Pan Knight zmarszczył brwi, ale pani Knight klasnęła w dłonie z rozbawieniem i powiedziała:
– Ci Malajowie… nie rozumieją po angielsku, ot, cały kłopot. Powiedziałam mu, żeby przyrządził ziemniaki sautó, a kiedy wróciłam do domu, odkryłam, że położył wszystkie małe ziemniaki po jednej stronie naczynia, a duże po drugiej. „Gotowe, pszepani – powiedział. – Posorto-wałem ziemniaki tak jak pani kazała". Czy to nie zabawne?
– Tęskni za Kapsztadem – zauważył pan Knight niepotrzebnie, a jego żona poszła do kuchni, żeby uratować danie.
W końcu zasiedli do kolacji przy owalnym stole z chwiejącymi się nogami. Kiedy jedli już zupę, cienką lurę, w której pływały ziarenka groszku i która była tak pieprzna, że Barney poczuł, iż za chwilę wyparsknie wszystko na obrus, pan Knight wstał, zdjął z półki książkę pt. Dobry i sumienny uczestnik Mszy świętej i wsunął ją pod jedną z chwiejących się nóg, aby utrzymać stół w poziomie. Kiedy wyszedł spod stołu, był czerwony na twarzy.
– Nie zawsze tak było – ogłosił całemu światu mocnym głosem. – Swojego czasu mieliśmy najwspanialszy mahoniowy stół obiadowy w całej Kolonii.
– Nie przejmuj się tym, kochanie – powiedziała słodko jego żona.
– Czy zostanie pan w Kimberley do niedzieli, panie Barney? – zapytała Faith.
Barney był zadowolony, że miał szansę odłożyć łyżkę i wytrzeć usta w serwetkę. Serwetka była lniana, prawdziwa irlandzka, chociaż mocno już sprana.
– Zostanę na pewno – powiedział. – Mam kilka spraw do załatwienia w Kimberley.
– A więc może nam pan towarzyszyć podczas mszy w kościele? – zapytała Faith.
– Faith – zaprotestował jej ojciec grubym głosem. Barney odkrył jednak, że pomysł ten raczej mu się spodobał. Może w Anglii albo w Kapsztadzie młode kobiety nie powinny być eskortowane do kościoła przez młodego mężczyznę, żeby wspólnie recytować modlitwy, ale tu w Kimberley było to do przyjęcia. Na pewno lepsze niż chichotanie z kopaczami diamentów na ulicy, jak pospolite dziwki. I o niebo lepsze niż sekretne obłapiania za budynkiem probierczym, gdzie nie byłby w stanie kontrolować sytuacji. Pan Knight był pewien, że jego szelmowskie córeczki były jeszcze dziewicami, ale to mogło się zmienić. Jeszcze sześć miesięcy w tym prymitywnym, zapomnianym przez Boga mieście poszukiwaczy diamentów, prostytutek i złodziei i nie będzie już tak pewny siebie. Cnota dziewczęca jest krucha jak kwiat. Poza tym zdawał sobie sprawę z tego, jak atrakcyjne dla mężczyzn są jego córki.
– Smakowała panu zupa? – zapytała pani Knight.
Agnes wstała z krzesła, żeby posprzątać ze stołu naczynia. Knightowie z pewnością byli bez pieniędzy, a do tego mieli kłopoty ze służbą. Ale wykonywanie obowiązków służącej przez Agnes umożliwiło jej zbliżenie się do Barneya – kiedy odbierała od niego talerz – tak, żeby poczuł zapach jej perfum i żeby przez moment poczuł ciężar jej piersi na swoim ramieniu.
– Zupa była wspaniała – powiedział Barney. – Nie jadłem takiej, odkąd wyjechałem z Nowego Jorku.
– Biedni Nowojorczanie – wymruczała Agnes, odbierając talerz od ojca. Spojrzała na Barneya i posłała mu uśmiech, który był radosny, a zarazem prowokacyjny. Barney poczuł, że się rumieni i skoncentrował uwagę na bułce. Faith zauważyła, co się święci, ale pan Knight był zbyt zajęty wysnuwaniem zawiłych teorii prawniczych na temat podziału działek diamentowych, a pani Knight gryzła nerwowo usta, marszczyła brwi i słuchała męża, czyniąc bezowocne próby zrozumienia tego, o czym mówił.
– Przypuszczam, że jest pan farmerem dżentelmenem? – zapytał pan Knight Barneya, kiedy Agnes przyniosła i postawiła na stole wielką białą wazę, wypełnioną po brzegi brązowym gulaszem.
Barney uśmiechnął się krzywo.
