– A po co? Wiadomo, że jest tutaj zasypany korytarz. Ojciec cały złom, te hełmy i różne puszki wydobył ponad czterdzieści lat temu. Chciał nawet studnię zasypać, ale konserwator zabytków zabronił. No tośmy ją tylko zabezpieczyli, żeby jaki dzieciak nie wpadł.
Stali pochyleni w podziemnym przejściu. Było łukowato sklepione, miało około metra siedemdziesięciu wysokości i tyleż szerokości.
Przez zawał przebili się nieoczekiwanie łatwo. Górna warstwa okazała się mieć ledwie nieco ponad metr grubości. Odgarnęli ją na tyle, żeby mógł się przecisnąć dorosły człowiek. Po drugiej stronie w świetle latarek widać było dalszy ciąg.
– Jeśli w głębi nic nie jest zawalone, powinniśmy dotrzeć na miejsce dość szybko.
– Jakie miejsce? – spytał Wroński, milknąc zaraz, bo Baliński wzrokiem pokazał gospodarza, który z ogromnym zainteresowaniem oglądał otwór.
– Wygląda, że tu nic nie runęło – powiedział. – Ktoś chyba specjalnie naniósł ziemi i gruzu.
– Dziękujemy już panu. Sami dokonamy ostatecznych oględzin.
– Może zawiadomię policję? – Pan Witek podrapał się pogłowie.
– Nie! – krzyknęli jednocześnie Michał i kapitan.
– Nie – powtórzył łagodniej Baliński, żeby zatrzeć wrażenie, jakie na gospodarzu uczynił ich protest. – Poradzimy sobie sami. I potem zawiadomimy kogo trzeba.
– No, nie wiem – mężczyzna łypnął nieufnie. – To powinien chyba ktoś zobaczyć.
Wroński spojrzał bezradnie. Kapitan westchnął ciężko.
– No dobrze – wyjął legitymację. – Panie Witoldzie. W imieniu Rzeczpospolitej Polskiej zobowiązuję pana do zachowania tajemnicy. Rząd polski zapłaci odszkodowanie za wszelkie straty materialne i moralne, jakie ta sprawa może spowodować.
– Kim pan jest? – szepnął zaskoczony gospodarz.
– Ma pan tam napisane. – Ale nie bardzo to rozumiem. Co to znaczy.
– Nieważne – wpadł mu w słowo Wroński. – Ten pan jest wysokim urzędnikiem państwowym. Najważniejszym, jaki znajduje się w tej chwili na terenie Oleśnicy. Może mi pan wierzyć.
– Ważniejszy od burmistrza? – spytał z niedowierzaniem pan Witek.
– Ważniejszy od burmistrza, wójta, komendantów policji i straży pożarnej razem wziętych! Nie mamy czasu. Teraz opuści pan studnię, zakryje ją i zamknie, jakby nigdy nic, a potem zaprosi naszą koleżankę na kawę. Ona wie, co robić.
– Ale jak zakryję studnię to nie wyjdziecie.
– Poradzimy sobie. Umówmy się, że co pół godziny ktoś będzie schodził i słuchał, czy nie stukamy od środka.
Pan Witek wygramolił się na zewnątrz.
– Cholera – powiedział Baliński. – Wygląda, że ktoś całkiem niedawno odkopał ten otwór i zasypał z powrotem. Zauważył pan, jaka ziemia była spulchniona?
– To w ogóle bardzo dziwna sprawa. Dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi? Już się domyśliłem, że mamy tutaj rozgrywkę wywiadów, ale…
– Rozgrywkę? – prychnął kapitan. – Raczej regularną wojnę. Toczy się od czterdziestego piątego roku, czasem tylko bardziej przybiera na sile.
– Ale o co?
– O wszystko. Hitlerowcy pozostawili po sobie zbyt wiele interesujących rzeczy, żeby przejść nad tym do porządku dziennego, odpuścić sobie i patrzeć jak inni z tego korzystają.
– A tym razem o co się toczy bitwa?
– Nie mamy teraz czasu na takie rozmowy. Pan może zostać, jeśli chce, ale ja muszę iść – Baliński zaczął się przeciskać przez otwór. – Niech pan krzyknie. Jeszcze nie założyli kłódki.
– Też coś! Miałbym to przegapić? Tyle się naużerałem z panem i pana pomagierami, żeby teraz zostać z tyłu niby jakaś ostatnia dupa?
Po chwili obaj stali po drugiej stronie, ubrudzeni ziemią po przeciskaniu się przez otwór. Ciemny, niegościnny korytarz rozświetlały latarki.
– To dzisiaj ma się zdarzyć coś ważnego? Dlaczego akurat dzisiaj?
– Przez te plany, które pan znalazł u profesora. Ktoś w policji sypie, jest na usługach obcych agentur.
