– Spokojnie – powiedział łagodnie. – Ostrożnie z tą spluwą. To tylko ja. Mogę zdjąć kaptur?
Michał podniósł się, ostrożnie przejął broń od Doroty. Szarpnięciem odwrócił pijaka, odsunął się o dwa kroki i gestem polecił mu odsłonić twarz.
– Niech mnie diabli! – wciągnął gwałtownie powietrze. – Inspektor Baliński!
– Znasz go? – kobieta stanęła obok. – To jakiś twój kolega? Policjant grozi policjantowi bronią? Inspektor komisarzowi?
Baliński skrzywił się.
– Jaki tam ze mnie policjant. Jaki inspektor. Jestem kapitan Marek Baliński. Z polskiego kontrwywiadu.
– A ja jestem Mosze Patzowski, święty cadyk z Radomia.
– Bez kpin. Mam przy sobie legitymację. Jeśli pani może sięgnąć do tylnej kieszeni moich spodni.
– Nie ze mną takie sztuczki. Sam pan sięgnie. Dwoma palcami, wolniutko, żebym się przypadkiem nie zdenerwował.
Baliński wyjął z kieszeni skórzany portfel. Michał gestem polecił Dorocie odebrać dokumenty. Potem poświeciła mu latarką.
– Kapitan Marek Baliński – przeczytał głośno, a potem gwizdnął przeciągle – Jeśli to prawda, trzymając pana pod lufą właśnie popełniam ciężkie przestępstwo przeciwko bezpieczeństwu państwa.
– Może pan już przestać?
– Nie mogę. Jakoś mi trudno w to uwierzyć.
– Niech to szlag! Chce pan telefon do ministra obrony narodowej albo spraw wewnętrznych? Może do obu? Oni dostatecznie mnie uwierzytelnią?
– Nie mam zaufania do kogoś, kto przed chwilą mierzył do mnie z pistoletu.
– Nie miałem wyjścia. Zdarzyło się coś. No cóż, pogubiłem się, przecież jestem tylko człowiekiem. Potrzebuję waszej pomocy.
– Naszej pomocy? Pod pistoletem? Niech pan poprosi tych dwóch goryli, którzy za mną chodzą. I pozdrowi ich ode mnie.
– Pan uważa, że to moi ludzie?
– A nie?
– Jak się pan domyślił?
– Bawiliście się w klasyczny układ zły glina, dobry glina. Z tym, że panu ten dobry coś ostatnio też nie wychodził. To co, może ich zawołamy? Pewnie gdzieś się czają, czekają na wezwanie.
Baliński splunął w bok słodko-słoną cieczą. W czasie walki Wroński trafił go łokciem, rozcinając od wewnątrz policzek.
– Janusz, ten mniejszy, nie żyje – wbił wzrok w komisarza. – Został zabity przed dwiema godzinami. Był jeszcze trzeci człowiek, taki niepozorny. Działał w ukryciu, dyskretnie, na pewno go pan nie zauważył, bo tamci dwaj celowo robili sporo zamieszania. Zginął razem z Januszem. Dzięki jego poświęceniu zdołałem uciec. A Wiesiek gdzieś się zapodział. Od wczoraj nie daje znaku życia, chociaż powinien meldować się z terenu co dwie godziny. A my musimy się spieszyć inaczej może ucierpieć na tym interes Polski.
– Jak to się zapodział? Pana King Kong przecież przeprowadził rano rewizję u Doroty. W tym samym czasie, kiedy grzebaliście się u mnie.
Baliński milczał, wyraźnie zaskoczony.
– Nic pan o tym nie wie? – zdziwił się Wroński. – Przecież to pana człowiek!
– Nie wiedziałem. Ale to wiele tłumaczy. Zbyt wiele nawet.
Michał opuścił lufę. Dorota syknęła.
– Wierzysz mu?
– Wierzę, wierzę. Trochę się teraz z nim droczyłem. Domyśliłem się, że jest agentem po rozmowie z burmistrzem. Jemu Baliński tego oczywiście nie powiedział, przedstawił się jako oficer z Komendy Głównej Policji, który przyjechał z tajną misją śledzić korupcyjne praktyki. Ja wiedziałem, że jest oddelegowany z Wrocławia specjalnie do spraw tajemniczych zwłok. Tylko wywiad i kontrwywiad stosuje takie gierki. Nie byłem jedynie do końca przekonany, czy pracuje koniecznie dla Polski. Ale już wiem. W każdym razie wydaje mi się, że wiem. A to, co powiedział przed chwilą oznacza, że sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana niż mi się zdawało.