– Chyba tak, chociaż co to jest warte tutaj, w samym środku niczego.
– Cóż, to jest bardzo ważne, stary przyjacielu – powiedział pan Knight. – Farmer dżentelmen może uzyskać członkostwo klubu Kimberley, podczas gdy zwyczajny farmer nie ma takiej szansy.
– Czy klub Kimberley jest taki ważny?
Pani Knight zachichotała z roztargnieniem, nakładając na talerze gulasz, a pan Knight spojrzał na nią z wyrzutem.
– Tak – powiedział, patrząc Barneyowi prosto w oczy. – Właściwie dopiero się organizuje, ale kiedy zostanie postawiony nowy budynek, rozpocznie działalność zgodną ze swoim statutem. To będzie klub dla dżentelmenów mających określoną pozycję w społeczeństwie; miejsce, gdzie będzie można w niewielkim, wybranym gronie podyskutować na temat interesów; enklawa dla tych, którzy mają odpowiednie pochodzenie.
– Czy pan jest już członkiem? – zapytał Barney. Pan Knight opuścił brodę, która oparła się na sztywnym kołnierzyku, i oznajmił z zadowoleniem:
– Jestem sekretarzem bilardu, ściśle mówiąc.
– I myśli pan, że ja mógłbym…?
– Byłoby to dla pana ze wszech miar korzystne. To kwestia zawierania znajomości wewnątrz określonego koła, jeżeli rozumie pan, co mam na myśli. A ci, którzy znajdują się poza obrębem, cóż… ci, którzy są na zewnątrz, nigdy się nie dowiedzą, co dzieje się wewnątrz.
Pani Knight ponownie zachichotała i podała Barneyowi talerz, na którym znajdowały się dziwnie wyglądające kawałki mięsa. Albo gulasz zrobiony został z mięsa jakiegoś zupełnie nie znanego zwierzęcia, albo nowy kucharz nie miał zielonego pojęcia, jak podzielić mostek na smakowite kąski.
Agnes złożyła dłonie i przycisnęła je do piersi.
– Czy to prawda, panie Barney, że w Ameryce są Indianie? I niedźwiedzie?
– Tak – pokiwał głową Barney. – Ale nie w Nowym Jorku.
– A więc nigdy ich pan nie widział? – zapytała Agnes. Barney poczuł nagle jej kolano przyciskające się do jego nogi. Opuścił głowę i spojrzał w talerz, na ohydnie wyglądające kawałki mięsa, kości zanurzone w kałuży tłustej mazi.
– Kiedyś widziałem Indianina – powiedział. – Byłem wtedy małym chłopcem. Komańcz imieniem Orle Pióra odwiedził Nowy Jork. Wożono go po ulicach miasta w powozie. Byłem raczej rozczarowany, miał na sobie wysoki kapelusz i prochowiec, a w ręce trzymał trzcinkę. Nie przypominał dzikusa, ani trochę.
Pan Knight głośno kichnął i powiedział:
– A propos dzikusów. Kiedyś w Kapsztadzie występowałem jako adwokat w bardzo interesującej rozprawie przed sądem. Mężczyzna oskarżony był o kradzież srebra z kasyna oficerskiego w zamku Cape. Posądzano go, że miał spore długi karciane, których nie był w stanie spłacić. Nazywał się Chatsworth. Absolwent Harrow School.
– Ale nie był dzikusem, kochanie? – niepewnie zapytała pani Knight.
Pan Knight poczęstował żonę takim spojrzeniem, że zaparło jej dech w piersiach. Wydawało się, że próbuje zmiażdżyć ją siłą swojego wzroku.
– Ten mężczyzna – kontynuował, ciągle patrząc na żonę – ten mężczyzna nie przyznawał się do winy. A najbardziej interesującą rzeczą w tym wszystkim był fakt, że jedynym świadkiem kradzieży był czarny sprzątacz. A więc po wysłuchaniu dowodów stanąłem przed sądem i zapytałem, czy uważają, że czarnuch jest czymś ważniejszym – w świecie rządzonym przez Pana – niż na przykład koń do gry w polo, czy też jest mniej warty. Gdyby doszli do wniosku, że pełnej krwi koń do gry w polo – w świecie rządzonym przez Pana -jest ważniejszy niż byle czarnuch z wybrzeża na Przylądku, natychmiast zorientowaliby się, że jedyny świadek na rozprawie nie był do końca człowiekiem i jego tak zwane zeznania nie były wiarygodne. Muszę panu powiedzieć, że sędzią był stary Clough-Parker, który był absolutnym fanatykiem gry w polo.
Читать дальше