– Pan wie, kto?
– To rzadko wiadomo – uśmiechnął się Baliński. – Inaczej nie byłoby niespodzianek. Ale może przejdźmy na ty. W tej sytuacji uprościmy sobie znacznie komunikację.
Ruszyli przed siebie. Kapitan co chwila zerkał na kartkę z wydrukowanym planem.
– Dlaczego pozwalałeś mi na te wszystkie numery? – Wrońskiemu nie dawało to spokoju. – Przecież mogłeś mnie uziemić jednym słowem, nawet wsadzić do aresztu.
– Liczyłem, że co dwie głowy i tak dalej. Przez te kilka dni dałeś mi parę cennych wskazówek. Może nieświadomie, ale dałeś.
– Gdzie mamy teraz iść?
Kapitan zatrzymał się. Poruszał ustami, jakby coś liczył.
– Dwieście metrów. Przeszliśmy jakieś pięćdziesiąt. Tu, z prawej, powinien być ślepy korytarz.
Poświecił latarką po ścianach, oddalił się kilka kroków. Przywołał Michała i bez słowa pokazał odgałęzienie. Wroński czuł się nieswojo w podziemiach. Co prawda korytarz stał się wyższy i szerszy, dzięki czemu poczucie zamknięcia w ciasnej przestrzeni nieco zmalało, ale ciemne stare przejścia budziły dreszcze grozy na plecach.
– Dokąd mamy dojść? – powtórzył pytanie.
– Właśnie. – zamyślił się Baliński. – Tego dokładnie nie wiem.
– A niedokładnie?
– Będziemy krążyć po korytarzach, dopóki na coś nie trafimy. Albo na kogoś, kto jest lepiej zorientowany.
– Na co? Na kogo? Cedzi pan informacje jak rzecznik rządu przed upadkiem gabinetu.
– Mówiłem. Ktoś z policji wyniósł informację o tych planach. W sumie ten przeciek był mi na rękę. Z jego powodu wśród agentów wszczął się ruch, zaczęły niepokoje. Dzisiaj chyba wszyscy ruszyli na poszukiwania. A my mieliśmy z tego skorzystać, bo nie wiemy, gdzie przedmiot poszukiwań dokładnie został ukryty. Za to inne wywiady mają na ten temat lepsze informacje. Tyle, że wszyscy, którzy wchodzili do podziemi, ginęli. Tak właśnie. To te niezidentyfikowane trupy. Nadszedł wreszcie czas rozstrzygnięcia. Na naszym terenie, na naszych warunkach. Tak mi się przynajmniej zdawało do dzisiejszego wieczora.
– Ruch wśród agentów? To ilu ich jest?
– Wymienię tylko najważniejsze kraje. Niemcy, Rosja, Stany Zjednoczone i my. To oczywiste. Ale trzeba brać pod uwagę także Wielką Brytanię, Francję, nawet Chiny. Chodźmy.
– Chiński agent? A jak, do ciężkiej cholery, miałby się wtopić w nasze małe miasto?
– A dlaczego sądzisz, że szpieg stamtąd musi od razu być niski, o żółtej skórze i skośnych oczach? To taki sam obywatel Polski jak ty czy ja.
Rzeczywiście. Wroński roześmiał się cicho. Kiedy się mówi o Chinach czy Japonii, przed oczami zawsze staje typowy przedstawiciel tamtych nacji. A przecież działalność agenturalna opiera się na członkach społeczeństwa danego kraju. Jeśli są tacy, którzy biorą pieniądze za zdradę na rzecz Rosji czy Niemiec, dlaczego nie mieliby się znaleźć odszczepieńcy pracujący chociażby dla Chin właśnie, Hondurasu czy innego egzotycznego państwa.
Doszli do rozwidlenia.
Jak w baśni, pomyślał komisarz. Droga w lewo i w prawo. Powinien tu stać gnom i ostrzegać podróżnych „Pójdziesz w lewo – stracisz życie, pójdziesz w prawo – stracisz rozum”.
Baliński uważnie śledził plan.
– Powinniśmy pójść w prawo. Widzisz? Czerwone linie krzyżują się w tym miejscu. Gdzieś między ratuszem a zamkiem. Z ratusza byłoby najbliżej. Niestety.
– Kto zabił Flipa? – spytał nagle Michał. Widząc, że kapitan zmarszczył brwi, wyjaśnił – Chodzi mi o tego Janusza.
– Aha, tak pan ich nazwał? Flip i Flap? Nawet pasuje. Nie wiem, kto go zastrzelił. Nie widziałem. Musiałem się prędko ewakuować. Ale podejrzewam, że był to albo kagebista albo jakiś Niemiec ze starej szkoły Stasi.
Читать дальше