– Właśnie – potwierdził Baliński. – Sytuacja jest wyjątkowo skomplikowana. Nawet w przybliżeniu nie ma pan pojęcia, jak bardzo.
Tym razem to Wroński został na czatach, a Baliński z Dorotą szli objęci wpół w stronę domu na skraju zamkowych błoni, tam, gdzie powinna być stara studnia.
Wciąż jeszcze czuł się jakby został obudzony znienacka w innym, nieznanym świecie.
Ten stróż niby z komendy wojewódzkiej o dziwo nie miał wcale torpedować śledztwa Wrońskiego. Przeciwnie, wnioski z dochodzenia powinny mu pomóc wykonać zadanie. Owszem, usiłował je skierować na ślepe tory, kiedy zobaczył, że komisarz zbliża się niebezpiecznie do prawdy. Stąd pamiętna rozmowa o aferze narkotykowej. Jednak gdy Michał nie dał się na to złapać, postanowił odsunąć go od pracy. Ale nadal zamierzał skorzystać z ustaleń dokonanych przez policjanta. Stąd rewizja, kiedy nie można było inaczej. Zeskanowany brulion powiedział Balińskiemu o wiele więcej niż komisarzowi.
Wejście do podziemi w ratuszu istniało i było wprost wymarzone dla rządowych agentów.
Z dala od oczu ludzi, bezpieczne. Wystarczyło machnąć przed oczami nakazem komu trzeba, żeby otworzyły się wszystkie drzwi. Tyle że w piwnicach siedziby magistratu nie byli sami. Flip z tym drugim tajniakiem zginął, kapitanowi udało się uciec.
Jutro pewnie zawita do ratusza ekipa dochodzeniowa. Ale dopiero jutro.
Policjanci będą robić mądre miny nad następnym tajemniczym ciałem. Tymczasem to po prostu oficer służb specjalnych. Wroński nie zdążył zapytać kapitana o sprawę ciał, ale postanowił odłożyć to na później.
Chociaż, w zasadzie, nie musiał pytać.
Wszyscy zamordowani musieli być związani z agenturą. I to, zdaje się, nie tylko polską, a może nawet głównie nie z polską.
Baliński z Dorotą weszli na posesję. Kiedyś strzegł jej nawet płot, ale odkąd rządy w posiadłości przejął syn poprzedniego gospodarza, dom nieco podupadł. Obeszli podwórze, w każdej chwili gotowi przytulić się, udając zakochanych.
Michał poczuł ukłucie zazdrości. Przystojny oficer wywiadu i piękna kobieta. Jak w filmach o Bondzie. A on jest tutaj na przyczepkę. Wreszcie zobaczył, że wracają.
– Jest studnia – oznajmił niepotrzebnie Baliński. O tym mógł mu powiedzieć wcześniej komisarz. – Sprawdziłem, wierzchnia płyta da się odsunąć, tyle że jest zamknięta na skobel i kłódkę.
– Ale tamten korytarz jest zasypany.
– Musimy spróbować. Na planie został zaznaczony, jakby był drożny. Może ten, kto sporządzał rysunek, wiedział więcej od nas? Może trzeba się tylko przekopać przez zawał? A może już ktoś to zrobił?
– No dobrze – wtrąciła Dorota. – Ale trzeba łopat, może przydałby się kilof. Jak mamy się przebić? Gołymi rękami?
– Pani nijak – odparł Baliński. – Nie wejdzie tam pani. Ktoś musi pozostać na zewnątrz, żeby zawiadomić władze, gdybyśmy nie wrócili.
– Słyszę podobny tekst już drugi raz w ciągu godziny – mruknęła.
– Ma pan przy sobie blachę, komisarzu? – Kapitan nie zwrócił uwagi na jej słowa.
Wroński już miał zaprzeczyć, ale poklepał się po kieszeni bluzy. Jest! Musiał ją odruchowo zabrać. Lata przyzwyczajeń.
– Doskonale – Baliński zatarł ręce. – Wolałbym uniknąć dekonspirowania się.
– Kto to są ci oni?
– Ludzie z tego domu. Od nich weźmiemy sprzęt. Ale przecież nie dadzą narzędzi jakimś nocnym gościom. Policja to co innego.
– Ach, oto chodzi. Blacha nie będzie potrzebna. Niedawno rozmawiałem z mieszkańcami w tej okolicy. Wiedzą, że jestem gliną.
– Ja pierniczę – powiedział pan Witek, właściciel domu. – Ale jazda!
– Nigdy pan nie schodził do studni? – spytał Baliński.
Читать дальше