– To diament – szepnął. – Olbrzymi, nieprawdopodobny, niewiarygodny diament.
– Tak, panie Blitzboss – zgodził się Dżentelmen Jack.
– Jack, to diament. Widzisz, jaki jest wielki, Jack. Musi ważyć, no ile, co najmniej trzysta pięćdziesiąt karatów. Trzysta sześćdziesiąt! Zobacz, jaki jest wielki. To sen! Nie mogę się obudzić! Jack, to niesamowite.
Dżentelmen Jack usiadł, nie zapytawszy przedtem o pozwolenie. Splótł swoje serdelkowate ciemne palce i spojrzał na Joela poważnymi, inteligentnymi oczami.
– Wie pan co, panie Blitzboss? Jeśli ten kamień nie jest uszkodzony, to wart jest co najmniej poł miliona funtów. Może więcej. Może nawet milion.
Joel skinął głową. Wyciągnął rękę po butelkę z whisky, nie odrywając przy tym oczu od diamentu. Nalał sobie kieliszek i wytarł stół rękawem.
– Spójrz na niego – dyszał. – Spójrz na tego drania. Trzysta karatów, o ile nie więcej. Majątek! Słuchaj no, przynieś mi wagę z kuchni. Kitty pokaże ci, gdzie jest. Dalej, pośpiesz się. Muszę zważyć tego drania!
Kiedy Jack udał się do kuchni, aby pożyczyć wagę od kucharki Griqua, Kitty, Joel dźwignął się z krzesła, podniósł diament i stanął z nim na brzegu werandy. Przez chwilę przyglądał mu się pod słońce. Był zimny w dotyku, tak jak należy. Wyciągnął rękę przed siebie, uniósł ją i spojrzał na diament z ukosa, przyglądając się szczególnie miejscu, w którym odłamał się prawdopodobnie od innego, większego kawałka. Edward Nork miał rację mówiąc, że diamenty formowały się pod wpływem wysokiej temperatury wytwarzanej przez podziemne wulkany: ogromna siła wybuchów, która powodowała wydostawanie się diamentów na powierzchnię, bardzo często rozszczepiała je i rozkruszała. Dwa duże pięćdziesięciokaratowe kamienie zostały niedawno wykopane w dwóch różnych miejscach oddalonych od siebie o trzysta jardów. Znaleźli je Murzyni pracujący dla British Diamond Mining Company i później okazało się, że idealnie do siebie przystawały.
W środku diamentu Joel dojrzał dziwny blask, blask, jakiego nigdy przedtem nie widział w żadnym kamieniu, nawet w tych najwyższej jakości. Było to światło o bladoliliowym odcieniu, w kolorze porannego nieba, kiedy to gasną ostatnie gwiazdy. Przypominało nieskalaną jasność, wskazywało na niezmienną prawdę. Przez cały dzień mógł wpatrywać się w to światło, aż po zachód słońca. Czuł, że znalazłby sposób, aby przenieść swoją świadomość do wnętrza tego kamienia i właśnie w nim czułby się pewnie, wiedziałby, czego chce, stałby się silny. Byłby po prostu sobą.
W środku diamentu nie było bólu, alkoholu, morfiny, oszukiwania samego siebie. Tam mieścił się inny świat, czysty i niebiański. Nie było w nim miejsca na whisky, hazard i wszy łonowe. Joel czuł, że wpatrując się w diament, obumiera. Nie było nic bardziej martwego od tej właśnie odmiany pierwiastka węgla, nic twardszego, nic bardziej sterylnego. A przecież dealerzy mówili o „ogniu" diamentu, o jego „życiu", i nie mylili się. W najbardziej wydawałoby się martwej części każdego diamentu tańczyły tysiące promieni. W diamencie takim jak ten wszystkie jego marzenia mogły się spełnić, cały ten bałagan i wszystkie upokorzenia mogły zostać zapomniane. Był to z pewnością prawdziwy, diament i gdy oglądał go ze wszystkich stron wiedział, że musi należeć do niego.
Nie do Barneya. Nawet w połowie. Tylko i wyłącznie do niego.
Dżentelmen Jack przyniósł wagę z mosiężną dźwignią i agatową strzałką, po czym postawił ją na stole. Wyjął z kieszeni małe mosiężne ciężarki i ustawił w rządku, jeden za drugim. Joel opuścił rękę z diamentem, mocno ją zacisnął i podszedł do stołu.
– Dotknij go – powiedział w końcu, podając kamień Dżentelmenowi Jackowi.
– Jest ciepły – powiedział Dżentelmen Jack.
– Tak. Po tym między innymi można poznać, czy to prawdziwy diament. Powinien być zimny, kiedy się go bierze do ręki, a gdy się go trzyma w ręku, powinien się robić coraz cieplejszy.
