– Słuchaj – wymamrotał – ja chyba mam uraz wewnętrzny. Jucha cieknie mi z ustrazem ze śluzem.
Baliński skoczył kuniemu, porzucając dokumenty. Zobaczył, że komisarzowi oczy uciekają w głąb czaszki. Podniósł go, poczuł wilgoć pod ręką podtrzymującą plecy. Dopiero teraz dostrzegł niewielki otwór na wysokości żeber z prawej strony. Pod wpływem ruchu wyciekła z niego strużka krwi.
– Niech to szlag! Przeoczyłem ranę. Była zasłonięta oddartym kawałkiem ubrania. Pewnie cię postrzeliła ta świnia – wskazał na leżącego z rozbitą czaszką Wiktora. – A może któraś kula ze skorpiona Wieśka. Nieważne. Musimy jak najszybciej dotrzeć do lekarza.
– Jak? Przez studnię nie dojdziemy. Dorota, jeśli nawet żyje, nie przyjdzie z pomocą. Już ten Witek się postarał.
– Właśnie – poderwał się kapitan. – Że też od razu o tym nie pomyślałem. Może potrzebna jej pomoc. Trzeba się spieszyć.
Michał uśmiechnął się z przymusem.
– Idź. Zostaw mnie. Sam szybciej dasz radę, sprowadzisz pomoc. I zobaczysz, co z nią.
A potem zapadła ciemność. Nie od razu.
Jeszcze przez chwilę pływał po powierzchni świadomości, słyszał gorączkową krzątaninę Balińskiego, ale stopniowo wszystko stawało się coraz bardziej odległe, obojętne i nieistotne. Śmierć ma o wiele lżejszą rękę niż można się spodziewać. Tą myślą żegnał się ze światem.
Nad głową miał jasne niebo. Tak jasne, że raziło nieskazitelną bielą.
Czy tak właśnie ma wyglądać świat po tamtej stronie? Opowieści mówią raczej o długim ciemnym tunelu i świetle na końcu. A może pogrążony w nieświadomości przebył już tunel, znalazł się w jądrze owego światła?
Z trudem rozwarł powieki. Miał wrażenie, że zostały posmarowane mocnym klejem. Wreszcie się udało. Jednak w chwili, gdy otworzył oczy, znów musiał je zamknąć. Po niedawnych ciemnościach podziemi blask był nie do zniesienia. Za to zyskał pewność, że rzeczywiście jest już po drugiej stronie.
Rzeczywiście?
Zaraz nadeszła wątpliwość. Czy po śmierci może głowa boleć tak, że zbiera się na mdłości?
– Budź się wreszcie, człowieku – nad uchem zabrzmiał znajomy kobiecy głos. – Ile będziesz jeszcze się wylegiwał?
Pokonując ból i przeraźliwie rażący poblask, otworzył oczy.
– To ty? – wymamrotał. – Jak? Skąd?
– Ten twój znajomy, Baliński, przywiózł mnie tutaj.
Milczał przez chwilę, zanim zapytał.
– Madziu.
– Tak?
– Długo już przy mnie siedzisz?
– Od wczoraj. Nic nie pamiętasz? Podobno kiedy cię przywieźli do szpitala, miałeś strasznie dużo do powiedzenia.
Wsłuchał się w siebie. Nie potrafił sobie przypomnieć nic, co nastąpiło po rozmowie z kapitanem, zanim stracił świadomość.
– Gdzie Patryk? – ogarnął go nagły niepokój.
– Został u… – urwała.
Trwało chwilę, zanim dotarło do niego, co oznacza zająknięcie się żony. Zdawało mu się, że cały wbije się w poduszki zezłości, żalu i upokorzenia.
– Musiałaś go jednak zawieźć akurat tam, do tego swojego Jarusia?
– Uznałam, że tak będzie najbezpieczniej. Sam mówiłeś, że powinnam dobrze się ukryć. Miałeś rację. Po drodze wstąpiłam do domu. Jest splądrowany, wszystko porozrzucane. Dobrze, że pojechałam do… do niego. U rodziny łatwiej by było nas znaleźć.
– Jak widzisz, Baliński odszukał was bez trudu nawet u twojego gacha. Chciałaś po prostu pojechać do kochanka i pojechałaś. Nie dorabiaj do tego ideologii. A teraz odejdź. Chcę zostać sam. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.
– Ale – głos jej zadrżał – ale ja cię kocham.
– Nie kłam, nie potrzebuję tego. Lekarz na pewno powiedział, że mam się nie denerwować. Ale świadomość, jak między nami jest już mnie nie zabije ani nawet nie pogorszy mojego stanu. Odejdź. Szkoda, że jednak nie umarłem.
