– No właśnie – odezwała się Beattie. – Typowe samcze zachowanie.
Jim w zamyśleniu przeszedł powoli na tył klasy.
– Doskonale się spisałeś – pochwalił Johna. – Dotarłeś do bardzo interesujących legend. Ale jedno mnie zastanawia… chociaż Coyote nie może umrzeć, czy komuś nie udało się znaleźć sposobu przegnania go w miejsce, skąd nie mógłby uciec? Albo pozbawienia go części magicznej mocy, tak jak inny demon zrobił to z Wielkim Potworem, obcinając mu włosy?
– W „Legendach Navajo” jest napisane, że za dawnych czasów szamani przyzywali Coyote gwizdkiem i wchodzili z nim w układy, by pokonać wrogie plemiona – powiedział John i znów zaczął czytać: – „W tysiąc osiemset trzydziestym siódmym roku szaman Navajo wezwał Coyote i obiecał mu pięć dziewic w zamian za zwycięstwo w wojnie z plemieniem Hopi. Następnego dnia Navajo zaatakowali wioskę Oraibi, jedną z najstarszych osad w Ameryce, i wymordowali prawie wszystkich jej mieszkańców”. – Przebiegł palcem po stronie i dodał: – Wygląda na to, że jedynym sposobem poradzenia sobie z Coyote jest przekonanie innego ducha, by go zabił, a potem wykopanie jego serca, zanim on zdąży to zrobić, i ukrycie go tak, by nie mógł go znaleźć.
– Panie Rook… – odezwała się Beattie. – Znalazłam trochę informacji o kobiecie, która zmieniała się w jedno z tych wielkich futrzastych zwierząt mieszkających w lesie. – Beattie cierpiała na afazję nominalną i miała trudności z zapamiętywaniem nazw przedmiotów.
– Mówisz o Niedźwiedziej Pannie? – pomógł jej John. – To właśnie w niej zakochał się Coyote.
– Wydaje mi się, że starczy już tej dyskusji o legendach Navajo – stwierdził Jim. – Na ten tydzień mam ich dosyć. Ale chciałbym, żebyście napisali dziejącą się współcześnie opowieść opartą na starej indiańskiej legendzie.
– No właśnie – mruknęła Beattie. – Kiedy zaczynamy rozmawiać o żeńskich demonach, musimy przerwać.
– Wszyscy pozbierali swoje książki i zeszyty, po czym z hałasem opuścili salę. Jim wrócił do biurka, by przejrzeć rozkład zajęć na resztę miesiąca. Kiedy usiadł, podeszli do niego Mark i Sharon. Oboje mieli bardzo poważne twarze.
– Chyba wiem, co chcecie mi powiedzieć – odezwał się Jim.
– Co jest grane, panie Rook? – zapytała Sharon. – Czy pani Randall miała atak astmy, jak pan nam powiedział w Arizonie, czy też została w rezerwacie szukając starych map? A może ani jedno, ani drugie?
– Jestem wam winien przeprosiny – odparł Jim. – Wiecie, jakie jest moje stanowisko na temat kłamstw. Ale wtedy w Window Rock nie chciałem was jeszcze bardziej martwić.
– Co się stało? – zapytał Mark. – Z panią Randall wszystko w porządku, prawda?
– Muszę was poprosić, żebyście zatrzymali to dla siebie… Afera z Catherine jeszcze się nie skończyła i jeżeli nie będę miał swobody ruchów, nie potrafię jej pomóc. – Przerwał na moment, a potem powiedział: – Pani Randall miała wypadek. Obawiam się, że nie żyje.
– Nie żyje? – powtórzyła wstrząśnięta Sharon.
– Jaki wypadek? – zapytał Mark.
Jim bezradnie wzruszył ramionami.
– Miało to związek z Catherine, jednak teraz naprawdę nie jestem w stanie wam tego wytłumaczyć. Gdy tylko będę mógł, opowiem wam, co się stało.
– Ale powiedział pan wszystkim, że pani Randall została w Arizonie… nawet doktorowi Ehrlichmanowi – oświadczyła Sharon.
– Wiem. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, ich również przeproszę.
– Jezu – wymamrotał Mark. – Nie mogę uwierzyć, że ona nie żyje. Wciąż widzę jej twarz.
Jim położył dłoń na jego ramieniu.
– Ja również, Mark.
Kiedy po ostatniej lekcji Jim zbierał się już do wyjścia, do klasy wkroczył doktor Ehrlichman.
