Barney sięgnął do kieszeni i wyjął z niej składany nóż. Bez słowa zaczął przecinać więzy krępujące Joela. Griąua stał bez ruchu i obserwował jego poczynania, nie zamierzając mu pomóc; ale kiedy powrozy zostały przecięte, położył Biblię na trawie i pomógł Barneyowi postawić Joela na nogi. Podczas gdy Griąua trzymał go mocno w pozycji pionowej, Barney strzepywał mrówki z ciała Joela i wybierał je z jego włosów.
– Dokąd możemy go zabrać? – zapytał Barney. – Nikt w Kimberley go nie przyjmie. Nawet moi przyjaciele.
– Taki był wyrok pana Stafforda Parkera – powiedział poważnie Griqua. – On nie pozwoli, żeby pan mu pomógł uciec.
– Nazwisko Stafford Parker wcale na mnie nie działa
– odpowiedział Barney. – Poza tym to mój brat.
– Wody – wyszeptał cicho Joel.
– Przyniosę ci – zapewnił go Barney. – Ale najpierw wydostaniemy się z tego miejsca. Czy masz jakiś transport?
– Barney zapytał Griqua.
– Ośli wózek. Jest przywiązany do drzewa pomarańczowego.
– Idziemy – powiedział Barney.
Wspólnymi siłami zanieśli Joela przez wysoką trawę pod drzewo pomarańczowe, obwieszone zielonymi, pokrytymi plamami owocami. Wózek był niewielki, a osioł spojrzał na nich z wyrzutem, kiedy się zbliżyli. Położyli Joela na deski i przykryli postrzępionym kocem.
– W porządku, jedziemy – powiedział Barney. Poganiając osła, pojechali w kierunku chat stojących w północnej części Kimberley. Nikt nie zwracał na nich uwagi, kiedy przejeżdżali główną ulicą, chociaż Joel głośno jęczał, żeby dać mu wody.
Obozowisko Griqua było oddalone o jakąś milę od Kimberley. Kilka zgrabnych namiotów – dar brytyjskiej armii – stało na zboczu pokrytego trawą wzgórza. Zbliżał się wieczór. Wózek mijał ogniska, na których gotowano kolację, i dotarł do najokazalszego namiotu, który kiedyś służył jako magazyn orkiestrze wojskowej, a teraz był podróżnym pałacem Jana Bloema.
– Proszę tutaj zaczekać – powiedział Griqua, ściągając wodze i zeskakując z wózka. – Muszę powiadomić wodza o wydarzeniu. On zadecyduje, czy będzie pan mógł tutaj pozostać czy też nie.
Barney zszedł z wózka, podczas gdy Griqua zniknął wewnątrz namiotu. Zdjął z Joela koc i złożył go, żeby służył jako poduszka. Następnie podszedł do kobiety w prostej, szarej holenderskiej sukience, która tuliła w ramionach niemowlę, i poprosił o wodę.
Kobieta krzyknęła coś do dziewczyny, która siedziała przy ognisku i mieszała w czarnym, żelaznym garnku. Dziewczyna pokiwała głową, wstała i podeszła do beczki stojącej przy namiocie. Zbliżyła się do Barneya, trzymając w ręce naczynie ociekające czystą wodą, i poszła za nim w kierunku wózka.
– Joel przyniosłem ci wody – powiedział Barney łagodnie. Podtrzymywał głowę brata, a dziewczyna przysunęła naczynie z wodą do jego spieczonych, obrzmiałych ust. Joel wypił tyle, ile mógł, po czym opadł z powrotem na koc.
Dziewczyna spojrzała na Barneya dużymi ciemnobrązowymi oczami. Niektóre kobiety rasy holendersko-hotentockiej były niesamowicie brzydkie; ale ta dziewczyna miała delikatne, kręcone włosy koloru sadzy i ładną, owalną twarz. Miała na sobie taką samą prostą sukienkę jak kobieta z dzieckiem, ale jej ciało było naturalnie piękne, atrakcyjne i czarujące.
– Czy to pański przyjaciel? – zapytała łamaną angielszczyzną.
– Nie, to mój brat. Broeder – wyjaśnił Barney. Dziewczyna powiedziała:
– Powinien… zejść. Spać.
– A jest tu jakieś miejsce, gdzie mógłby się położyć? Jakieś łóżko?
Dziewczyna wskazała na namiot.
– Tam… jest dobre.
W tym samym momencie pojawił się Jan Bloem, w czarnym szapoklaku, brązowym pasiastym garniturze, z monoklem i w wysokich butach dojazdy konnej. Był w towarzystwie znanego Barneyowi Griąua i dwóch innych Griąua.
– No, no, no – powiedział. – To znowu pan.