Słuchał jak żona płacze, ale nie potrafił znaleźć w sobie sił, żeby jej powiedzieć coś życzliwego. Prędzej czy później musiało się tak skończyć. Niech będzie z głowy już teraz. Ona pójdzie swoją drogą, a on. Nieważne. Tylko Patryk. Ale chłopak już zaczął się domyślać, co w trawie piszczy. Ile jeszcze mogli przednim grać? Miesiące? Rok? Nie dłużej.
Dzieci zawsze najbardziej cierpią na kłótniach dorosłych.
* * *
Baliński wyniósł go z podziemi na własnych plecach. Tyle Michał dowiedział się od lekarza. Wyniósł i poszedł do najbliższego domu wezwać pogotowie. Ale nie pozwolił zamknąć Wrońskiego w oleśnickim szpitalu. Kazał go wieźć na Weigla do Wojskowej Kliniki we Wrocławiu. Lekarzowi, który protestował i upierał się, żeby rannego dostarczyć do macierzystego ośrodka, najpierw pokazał legitymację służbową, a kiedy ten dalej chciał robić swoje, wyjął pistolet i w niewybrednych słowach opowiedział mu, jaki los go czeka, jeśli nie wypełni polecenia. A potem zadzwonił do kliniki i w równienie oględnysposób wyłuszczył lekarzowi dyżurnemu swoje oczekiwania. Dzwonił potem jeszcze kilkanaście razy dowiadywać się o stan zdrowia pacjenta.
Doktor pogotowia, który wypełnił polecenia kapitana, na drugi dzień napisał na niego skargę do ministra spraw wewnętrznych. Chciał, żeby za grożenie bronią bez ważnego powodu poniósł surowe konsekwencje. Nawet wyżsi funkcjonariusze nie mogą być bezkarni.
– Co tu dużo gadać, pewnie uratował panu życie. W waszym szpitalu tylko by pana ustabilizowali i tak czy inaczej wysłali do Wrocławia, a tak znalazł się pan na miejscu dobre kilkadziesiąt minut szybciej. A tamtemu z pogotowia pogroził, bo gość nie miał najmniejszego zamiaru dać się przekonać po dobroci. Co prawda ponoć kapitan dokładnie opisał co i w jakiej kolejności mu odstrzeli, a także przedstawił skutki odpalenia granatu w odbycie, ale w takich nerwach. nie ma co się dziwić.
W tej chwili Wroński pożałował, że parę razy zalazł kapitanowi za skórę. Ale co robić. Tak to bywa, jak człowiek się konspiruje, nie ma zaufania do nikogo. Naraża się na podobne przykrości ze strony otoczenia.
– Kiedy wyjdę ze szpitala?
– Najwcześniej za dwa miesiące – lekarz rozłożył ręce. – Jeżeli nie będzie komplikacji. Odniósł pan poważne obrażenia. Sporo mieliśmy przy tym dłubaniny. Postrzał w udo z kalibru dziewięć i bok przestrzelony kalibrem siedem sześćdziesiąt dwa to pestka. Jednak płat lewego płuca rozwalony, penetracja odłamkami organów wewnętrznych znowu z dziewiątki, ale tym razem pocisk się rozpadł. Ten, kto strzelał to wyjątkowy sukinsyn. Takiej amunicji używają nieformalnie jednostki specjalne na groźnych bandytów. Albo stosują ją właśnie bandyci. Do której kategorii ten się zaliczał?
– Myślę, że najbliżej prawdy będę mówiąc, że właśnie bandzior. Chociaż z cenzusem ruskiego patrioty.
Tak, to musiał być Wiktor. Flap walił z maszynowego, szły rykoszety, więc raczej używał konwencjonalnych pocisków. Ale Witia, zabójca Janusza i tajemniczego Darka. On mógł mieć w magazynku cięte naboje, swołocz posowiecka! Kiedy o tym pomyślał, z satysfakcją wspomniał widok rozsypującej się pod łomem czaszki agenta GRU.
– Jutro będzie miał pan gościa.
– Kogo? – próbował podnieść się na łokciu, ale doktor stanowczym gestem zabronił mu się ruszać.
– Nie mogę powiedzieć. Jutro się pan przekona.
– Czy mogę stąd zadzwonić?
Lekarz stanowczo pokręcił głową.
– Absolutnie nie! Kapitan Baliński zabronił. Jak znam życie, nie chce, żeby pan z kimś rozmawiał, zanim sam z panem nie pogada. I pewnie ma rację. Ten lekarz pogotowia ma długi język. Już tu wydzwaniali z gazet, radia, a nawet z jakiejś telewizji powiatowej. Szczególnie zajadły jest jeden dziennikarz. ma takie dziwne nazwisko.
Читать дальше