Wiekowy budynek, różowy marmur…
Pomyślał o bystrym złodzieju biżuterii, którego on i Lon zatrzymali dziesięć lat temu. W areszcie przestępca powiedział im, że nigdy nie znajdą łupów pochodzących z poprzednich kradzieży, ale zdradzi im miejsce ich ukrycia, gdy wystąpią o złagodzenie kary. Rhyme rzekł wtedy:
„No cóż, mamy pewne kłopoty z określeniem miejsca ukrycia łupów”.
„Jestem pewien, że macie” – odparł złodziej.
„Jednak – kontynuował Rhyme – wiemy, że ukryte są w kamiennej ścianie w pomieszczeniu na węgiel w kolonialnym domu znajdującym się na brzegu rzeki Connecticut, osiem kilometrów od cieśniny Long Island. Nie potrafię tylko powiedzieć, na którym brzegu znajduje się ten dom – na wschodnim czy zachodnim…”.
Gdy skończył, na twarzy przestępcy pojawiło się zaskoczenie, jakby chciał powiedzieć: Do cholery, musiałeś przy tym być!
Może to jest magia, Sachs, pomyślał.
Przynajmniej stuletni; jakaś rezydencja lub siedziba instytucji…
Kiedy uważnie przyjrzał się charakterystyce, zamknął oczy. Wtulił głowę we wspaniałą poduszkę.
Nagle poczuł wstrząs, jakby ktoś go spoliczkował. Wbił znowu wzrok w reprodukcję.
Zafascynowany podziemiami…
– Sachs! – wrzasnął. – Wstawaj!
Poruszyła się i usiadła na kanapie.
– Co? Co…?
Stary, stary, stary.
– Popełniłem błąd – powiedział krótko. – Jest problem.
Początkowo myślała, że Rhyme ma znów atak. Szybko wstała z kanapy i ruszyła w stronę worka Thoma ze sprzętem medycznym.
– Nie, Sachs. Wskazówki… Źle je odczytałem. – Szybko oddychał, zacisnął zęby.
Włożyła ubranie, z powrotem usiadła i odruchowo zaczęła drapać się po głowie.
– Co, Rhyme? Co się stało?
– Kościół. Może wcale nie chodzi o kościół w Harlemie. Popełniłem błąd… – powtórzył.
Tak samo jak w przypadku przestępcy, który zabił rodzinę Colina Stantona. W kryminalistyce można zidentyfikować setki śladów właściwie, ale pomylisz się przy jednym i masz na sumieniu śmierć niewinnych ludzi.
– Która godzina? – spytała.
– Za piętnaście szósta. Trochę po. Weź gazetę. Znajdź plan odprawiania mszy.
Sachs poszukała gazety, otworzyła ją. Uniosła wzrok.
– O czym pomyślałeś?
– 823 ma obsesję na punkcie historii. Stary kościół dla czarnych nie musi oznaczać, że znajduje się w północnej części Manhattanu. Philip Payton utworzył w Harlemie Afroamerykańskie Stowarzyszenie Nieruchomości w 1900 roku. Poza tym jeszcze w dwóch rejonach Manhattanu mieszkali Murzyni: na południu, gdzie są teraz gmachy sądu, oraz w San Juan Hill. Teraz mieszkają tam głównie biali, ale… Do cholery, o czym ja myślałem?
– Gdzie jest San Juan Hill?
– Na północ od Hell’s Kitchen. Na West Side. Nazwa została nadana na cześć czarnych żołnierzy amerykańskich, którzy brali udział w wojnie hiszpańsko-amerykańskiej.
Zaczęła czytać.
– Kościoły na południu – powiedziała. – Tak, w parku Battery znajduje się Instytut Marynarki. Jest tam kaplica. Odprawia się w niej msze. Trójca Święta. Święty Paweł.
– Tam nie mieszkali Murzyni. Dalej na północ i wschód.
– Kościół prezbiteriański w Chinatown.
– Nie ma żadnych kościołów baptystów, ewangelików?
– Nie, na tym terenie nie ma takich. Jest… do diabła. – Z rezygnacją w głosie westchnęła. – Och, nie.
Rhyme zrozumiał. Msza o wschodzie słońca!
Skinęła głową.
– Baptystyczny kościół Arki Przymierza… Och, Rhyme, msza rozpoczyna się tam o szóstej. Skrzyżowanie Pięćdziesiątej Dziewiątej i Jedenastej.
– Tak, to San Juan Hill! Zadzwoń do nich.
Chwyciła słuchawkę i wystukała numer. Stała ze spuszczoną głową, wściekle skubała brwi i potrząsała głową.