– Znalazłem brata – powiedział Barney z prostotą. Jan Bloem spojrzał na Joela.
– Tak. Pięt Steyn już mi o tym opowiedział.
– Czy możemy położyć go do łóżka? – zapytał Barney.
– Nie jest w najlepszej kondycji.
– Jest złodziejem – oznajmił Jan Bloem, próbując przytrzymać monokl przy lewym oku.
– To tylko Stafford Parker tak mówi – odparł Barney.
– Ale ja znam Joela lepiej niż Stafford Parker. Mój brat nigdy niczego nie ukradł.
– Rozciągnęli go, żeby umarł – oświadczył Jan Bloem, Jego monokl znowu opadł. – Musiał zrobić coś, czym zasłużył sobie na taką karę. Nie uważa pan?
– Nie wiem. Teraz chcę położyć go do łóżka.
Jan Bloem założył ręce do tyłu i zaczął chodzić dokoła Barneya, przyglądając się mu, jak gdyby był figurką ogrodową. Joel, który leżał na wózku, głośno zajęczał. Ale Bloem zignorował to i kontynuował spacer z wzrokiem utkwionym w Barneya. Dym od ognisk wisiał między namiotami.
– Jeżeli wpuszczę pańskiego brata – dam mu schronienie, to wobec brytyjskiego prawa kolonialnego będę wspólnikiem jego zbrodni. Mogą zechcieć i mnie rozciągnąć.
– To jest pański kraj. Nie ośmielą się. Jeżeli Brytyjczycy będą pana niepokoić, sprzymierzy się pan z Burami; a jeżeli pan to zrobi, Brytyjczycy stracą wszystkie kopalnie diamentów do Orange Free State. Nie, panie Bloem. Nie ma żadnego ryzyka.
Jan Bloem nagle zatrzymał się.
– Brytyjczycy są nieobliczalni – powiedział. – Nigdy nie wiesz, co zrobią za chwilę. Ich politycy są całkowicie zależni od sądów wygłaszanych przez czytelników gazet.
– Być może mój brat umiera, panie Bloem. Jeżeli nie da mu pan schronienia, muszę zabrać go w inne miejsce.
Z pobliskiego namiotu wypadł Donald, a za nim tęga kobieta w średnim wieku z rozpuszczonymi włosami.
– Panie Blitz! – zawołał. – Co się tutaj dzieje? Barney wyjaśnił mu, wpatrując się pewnym i cynicznym wzrokiem w Jana Bloema.
– Sytuacja jest taka, że Joel umiera, ale nasz przyjaciel Griqua bardziej martwi się o polityków, kolonialny rząd brytyjski i zawiłości prawa.
Donald pochylił się nad wózkiem i przyjrzał się uważnie Joelowi. Następnie wskazał na niego swoim długim palcem i zapytał:
– Czy to on? Czy to naprawdę pana brat? Barney pokiwał głową.
Donald odwrócił się do Jana Bloema, ciągle wskazując Joela palcem, i puścił wiązankę gardłowych słów w plemiennym narzeczu. Jan Bloem zaczerwienił się, tupnął nogą i nie pozostał mu dłużny. Ale Donald podniósł rękę do góry i wskazał palcem niebo, wyszczekując całą litanię słów, aż Jan Bloem pomachał ręką, żeby skończył.
– Poddaję się – powiedział Barney owi. – Tylko powiedz temu wściekłemu psu, żeby przestał kąsać mnie po nogach.
– Donaldzie! – zawołał Barney i Donald umilkł, chociaż ciągle był bardzo wzburzony.
– Ta dziewczyna zajmie się pańskim bratem – powiedział Jan Bloem. – Nazywa się Natalia Marneweck. To dobra dziewczyna.
– A co ze Staffordem Parkerem? – zapytał Barney. – I z brytyjskimi władzami?
– Pomyślę o nich, kiedy nadejdzie odpowiednia pora – odpowiedział Jan Bloem z niezadowoleniem. Po czym odwrócił się na pięcie i poszedł do namiotu w otoczeniu swojej świty. Szedł dumnym krokiem, co jakiś czas chrząkając, jak gdyby miał do wykonania nadzwyczaj ważne zadanie.
– Natalia? – powiedział Barney, odwracając się do dziewczyny. Dziewczyna uśmiechnęła się i zbliżyła, żeby pomóc Barneyowi i Donaldowi znieść z wózka Joela. Podszedł do nich jakiś mężczyzna i podtrzymał nogi Joela. Wnieśli go do namiotu i położyli na uplecionej z trawy macie, przykrywając kocem. Joel otworzył na moment oczy i boleśnie uśmiechnął się do Barneya.
Читать дальше