej z chińskiej restauracji znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy. Użył jednego z dzieci jako tarczy.
– Boże.
– Ojciec nazywał się Colin Stanton. Był lekarzem wojskowym. Nie został ranny i prawdopodobnie – tak mówili lekarze – mógłby uratować żonę i jedno lub oboje dzieci, gdyby zatamował u nich krwawienie. Jednak spanikował i nic nie robił. Stał i patrzył, jak umierają.
– Jezus, Rhyme. Ale to nie była twoja wina. Ty…
– Nie przerywaj. Jeszcze nie skończyłem.
– Nie?
– Stanton wrócił do swojego domu, w północnej części stanu Nowy Jork. Przeżył załamanie psychiczne i trafił do szpitala psychiatrycznego. Tam usiłował popełnić samobójstwo. Za pierwszym razem chciał podciąć sobie żyły kawałkiem okładki z kolorowego magazynu. Za drugim zakradł się do biblioteki i w łazience rozbił szkło. Uratowano go, pozszywano rozcięte żyły. Był w szpitalu rok lub dłużej. W końcu go wypuszczono. Po miesiącu podjął kolejną próbę. Użył noża. Tym razem skutecznie.
Rhyme dowiedział się o śmierci Stantona z notatki przesłanej faksem przez koronera z hrabstwa Albany do wydziału spraw publicznych nowojorskiej policji. Ktoś przesłał tę informację Rhyme’owi pocztą wewnętrzną. Dopisał: „Pomyślałem, że jesteś zainteresowany”.
– Wydział wewnętrzny prowadził dochodzenie. Zarzucono mi zawodową niekompetencję, udzielono nagany. Sądzę, że powinni mnie zwolnić.
Westchnęła i na chwilę zamknęła oczy.
– Mówiłeś, że nie masz poczucia winy?
– Teraz nie.
– Nie wierzę ci.
– Odpokutowałem to, Sachs. Przez pewien czas nie mogłem zapomnieć o tych ofiarach. Ale udało się. Gdybym tego nie zrobił, czy mógłbym pracować?
Zamilkli oboje na chwilę.
– Gdy miałam osiemnaście lat, zrobiłam prawo jazdy – odezwała się Sachs. – Jeździłam sto pięćdziesiąt na godzinę po terenie, gdzie prędkość ograniczona była do sześćdziesięciu.
– Ładnie.
– Ojciec powiedział, że da mi pieniądze na samochód, ale będę musiała je oddać z odsetkami. Wiesz, co jeszcze powiedział? Oświadczył, że wygarbuje mi skórę, jeżeli będę przejeżdżała na czerwonym świetle lub prowadziła nierozważnie. Ale wykazywał zrozumienie dla szybkiej jazdy. Powiedział: „Wiem, co czujesz, kochanie. Gdy się poruszasz, nie dopadną cię”. Gdybym nie mogła jeździć, poruszać się, prawdopodobnie też bym to zrobiła: zabiła się.
– Ja wszędzie chodziłem – rzekł Rhyme. – Nigdy dużo nie jeździłem. Przez dwadzieścia lat nie miałem nawet samochodu. Jaki masz?
– Żaden bajer. To chevrolet camaro. Był mojego ojca.
– Wiertarkę też masz od niego?
Skinęła głową.
– I urządzenie do ustawiania zapłonu, i klucz dynamometryczny. Komplet narzędzi dostałam na trzynaste urodziny. – Roześmiała się. – Chevrolet jest zupełnie rozklekotany. Wiesz, co to znaczy? Amerykański samochód. Wszystko tam jest luźne: radio, pokrętła, przyciski. Ale zawieszenie ma jak skała i jest lekki jak skorupka jajka. W żadnym razie nie zamieniłabym go na BMW.
– Samochody są przedmiotem pożądania w świecie ludzi sparaliżowanych – wyjaśnił Rhyme. – Siedzieliśmy lub leżeliśmy w szpitalu i rozmawialiśmy, na jakie samochody będzie nas stać po wypłacie ubezpieczenia. Szczytem marzeń były pojazdy, do których można wjechać wózkiem. Następnie samochody prowadzone całkowicie ręcznie. Takie oczywiście są dla mnie bezużyteczne. – Zmrużył oczy, sprawdzając swoją doskonałą pamięć. – Nie byłem w samochodzie od lat. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni.
– Mam pomysł – powiedziała nagle Sachs. – Zanim twój przyjaciel – doktor Berger – przyjdzie ponownie, wezmę cię na przejażdżkę. Dałbyś radę? Z siedzeniem? Mówiłeś, że nie możesz korzystać z wózków inwalidzkich.
– No, korzystanie z wózka może być ryzykowne. Ale samochód? Myślę, że nic mi się nie stanie. – Roześmiał się. – Dwieście siedemdziesiąt kilometrów na godzinę?
– To był wyjątkowy dzień. – Sachs westchnęła, uśmiechając się do wspomnień. – Doskonałe warunki i brak patroli policyjnych.
Zadzwonił telefon. Rhyme sam odebrał.
To był Lon Sellitto.
– Rozmieściliśmy policjantów i agentów z oddziałów specjalnych we wszystkich kościołach w Harlemie. Dellray nimi kieruje. Facet stał się prawdziwym entuzjastą, Lincoln. Nie poznałbyś go. Aha, poza tym trzydziestu policjantów z patroli i dziesiątki ludzi z ochrony ONZ szuka kościołów, o których moglibyśmy zapomnieć. Jeżeli nic się nie wydarzy do wpół do ósmej, wszystkie będą sprawdzone i obstawione. Gdy się w którymś z nich zjawi, nic nie zauważy. Myślę, że go złapiemy, Linc – powiedział detektyw z tak nietypowym dla policjantów zajmujących się zbrodniami w Nowym Jorku entuzjazmem w głosie.
– Okay, Lon. Przyślę Amelię na stanowisko kierowania akcją około ósmej.
Przerwali połączenie.
Thom zapukał do drzwi, nim wszedł do pokoju.
Jakby obawiał się, że zastanie nas w kompromitującej sytuacji. Rhyme roześmiał się do siebie.
– Żadnych wyjaśnień – powiedział gniewnie. – Spać. Już.
Było po trzeciej i Rhyme od dłuższego czasu czuł się wyczerpany. Unosił się w przestworzach ponad swoim ciałem. Zastanawiał się, czy nie ulegnie halucynacjom.
– Dobrze, mamusiu – rzekł. – Funkcjonariuszka Sachs zostanie tutaj. Daj jej koc, proszę.
– Co powiedziałeś? – Thom odwrócił w jego stronę głowę.
– Koc.
– Nie. Chodzi o to następne słowo.
– Nie wiem. Proszę?
Thom otworzył szeroko oczy, w których pojawił się niepokój.
– Dobrze się czujesz? Chcesz, żebym znów wezwał Pete’a Taylora? Może głowę Kościoła prezbiteriańskiego? Albo naczelnego chirurga?
– Zobacz, jak ten sukinsyn znęca się nade mną. – Rhyme zwrócił się do Sachs. – Nie wie, jak bliski jestem, żeby go zwolnić.
Читать дальше