– Ale czy będzie go pan reprezentować? Czy spróbuje pan? Nie mam nikogo, do kogo mógłbym się zwrócić.
– Żyda, złodzieja diamentów? Prosi pan o bardzo dużo, panie Barney.
Barney zaczerpnął powietrza.
– Wiem. I wiem również, że szansę powodzenia są bardzo nikłe. Ale jeżeli powiodłoby się panu – proszę się nad tym zastanowić – byłby pan słynny na całą Kolonię.
– Być może – odparł pan Knight bezbarwnie. – Nie, muszę mieć czas, żeby się nad tym zastanowić. I oczywiście będę musiał porozmawiać z panem Havemannem, żeby usłyszeć jego wersję wydarzeń. Zabawne – spotkałem go raz czy dwa razy i nigdy nie przypuszczałbym, że jest Żydem. Ani pejsów, ani niczego w tym stylu.
– Nie wszyscy Żydzi przypominają Shylocka – powiedział Barney, odwracając się nagle do pani Knight, która właśnie w tym momencie starała się wydłubać kawałek wołowiny spomiędzy zębów, a następnie spojrzał na Agnes i Faith. Wydawało mu się, że to niemożliwe, iż nikt z obecnych nie rozpoznał w nim żydowskiego pochodzenia. To, że drżały mu nogi, Agnes mogła przypisać seksualnemu podnieceniu i częściowo była to prawda. Czuł, że spodnie stały się w pewnym miejscu jakby nieco ciaśniejsze. Odkąd żył, nie jadł takiej kolacji. Prawo, uprzedzenia, pożądanie i niestrawność.
Kiedy ujrzeli, że na stole pojawiła się podejrzanego koloru galaretka z koziego mleka, odsunęli skrzypiące krzesła i usiedli dookoła zielonego, wysokiego pieca. Pan Knight zapalił grube tureckie cygaro, rozsiadł się wygodnie, krzyżując nogi i poruszając stopami, kiedy mówił. Barney przysiadł na brzegu kanapy, a Agnes usadowiła się tuż obok niego, na poręczy, tak że mógł oddychać zapachem jej perfum, a ona palcami mogła dotykać jego włosów na karku, czego nie widział ojciec. Nuciła pod nosem jakąś melancholijną piosenkę, która odtąd miała przypominać Barneyowi ten wieczór do końca życia.
– Udzielę panu pewnej rady – powiedział pan Knight, I kiedy zegar na ścianie wybił jedenastą. – Niech pan uważa, z kim pan przestaje, ponieważ w Kimberley jest się znanym przez swoje towarzystwo. Oczywiście każdemu należy się trochę rozrywki – czarne kobiety i tak dalej. To zupełnie naturalne. Ale towarzystwo proszę sobie dobierać pierwszorzędne. A teraz, czy ma pan ochotę na szklaneczkę musującego wina?
Donald przyjechał o jedenastej trzydzieści. Barney skłonił się pani Knight, która chichotała i czerwieniła się na zmianę i podziękował jej za kolację, a Agnes i Faith, mocno objęte ramionami, starały się nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Pan Knight stał wyprostowany z wyrazem twarzy, który mógłby zostać odczytany jako błaganie niebios o przetrwanie w trudnych czasach.
Barney wspiął się na kozioł i pomachał ręką rodzinie Knightów, która stała oświetlona w drzwiach swojego domu, jak gdyby pozowała do bożonarodzeniowej fotografii. Wszyscy gwałtownie wymachiwali rękami.
– Czy już? – zapytał Donald, podnosząc do góry bat. Barney właśnie miał powiedzieć, że „już najwyższy czas – jedziemy”, kiedy na ścieżce pojawiła się pędząca w ich kierunku Agnes. Trzymała brzegi spódnicy w jednej ręce, a w drugiej jakiś mały przedmiot z materiału, którym energicznie wywijała.
– Pańskie rękawiczki, panie Barney! Zapomniał pan swoich rękawiczek.
Barney zeskoczył z powozu.
– Jestem niezmiernie wdzięczny – powiedział, kiedy podeszła bliżej.
– Schowałam je – wyszeptała. – Chciałam pożegnać pana bez świadków.
Barney spojrzał w jej szeroko rozwarte, błyszczące oczy. Była bardzo ładna i podniecała go jak żadna inna dziewczyna. Nawet przy Leah nie czuł się tak jak przy niej. Patrzył na jej kręcone włosy, wilgotne, zadające męki Tantala usta, wdychał jej zapach. Była dobrze wychowana, ale i prowokacyjna. Sposób, w jaki zabawiała się jego ręką przy kolacji, przyprawiał go o dreszcze.