– Cieszę się, że wycieczka się wam udała, Jim. Muszę się przyznać, że wcale nie byłem przekonany do tych twoich etnicznych wędrówek. Nie bardzo widziałem ich związek z zajęciami wyrównawczymi z angielskiego. Ale kuratorium wyrażało się pochlebnie o twojej pracy i widziałem, że uzyskujesz coraz lepsze wyniki na testach.
– Dobra komunikacja to podstawa – odparł Jim. – Wierzę, że jeśli moi uczniowie zrozumieją odmienność swoich kolegów i koleżanek, pomoże im to w docenieniu ich własnego pochodzenia i w jaśniejszym wyrażaniu myśli.
– Bardzo ładnie. Wygląda na to, że Los Angeles Times może być zainteresowany artykułem na ten temat.
– Moim uczniom taka reklama nie jest potrzebna – oświadczył Jim. – W klasie nie wstydzą się swoich wad, ale nie chcą, by cały świat dowiedział się, że są powolniejsi od innych.
– Taki artykuł przysłużyłby się szkole… zwłaszcza po zeszłotygodniowej tragedii.
– Nie jestem pewien… Przemyślę to sobie przez weekend.
– Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro po południu?
– A co takiego ma być jutro po południu?
– Rozgrywamy mecz z Asuzą. Ben Thunkus uważa, że mamy duże szanse na zwycięstwo.
– Więc ten mecz się odbędzie? Mimo tego, co przydarzyło się Martinowi?
Ehrlichman potarł dłonie.
– Rozmawiałem z jego rodzicami. Są za tym. Rozmawiałem też z drużyną. Chcą zagrać, aby w ten sposób oddać hołd Martinowi.
– Skoro tak uważają…
– Tak właśnie uważają, Jim. I ja również tak myślę. Szkoła ma za sobą bardzo zły początek semestru, bardzo zły. Chciałbym ujrzeć, jak wszystko wraca do normy. Pamiętaj o haśle West Grove: „Przez przyjemność do sukcesu”.
– W wersji uczniowskiej brzmi to chyba „Przez imprezy do absolutorium” – odparł Jim.
– Nie wiedziałem o tym – mruknął Ehrlichman – i żałuję, że się dowiedziałem.
– Do zobaczenia na meczu – powiedział Jim.
Wczesnym wieczorem Jim pojechał odwiedzić Henry!ego Czarnego Orła. Na progu stała ładna młoda Meksykanka, polerując brązową wizytówkę na drzwiach.
– Pan Czarny Orzeł jest w domu? – zapytał Jim.
– Nie, señor. Ale znajdzie go pan w Cafe del Rey.
– Widziała go dziś pani?
– Pewnie. Nie był dzisiaj w pracy. Powiedział, że kręcą sceny bez niego.
– W jakim był nastroju?
– Que?
– Był szczęśliwy, wesoły, nucił sobie pod nosem? A może był smutny i przygnębiony?
– Był bardzo nerwowy.
– Nerwowy? Krzyczał na panią?
– Nie, ale wyglądał, jakby na coś czekał. Kiedy dzwonił telefon, natychmiast pędził go odebrać.
– Dziękuję, bardzo mi pani pomogła – powiedział Jim.
Wrócił do samochodu i pojechał w stronę oceanu. Do zachodu brakowało jeszcze godziny, ulice skąpane były w pomarańczowym blasku. Skręcił w Admiralty Way i skierował się ku zatoce. Ciepłe morskie powietrze dmuchało mu we włosy. Gdyby tak bardzo się nie martwił, mógłby uznać, że wieczór jest wspaniały.
Henry’ego Czarnego Orła znalazł przy kawiarnianym barze, gdzie samotni klienci mogą zjeść w spokoju spoglądając na tańczące na kotwicy jachty. Aktor był w połowie steku z sałatką z kopru i popijał czerwone wino z pękatego kieliszka. Jim wsunął się na wolny stołek obok niego.
– Jak tam stek, panie Czarny Orzeł? Wystarczająco krwisty jak na pańskie potrzeby? A może wolałby pan całopalną ofiarę?
Henry Czarny Orzeł podskoczył jak oparzony, wytrzeszczając w przerażeniu oczy.
– Och, przepraszam – powiedział Jim. – Czyżbym pana wystraszył?
– Co pan tu robi? – zapytał Henry Czarny Orzeł, a potem rozejrzał się po zatłoczonej knajpce, jakby kogoś szukał. – I gdzie jest Catherine?
Читать дальше