– Odezwij się, odezwij… Cholera, automatyczna sekretarka. Pastor musiał wyjść. – Rzuciła do słuchawki: – Nowojorski deparlament policji. Mamy powód, by sądzić, że w waszym kościele podłożono bombę. Ewakuujcie jak najszybciej z niego ludzi. – Skończyła rozmowę, włożyła buty.
– Jedź, Sachs. Musisz tam jechać. Od razu!
– Sama?
– Jesteśmy najbliżej tego miejsca. Powinnaś tam być za dziesięć minut.
Podbiegła do drzwi, zapinając pas.
– Wezwę posiłki! – wrzasnął, gdy zbiegała już po schodach. Jej włosy utworzyły czerwoną chmurę wokół głowy. – Jeśli kiedykolwiek chciałaś szybko jechać, możesz to zrobić teraz.
Furgonetka pędziła na zachód Osiemdziesiątą Pierwszą.
Na skrzyżowaniu z Broadwayem wpadła w poślizg i walnęła w automat sprzedający „New York Post”, który przez szybę wpadł do sklepu. Sachs opanowała samochód. Pomyślała o sprzęcie do badania miejsc przestępstw, znajdującym się z tyłu pojazdu. Samochód jest obciążony, nie mogę skręcać osiemdziesiątką, uznała.
Jechała w dół Broadwayu. Hamowała na skrzyżowaniach. Lewa wolna, prawa też. Gazu!
Skręciła w Dziewiątą Aleję i skierowała się na południe. Muszę…
Cholera!
Zahamowała z piskiem opon.
Ulica była zamknięta.
Przegradzał ją rząd niebieskich kozłów. Przed południem rozpoczynał się tu kiermasz uliczny. Transparent głosił: Wyroby Artystyczne i Przysmaki Wszystkich Narodów. Jednoczmy się, wszyscy jesteśmy braćmi.
Przeklęta ONZ! Cofnęła samochód kilkadziesiąt metrów. Rozpędziła furgonetkę do osiemdziesiątki, zanim uderzyła w kozły. Rozrzucała po drodze aluminiowe przenośne stoliki i drewniane stojaki. Siała zniszczenie na wyludnionej ulicy. Dwie przecznice dalej sforsowała rząd kozłów zamykających ulicę od południowej strony i skręciła w Pięćdziesiątą Dziewiątą. Jechała głównie chodnikiem, chociaż nie miała takiego zamiaru.
Była już sto metrów od kościoła.
Parafianie wchodzili do niego po schodach. Rodzice; małe dziewczynki w plisowanych, białych lub różowych spódniczkach; chłopcy ubrani w czarne garnitury i białe koszule, z włosami wskazującymi na przynależność do gangów ulicznych.
Z okna w piwnicy unosiła się niewielka smuga dymu.
Sachs wcisnęła do końca pedał gazu. Silnik zawył.
Chwyciła radio.
– RRV Dwa do centrali…
Gdy rzuciła wzrokiem na motorolę, aby się upewnić, czy radio jest włączone, drogę przeciął jej duży mercedes.
Zobaczyła w przelocie rodzinę siedzącą w środku. Patrzyli przerażonymi oczami, gdy ojciec gwałtownie wcisnął hamulec.
Sachs instynktownie obróciła kierownicę w lewo. Wprowadziła furgonetkę w kontrolowany poślizg. Zatrzymaj się, zatrzymaj, prosiła samochód. Ale asfalt był rozmiękły po upałach i pokryty rosą. Furgonetka tańczyła na jezdni jak wodolot.
W końcu tył samochodu z dużą prędkością zderzył się z przodem mercedesa. Z głośnym hukiem mercedes rozerwał tylną część karoserii furgonetki z prawej strony. Czarne walizki ze sprzętem do badania miejsc przestępstw z trzaskiem wypadły na zewnątrz, rozsypując całą zawartość po ulicy. Ludzie idący na mszę szukali schronienia przed odłamkami szkła, plastiku i metalu.
Zadziałała poduszka powietrzna, ogłuszając Sachs. Ukryła twarz w rękach, gdy furgonetka zahaczyła o rząd parkujących samochodów i uderzyła w kiosk z gazetami. Samochód przekoziołkował i zatrzymał się na dachu. Gazety i plastikowe woreczki na dowody spadały na ziemię jak małe spadochrony.
Pasy bezpieczeństwa utrzymywały ją w pozycji do góry nogami. Włosy zasłaniały jej oczy. Wytarła krew z rozciętego czoła i ust. Usiłowała odpiąć pasy, ale nie mogła tego zrobić. Ciepła benzyna ciekła do środka, spływała jej po ramieniu. Z tylnej kieszeni wyciągnęła nóż sprężynowy, otworzyła go i przecięła pas. Spadając z siedzenia, omal nie nadziała się na nóż. Leżała i ciężko oddychała. Dusiła się w oparach benzyny.
Читать дальше