Agnes wyciągnęła rękę, a Barney schował ją między swoimi dłońmi.
– Nie wiem, co powiedzieć – odezwał się.
– Ale ja wiem – wyszeptała. – Choć to i tak nie ma znaczenia. Kiedyś kochałam się w pewnym poruczniku z Kapsztadu… musiałam się z nim rozstać ze względu na interesy tatusia. Ale zdążył mnie nauczyć, jak zadowolić mężczyznę.
– Chcę się z tobą jeszcze spotkać – powiedział Barney.
– Więc przyjdź w niedzielę do kościoła. Bądź uprzejmy wobec Faith, ale usiądź obok mnie.
Barney nagle zdał sobie sprawę z tego, jak gorąca była noc; usłyszał niespodziewanie tysiące niestrudzenie brzęczących owadów. Był również pewien, że pan Knight marszczy się teraz, stojąc na werandzie, i że rozmowa z Agnes przedłużała się, była zbyt długa jak na omówienie spraw związanych z zapomnianymi rękawiczkami.
– Musisz iść – powiedział. Agnes mrugnęła do niego okiem.
– Wiem. Ale Faith będzie zazdrosna.
Pobiegła ścieżką w kierunku domu, a Barney przez chwilę za nią patrzył, po czym ponownie wspiął się na powóz.
– Ta kobieta wie, że jest pan Żydem? – zapytał Donald, strzelając z bata i cmokając na konie.
– A jaka to różnica? – zapytał Barney wyzywającym tonem, poluzowując krawat.
Donald skrzywił gębę w uśmiechu.
– Ona nie wie? Pan nie powiedział.
– Nie. Nie było okazji.
– Czy Bóg nie będzie na pana zły?
– Dlaczego miałby być zły?
– Bóg nie lubi, kiedy ktoś się Jego wypiera.
– Nie wyparłem się Boga. Posłuchaj, Donaldzie, żeby przeżyć w tym kraju, ażeby wzbogacić się, trzeba być białym i chrześcijaninem, i dżentelmenem. Tak się składa, że spełniam tylko jeden z tych warunków. Ale kiedy tylko ludzie zaczną wierzyć, że spełniam pozostałe dwa – niech zaczną tylko wierzyć, rozumiesz, nie kłamiąc mi prosto w oczy – to wtedy im powiem.
– Bardzo dobra – powiedział Donald.
– Bardzo dobra? Co bardzo dobra?
– Wymówka – powiedział Donald. – Bardzo dobra wymówka.
Kiedy Barney wrócił do obozowiska Griqua na wzgórzu, Joel już nie spał. Natalia kucała przy jego legowisku, karmiąc go rosołem. Kiedy Barney wszedł do namiotu, Joel trzymał Natalię za nadgarstek i mówił:
– Dosyć zupy, dziękuję ci. Naprawdę już mam dosyć.
– Musisz nabrać sił – powiedziała Natalia, podnosząc łyżkę do jego ust.
Barney usiadł na brzegu legowiska.
– Rób to, co każe twoja pielęgniarka. – Uśmiechnął się do Joela.
Joel był nie ogolony, miał zaczerwienione oczy i był opuchnięty. Na policzkach widniały purpurowe, błyszczące plamy.
– Co za sens, żebym przytył? – zapytał Barneya. – Stafford Parker wytropi mnie z psami, kiedy tylko się dowie, że uciekłem.
– Czy oni naprawdę chcieli, żebyś tam umarł? Joeł opadł na posłanie.
– Miałem leżeć rozciągnięty przez trzy dni. Gdybym nie umarł, to byłby jakiś cholerny cud.
– Przez przypadek dowiedziałem się, co się tobie przytrafiło. Nork mi opowiedział.
– Nork? Ten bufon?
– Nie wygląda na bufona.
– Jest pośmiewiskiem wszystkich górników. On i jego wyssane z palca teorie o wulkanach. Takiego shlimazela jak Nork znajdziesz w każdym miejscu. Przy kopalniach kręci się wielu złodziei, naciągaczy i tak zwanych profesorów.
Natalia wstała i wyniosła talerz z zupą przed namiot. Barney pochylił się nad Joelem i powiedział serdecznie:
– Cudownie, że ciebie znalazłem. Szukałem cię przez wszystkie te lata, odkąd tylko przyjechałem. Trzy lata i oto jesteś.
– Znalazłeś mnie kilka miesięcy za późno, braciszku – powiedział Joel. – Gdybyś pojawił się wcześniej, pomógłbyś mi kopać na mojej działce i wtedy, być może, do czegoś byśmy doszli.
Читать дальше