– Widzę, że nauczył się pan czegoś od pana Norka – powiedział Dżentelmen Jack z figlarnym uśmiechem na twarzy.
– Nie chcę słyszeć o Norku – ostro odezwał się Joel. – Ustaw wagę i zobaczmy, ile ten drań waży.
Wyregulowanie wagi i zważenie diamentu na małej szalce zabrało im trochę czasu. Waga nie była dokładna, Kitty ważyła na niej przyprawy i zioła. Lecz w tej chwili Joel nie potrzebował dokładnej wagi. Wiedząc, że jedna uncja równa się stu czterdziestu dwóm karatom i wpatrując się w mosiężne ciężarki, które Joel ustawiał ostrożnie na szali, był pewien, że diament musi ważyć więcej niż trzysta pięćdziesiąt karatów.
Wyprostował się, oparł ręce na biodrach i spojrzał triumfująco na Jacka.
– Pół miliona? – myślał głośno. – Na pewno trzy czwarte miliona. Może nawet milion.
– Tak, panie Blitzboss. Ma pan rację.
Joel zdjął kamień z wagi i począł chodzić po werandzie, obracając go w dłoni.
– Nie opłaca się go sprzedawać tutaj, w Kimberley. Będziemy musieli pojechać z nim pewnie do Capetown. Może do Antwerpii albo do Amsterdamu. Tam damy go oszlifować. Wtedy będzie wart jeszcze raz tyle.
– Ascher & Mendel to zrobią, panie Blitzboss. Pan Barney zawarł z nimi specjalną umowę.
Joel spojrzał na wschód, na drzewa koralowe błyszczące w porannym słońcu.
– Nie mam zaufania do nich.
– To jedni z najlepszych, panie Blitzboss.
– Jack, ty jesteś Ndebele. Co wiesz o szlifierzach diamentów?
– Znam się na tym, panie Blitzboss. Znam Aschera i Mendla. Dobrze szlifują, wszyscy tak mówią. Zwłaszcza nietypowe kamienie.
Joel zagryzł wargi. Po chwili odezwał się:
– Ten Ntsanwisi. Można mu ufać?
– W jakim sensie, proszę pana?
– Czy można mu ufać? Nie rozumiesz po angielsku?
– Lepiej niż biali rozumieją nasz język, proszę pana. Joel zaczął znowu kuśtykać po werandzie.
– Chodzi o to, czy rozpowie o tym diamencie. Czy wszystkim rozgada.
Dżentelmen Jack zamknął oczy i prawie niedostrzegalnie potrząsnął głową.
– Jesteś pewien? – dopytywał się Joel.
– Tak, panie Blitzboss. Ntsanwisi nigdy nie sprawi panu kłopotu. Może powinien mu pan zapłacić. Pięć, sześć funtów. Nikomu nie powie o tym diamencie, jeśli mu pan zabroni.
– W porządku. A ty?
Dżentelmen Jack uniósł głowę, mając się teraz na baczności.
– Ja, proszę pana?
– Tak, ty.
– Nie rozumiem, proszę pana.
Joel trzymał olbrzymi diament w ręce, między jednym palcem a kciukiem, i obracał go w słońcu, tak że mienił się wszystkimi kolorami tęczy.
– Powiem jasno, Jack, tak, żebyś zrozumiał. Ten diament jest mój. Został znaleziony, kiedy pana Barneya tu nie było. Dlatego właśnie jest mój.
– Pan Barney jest współwłaścicielem, proszę pana.
– Być może. Ale kto zarządzał, gdy diament został znaleziony? Ja. Jest takie powiedzenie: „Ci, którzy znajdują, zatrzymują, a ci, którzy przegrywają, płaczą". Jest jeszcze i jedno powiedzenie: „Czego oko nie widzi, tego sercu nie żal".
– Proszę?
– Nie udawaj Greka – warknął Joel. – Zabierzemy ten kamień do Europy, dokąd udamy się pod jakimś pretekstem, i tam go oszlifujemy. Potem sprzedamy go za milion funtów i będziemy bogaci. Jeżeli to do ciebie nie trafia, to jesteś głupszy, niż myślałem.
Dżentelmen Jack zaczął sobie wyłamywać palce, jeden po drugim. Jego przystojna ciemna twarz była bez wyrazu.
– Nauczył mnie pan wielu rzeczy, panie Blitzboss – i zaczął Dżentelmen Jack. – Zostałem wychowany przez dobrych misjonarzy. Zawsze mi powtarzali: bądź uczciwy, nie cudzołóż, nie pij alkoholu, nie kłam.
Читать дальше